Dziewice nocy albo anioły rodziny/Część czwarta/XXIII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Paul Féval
Tytuł Dziewice nocy albo anioły rodziny
Wydawca J. Breslauer
Data wyd. 1853
Druk Drukarnia J. Kaczanowskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les Belles-de-nuit ou Les Anges de la famille
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXIII.

Nawn służąca Mirzy, pozostała sama przy łożu Blanki, gdy dwie siostry udały się do naboba.
W pierwszych chwilach po oddaleniu się dziewic, Nawn jak zwykle siedziała skurczona na dywanie, z zwieszoną głową, z opuszczonemi rękami, w postawie zupełnjé obojętności.
Była to wysoka kobieta, mogąca mieć lat 40, i której miedzianego koloru skóra, pokryta była zmarszczkami.
Służący lorda obawiali się jéj. Obwiniano ją, że w Londynie otruła grooma mylorda, który ją opuścił będąc poprzednio jéj kochankiem.
Zdawała się być przywiązaną do Mirzy, Mirza zaś miała wpływ nad umysłem naboba w skutku przywyknienia, i dla tego Nawn nie została odpędzoną, pomimo że dwaj murzyni naboba utrzymywali, iż widzieli że jakiś płyn djabelski wlała do szklanki gorzałki, którą spełnił biedny mulat.
Po kilku minutach Nawn podniosła oczy. Jéj członki były niewzruszone, lecz źrenice czarne jak węgiel drgały nadzwyczajnie prędko, jakby chciała jednym rzutem oka objąć całą przestrzeń pokoju.
Gdy się przekonała że jest samą, rzuciła niespokojném wzrokiem na śpiącą Blankę. Powieki dziewicy były zmrużone i Nawn była zupełnie spokojną z téj strony.
Powstała i poszła do kominka, gdzie stały dwa srebrne imbryki. W jednym grzały się ziółka dla Blanki, w drugim zaś woda na herbatę dla Cyprjany i Djany.
Nawn przyklękła przy kominku i rozżarzyła płomień. W jéj zamyślonéj twarzy malowało się wahanie i litość.
— One są bardzo piękne... — mruczała — bardzo miłe... ich głosy przejmuję serce... ja jestem starą i brzydką...
Podniosła nakrywkę imbryczka, w którym była woda na herbatę.
— A przytém — mówiła marszcząc brwi — przez te piękne dziewczyny, moja pani łzy roni... biedna Mirza... jakże była piękną, dopóki płacz nie zagłębił jéj oczu... dawniéj była kochaną... teraz nią pogardzają....
Tak mówiąc Nawn, przebierała w kieszeni złoto, które zlekka brzękało.
— Tak... tak... — mówiła wyjąwszy z kieszeni garść złota — to co robię, to dla mojéj pani... cóż mnie obchodzi to złoto?...
Jéj wzrok lubieżny był w sprzeczności z temi słowy.
Gdy nasyciła wzrok widokiem luidorów, schowała je do kieszeni i wyjęła z za łona szklarnią flaszeczkę.
W téj chwili, Blanka otworzyła oczy i spojrzała zgasłym wzrokiem w około.
— Śniło mi się... — pomyślała — widziałam moje kuzynki, które nie żyję... uśmiechały się obie przy mojém łóżku...
Jéj znużone powieki zawarły się znowu, gdy usta odmawiały modlitwę za biédne dziewice nocy.
Jéj umysł równie osłabiony jak ciało, nie mógł zgłębić obecnego położenia. Zresztą ciemność która ją otaczała, mogła ją uwodzić, bo nie wiedziała gdzie się znajduje.
Nawn pomrukując odetkała zębami koreczek flaszeczki.
— To prędko zabija... dziewczyny nie będą się męczyły...
Wyciągnęła rękę i wlała w gorącą wodę połowę płynu z flaszeczki.
Nie było słychać najlżejszego szmeru, a jednakże Nawn nie była samą.
Djana i Cyprjana wychodząc nie zamknęły drzwi za sobą, które pozostały uchylone.
Gdyby przenikliwy wzrok Nawny zwrócił się w tę stronę, byłaby spostrzegła głowę czarną jak heban, któréj usta otworzone z zadziwienia, ukazywały dwa rzędy białych zębów.
To zjawisko trwało chwilę. Zanim Nawn umieściła flaszeczkę za łono, głowa czarnego znikła i Seid rzekł do siebie za drzwiami:
— To ta sama woda, która zabiła mulata.
Nawn przybliżyła się do łóżka Blanki.
Przyszła jéj myśl, że jeżeli podejrzenie na nią padnie, wtedy flaszeczka wydać ją może: Udała się więc do pobocznego pokoju i otworzywszy okno, wyrzuciła resztę trucizny.
Bawiła tam zaledwie minutę. Gdy powróciła, Blanka się przebudziła i cała drżała.
Szeptała słabym i ledwo dosłyszanym głosem, że widziała czarnego człowieka, który czołgał się po pokoju zbliżając do kominka.
Nawn nie zrozumiała jéj, albo też nie zwróciła na to uwagi. Nie było nikogo w pokoju i imbryczki stały na miejscu.
W kilka chwil potém, Cyprjana i Djana powróciły smutne i ze łzami w oczach.
— Zostaniemy tutaj — mówiły do Nawny — idź sobie spocząć.
Nawn kręcąc się ciągle około kominka, nie spieszyła się z odejściem.
— Panny dziś nic w ustach nie miały — pomruknęła — czy mam podać herbatę?
— Same sobie usłużemy... odejdź.
Nawn oddaliła się niechętnie.
Gdy wyszła, Cyprjana z płaczem rzuciła się w objęcia Djany także płaczącéj; poczém obie usiadły, nie mogąc przez kilka chwil słowa przemówić jedna do drugiéj.
— Moja siostro! — odezwała się nakoniec Cyprjana — czyż dozwolemy mu umrzéć i nie spróbujemy go ocalić?
Djana wzruszyła głowę.
— Nie przemówiłyśmy do niego słowa — mówiła Cyprjana — nie okazałyśmy znaku, ażeby go powściągnąć od postanowienia... a jednakże on nas tak kocha...
— On nas oddalił — odpowiedziała Djana — — ponieważ obawiał się naszych próśb i błagań.
— I my go usłuchałyśmy bez oporu... potrzeba było odwagi moja siostro... oh! gdybym teraz była przy nim, napróżnoby się dąsał... powiedziałabym mu: że śmierć któréj wzywa, jest zbrodnią... bo on się chce zabić, jestem tego pewną!...
Djana miała suche oczy.
— Jakież serce szlachetne!... — mówiła, — Pan Bóg nie musiał tym przebaczyć, którzy zniweczyli jego wiarę.
— Oh! ta kobieta i ten człowiek.. — zawołała Cyprjana — bodajby byli przeklęci!...
Djana ścisnęła ją za rękę.
— Milcz! — szepnęła — nie wzywaj gniewu Boga na oślep... ci którym złorzeczysz, są być może bardzo nieszczęśliwi...
Cyprjana badawczo na nią spojrzała. Djana wzrok spuściła.
— Tak jest dobrym i wspaniałomyślnym! — mówiła ostatnia po chwili milczenia — myślał nawet o nas w téj chwili, w któréj się o wszystkiém zapomina... masz słuszność moja siostro, że nam zabrakło odwagi... lecz czyi iż można było mówić... on liczył minuty... my miałyśmy tyle do mówienia... i nic mu nie powiedziałyśmy.
— Nawet o tém, cośmy zrobiły — odpowiedziała Cyprjana — chciałam mu mówić o pani.
— I o naszéj Blance, którąby kochał, jestem tego pewną.
— I jeszcze o kim innym! — przerwała Cyprjana — głos jego był smutny i pełen wyrzutu, gdy wymienił imiona Stefana i Rogera... dziesięć razy chciałam go zapytać o nich.
— Gdyby miał kogo obwiniać — odpowiedziała Djana — nie chciałby nam odpowiedziéć.
Blanka poruszyła się we śnie.
— Mój Boże — mówiła Cyprjana — ty go równie kochasz jak ja... jakkolwiek dolegliwą jest rana serca jego, meżebyśmy ją uleczyły przez nasze przywiązanie... osądź sama... gdyby chciał pojechać z nami do Penhoelu... jakże byłby szczęśliwym, uczestnicząc w naszéj radości... i będąc świadkiem swego dzieła... nie odpowiadasz mi siostro?
— Tak, tak... — odpowiedziała z roztargnieniem Djana — zdaje się, że byłby szczęśliwym.
— Czyliż nie jest czas jeszcze spróbować go przebłagać... mniemam, że byłabym wymowną, gdyż moje serce jest przepełnione uczuciami... powiedziałabym mu: że pani jest święty i dobry i że nasza Blanka ma duszę anielską... Jak miłym jest nasz czcigodny ojciec... Opowiedziałabym o naszych przyjemnościach w Bretanii... czego żałujemy... co nam łzy wyciskało, gdyśmy były same wśród Paryża.
Zatrzymała się, ponieważ Blanka ciągle się poruszała. Z wybladłych ust biednego dziecięcia wydobywały się tłumione łkania.
— Ona cierpi — szeptała Cyprjana.
Djana wydawała się roztargnioną w czasie cierpień Blanki, równie jak przy marzeniach przyszłości swéj siostry.
— Czyś się dobrze przyjrzała Berremu Montalt? — zapytała niespodzianie Cyprjany ścisnąwszy silnie jej ramię.
— Dla czegóż mnie o to pytasz?... odpowiedziała zdziwiona.
— Czyś zauważyła... nie wiem czy się mylę... czyś zauważyła podobieństwo?...
— Tak... — przerwała Cyprjana z żywością — to mnie parę razy zastanowiło... lecz nadaremnie zbierałam wspomnienia... usiłuję dotąd przypomniéć sobie czyja to twarz.
— Nie przypominasz sobie być może — przerwała Djana — tego czasu, w którym Remigeusz de Penhoel był szczęśliwym.
— To prawda — rzekła Cyprjana — prawda... gdy sobie przedstawiam uśmiech Montana, zdaje mi się, że widzę uśmiechającego Penhoela.
Djana pogrążyła się w coraz głębsze zadumanie.
— Jest jeszcze coś innego —odezwała się ostatnia powolnym głosem. — Czy przypominasz sobie, że w Bretanii mówiono nam zawsze, iż nasz stryj Ludwik kochał panią...
— A więc domyślasz się... — zaczęła Cyprjana.
— I że pani była mu wzajemną — mówiła Djana, któréj spojrzenie się wyjaśniało — że Ludwik Penhoel opuścił Bretanją, ponieważ brat, jego Remigeusz umierał z miłości dla pani....
— Oh! — odezwała się Cyprjana zbladłszy ze wzruszenia... to prawda moja siostro... biegnijmy... rzućmy mu się do nóg... trzeba go prosić... błagać!...
Pochwyciwszy ramię Djany, ciągnęła ją do drzwi.
Blanka wydała krzyk przejmujący. Dziewice zatrzymały się strwożone, a Blanka podniosła się na łóżku z oznakami konwulsyjnych cierpień.
Djana i Cyprjana zastały ją leżącą w ubraniu u margrabiny d’Urgel, lecz gdy ją przywiozły do pałacu naboba, rozebrały ją i umieściły w łóżku.
Jedno spojrzenie wzajemne i nagłe zapłonienie, wyraziły ich myśl zabopólną.
Blanka była przy nadziei, nie można było o tém powątpiewać.
Obie siostry pragnąc zgłębić dostatecznie tę dziwną tajemnicę, potępiającą widocznie dziecię dotąd niewinne i czyste jak anioł, zadawały sobie tysiączne zapytywania, nie wynurzając się wzajemnie.
Zanim przystąpiły do tego przedmiotu, ich lica były zapłonione, spuszczały oczy i wyrazy konały przy ustach. Przytém Nawn była ciągle w pokoju i nie chciałyby przy niéj rozmawiać.
Na krzyk Blanki, trwoga je ogarnęła.
Gdyby to była godzina rozwiązania?... Były same i nie wiedziały jak postępie przy podobnéj słabości.
Blanka była cięgle cierpiącą.
Nie pomyślały wszakże o wezwaniu pomocy, gdyż w pierwszéj chwili trwogi, nie wyrozumowały swego położenia. Obawa która ich ogarnęła niespodzianie, zaślepiała je niejako i tylko przeczucie do nich przemawiało, radząc im, ażeby ocaliły honor domu Penhoelów.
Jakież było ich postanowienie? niestety! biedne dziewice, były w kłopocie odpowiedziéć na to. Pomyślały o ukryciu dziecka które się miało urodzić, lecz jakim sposobem, nie wiedziały.
Blanka krzyczała; jéj jęki rozdzierały serca Cyprjany i Djany siedzących w drugim końcu pokoju. Cóś ich oddalało od łoża, na którém spełniała się tajemnica przejmująca je trwogą.
Blanka mniemając że jest samą, mówiła łkając:
— Mój Boże! zlituj się nademną... Święta Marjo! ty która wiesz o mojéj niewinności, zeszlij mi pomoc... oh! matko, moja matko! gdybyś wiedziała ile cierpię...
Osłabienie i znużenie następowały przez chwilę po katuszach. Djana i Cyprjana spostrzegły wtedy, że jéj głowa opadała na poduszki, i że wydawała się tak bladą jakby już umarła. Miała oczy zamknięte, jéj długie blond włosy spadały w nieładzie na czoło i lica; a ile razy bóle ją omijały, powątpiewanie ogarniało jéj dziecięce sumienie, w którém się mieściły jedynie niewinne wspomnienia.
— To niepodobna! — szeptała — jestem szaloną... młode dziewczyny jak ja, nie mogą być matkami!... mój Boże! jeżeli mąm umrzéć, odejm mi tę myśl, która mi nie dozwala modlić się...
Djana i Cyprjana słuchały jéj z zadziwieniem, nie mogąc odgadnąć niepojętej rzeczywistości.
Córki stryja Jana przybliżyły się zwolna do łóżka.
Blanka otworzyła na pół oczy, a słodki uśmiech za igrał na jéj ustach.
— Oh! — zawołała ledwo dosłyszanym głosem — dziękuję ci Matko Boża... żeś mi zesłała aniołów na pomoc — poczém zamknęła powieki szepcząc:
— Być może iż umarłam... gdyż moje siostry są w niebie...
Cyprjana i Djana płakały.
Po jedno-chwilowém uciszeniu, Blanka doznała gwałtownego wstrząśnienia i wydała gwałtowny okrzyk. Djana z uśmiechem pośród łez, przyjęła dziecię w swoje objęcia. Nawn która udawała że się oddala, pozostała na straży za drzwiami pilnując chwili, w któréjby mogła wykonać swój zamiar.
Wszystko widziała i słyszała.
Ta kobieta która oczekiwała godziny zbrodni, ulitowała się nad dziecięciem i matką.
Nie zapłacono jéj za to, żeby ich zabiła.
Jednym skokiem przystąpiła do łóżka i zajęła się dzieckiem.
Blanka złożywszy ręce, opuściła głowę na poduszkę. Była szczęśliwą i zdrową.
Obie siostry rzuciły się na szyję Nawny, całując ją serdecznie.
Nawna nie straciła głowy. Chwila była szczególnie sprzyjającą.
— Panny zachorują — rzekła — jeżeli się czém nie posilę — biedna młoda pani potrzebuje waszéj pomocy...
— Daj nam co chcesz dobra kobieto — odezwały się razem Cyprjana i Djana, kołysząc dziecko kolejno Nawn nalała herbatę w filiżanki; podając je siostrom, ręce jéj nie drżały, gdyż dopełniała tylko warunku umowy.
Cyprjana i Djana wypiły wesoło herbatę, poczém zamieniwszy spojrzenie, oddały dziecko Nawnie.
Blanka zdawała się śpięcą, a ich obecność była mniéj potrzebną. Obie, poskoczyły na korytarz, udając się do pokoju Montalta.
Nie zastały go: łóżko było pogniecione lubo nakryte kołdrę. Musiał spoczywać nie rozbierając się.
Nawna pozostawszy samą, złożyła dziecko na łóżku.
— One były bardzo piękne — szeptała, jakby obie siostry już umarły.
Poczém dodała w zruszajac głowę:
— Jeszcze może kwadrans pożyję...
Wyszła z pośpiechem dążąc do ostatniego pokoju będącego na lewém skrzydle gmachu, którego okna wychodziły na pustą uliczkę.
Otworzyła okno; nie było słychać żadnego szmeru na ulicy.
— Czy ich tam nie ma? — pomrukiwała — przyrzekłam wszakże tę rzecz na 5-tą; spóźniłam się o 10 minut...
Zapaliła dwie świece i postawiła je w oknie.
Głos przeciągły dał się słyszéć pośród spokojnéj nocy.
— Oni tam są! — rzekła Nawna.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Paul Féval i tłumacza: anonimowy.