Dzieweczka wybrana

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Dante Gabriel Rossetti
Tytuł Dzieweczka wybrana
Pochodzenie Przekłady
z poetów obcych
Wydawca „Gazeta Polska”
Data wyd. 1899
Druk J. Sikorski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Antoni Lange
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Dzieweczka wybrana.

Cicho się wsparła dzieweczka wybrana
Na złotym niebios szafirowych zrębie.
Jej oczy głębsze były, niźli głębie
Wody, co wieczór płynie zwierciadlana.
Trzy lilie w ręku jej drżały od rosy,
A siedm gwiazd złotych zdobiło jej włosy.

Jej sfałdowowana wietrzykiem sukienka
Nie była strojna świetnych haftów czarem,
Lecz białą różą, Maryi Panny darem,
Z którą w modlitwie tak błogo się klęka.
Gęsto na ramię spadające włosy
Złociste były, jak dojrzałe kłosy.

Zaledwie jeden dzień słoneczny minął,
Jak w chórach Boga została aniołem.

W spokojnem oku i nad jasnem czołem
Był jeszcze podziw, co dotąd nie spłynął,
Chociaż na ziemi ten wybrany kwiatek
Dwudziestu nawet nie przebywał latek.

(Jeden śród ludzi wieki w nich oblicza)...
Jednakże na tem miejscu — i w tej chwili
Zaprawdę, że się ku mnie ona chyli —
I włosem mego dotyka oblicza...
Ach, nie! to liście padają jesienne...
O, jakże prędko lato mknie bezsenne!

A stała w domu bożego przedsieni,
Którą zbudował On po nad słoneczną
Bezdnią wszechświatów — i zkąd drogą wieczną
Spływa tajemny początek przestrzeni —
A tak wysoko, że oko błądzące
Zaledwie dojrzeć może złote słońce.

Stoi on w niebie nad morzem eteru,
Jak most świetlany. A pod nim, jak fale —
Płynie dni złoto i nocy opale —
Pośród płomieni i ciemności szmeru.
Pod niemi światy niezliczone drzemią
I nieskończoność płynie z naszą ziemią.

Tłumy na wieki złączonych kochanków
W okół niej krążą, słodkiemi wyrazy
Wciąż powtarzając swych przysiąg ekstazy,
Strojni w wieczystej miłości splot wianków.
Dusze przed Boga idąc nieśmiertelne
Oblicze — lśniły jak ognie subtelne.


Dzieweczka jeszcze w otchłanie patrzała,
Po za tych cudów kraje przechylam,
Tak, że ogrzała ciepłem swego łona
Zrąb, na którym się w błękicie wspierała.
A rozmarzone lilie, jak w uśpieniu,
Na jej przeczystem spoczęły ramieniu.

Z stałego punktu w cherubów mieszkaniach
Widziała czasu puls, kiedy gorąco
Uderza w światy. Źrenicą błądzącą
Mgły chciała przebić w dalekich otchłaniach
I oto mówić jęła swe hejnały,
Tak jakby gwiazdy złotą pieśń śpiewały.

Słońce zagasło już. Pierścień księżyczny
Jak gdyby drobne piórko — iskrą złotą
W mglistych wzlatywał przestworach. I oto
Mówić poczęła śród ciszy mistycznej.
A głos jej dźwięczał jako gwiazd śpiewanie,
Gdy chórem nocy witają zaranie.

(Słodki to głos był! Owo ptaszę śpiewne
Czyż nie pragnęło, by przez chmur obsłonki,
Głos jego doszedł mych uszu? Te dzwonki,
Gdy, władnąc świetlną sferą, brzmiały rzewne,
Czyż nie pragnęły we mnie zejść pociechą
Po szczeblach, jakie tworzyło im echo?)

— Chciałabym, aby on już był tu przy mnie...
Przyjdzie! tak usty mówi różanemi.
Czyż nie modliłam się w niebie? Na ziemi
Czyż on nie błagał oto Pana w hymnie?

A dwie modlitwy — potęga nie mała!
I czemużbym się tej chwili lękała?

Gdy aureola mu błyśnie nad czołem
I kiedy białe wdzieje na się szaty,
Dłoń jego wziąwszy, pójdziemy przez światy
Do źródeł, z których światło spływa kołem,
I w ten świetlany prąd oboje wstąpim
I przed obliczem Boga się wykąpiem.

Staniemy razem u tej skrzyni progu,
Co nietykalna i niepokalana,
Świeci na niebie, wiesznie poruszana
Od ludzkich modłów przesyłanych Bogu.
I ujrzym wszystkie nasze modły dawne,
Jako w obłoczki zlewają się mgławne.

Spczniemy razem w cieniów tajemnicy
Tego żywego, mistycznego drzewa,
Z którego listnej zieleni powiewa
Nieraz obecność tchnienia Gołębicy,
A każdy listek, dotknięty jej pióry,
Słodkie jej imię głosi przez lazury.

I w tym spoczynku i w tej błogiej ciszy —
Ja go nauczę tych czarownych pieśni,
Które tu śpiewam, a których on nie śni,
I głosem, który sam ledwie usłyszy,
Zaśpiewa, w pieśni ustając bez przerwy,
Dziwiąc się rzeczom, których nie znał pierwej.

(Niestety! razem powiedziałaś — razem..
O tak! ty jedno stanowiłaś ze mną,

Lecz Bóg czy zechce w tę jedność nadziemną
Podnieść tę duszę, co tylko obrazem
Miłości, jaką dla cię czuła w sobie
Była podobną, o gołąbko, tobie?)

Pójdziemy razem do gaju palm wiotkich;
Gdzie Marya Panna marzy rozmodlona
Ze swemi pięcią sług, których imiona
Dzwięczą, jako te pięć melodyi słodkich:
Gertruda i Magdalena z Cecylią
I Małgorzata z świętą Roza Lilią

W krąg siedzą z włosem ujętym w przepaski,
Z czołem w promienną ozdobnem koroną
I w bieliźnianą wsnuwają oponę
Czystego płótna — złotych nici blaski,
Szyjąc narodzin suknie tym, co wchodzą
Tutaj, gdy istność swą przez śmierć odrodzą.

Może się zlęknie, może niemy stanie?
Wtedy na ustach mu usta swe złożę
I swoją miłość opowiem, a może
Zniknie w niem wszelki lęk i pomięszanie,
A Święta Matka w złotej aureoli
Z błogiem uśmiechem mówić mi pozwoli.

I poprowadzi nas sama dłoń w dłoni
Tam, gdzie przed Panem tłumnie dusze klęczą
A wszystkie strojne siedmiobarwną tęczą,
A każda perły radosnych łez roni.
Śpiewaniem witać nas będą anieli
I cytr muzyka niebo rozweseli.


Tam ja wybłagam u Chrystusa Pana
Tę wielką łaskę dla niego i siebie,
Abym, jak niegdyś na ziemi tak w niebie,
Tutaj z nim żyła w miłości skąpana.
I byśmy byli, jak niegdyś czasowo —
Tutaj na wieczność złączeni godową.

Patrzy i słucha, a potem powiada
Głosem, gdzie słodycz z tęsknotą się przędzie:
Wszystko to stanie się, gdy on przybędzie.
Zamilkła. Światło drżało w krąg. Gromada
Białych aniołów po niebie płynęła.
Ona, wzrokiem się modląc, uśmiechnęła.

(Widziałem uśmiech jej). Lecz niezadługo
Chóry aniołów uleciały w głębie
Sfer nieskończonych — i na złotym zrębie
Niebios — wzdłuż ręce złożyła — i strugą
Obfitą — oczy skrywszy w dłoń — płakała
Smutnie. (Słyszałem, jak łzy wylewała).






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Dante Gabriel Rossetti i tłumacza: Antoni Lange.