Dziecię nieszczęścia/Część pierwsza/XXII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Dziecię nieszczęścia
Wydawca A. Pajewski
Data wyd. 1887
Druk A. Pajewski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Józefa Szebeko
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXII.

Jenerał źle spał ostatniej nocy, chyba to nie ździwi czytelników.
Myśli jaknajprzykrzejsze, a nadomiar huku piorunów nie pozwalały mu zasnąć do samego rana.
Nie śpiąc, rozważał powoli w ciągu długich godzin, jak ma dalej postępować z Bertą.
Zrazu oburzony mocno na myśl, że córka jego jedyna, jego córka, hrabiego de Franoy! mogła się tak dalece zapomnieć, o tradycyi swego rodu nie pamiętać i oddać serce synowi chłopa, handlarza drzewem, potem zwolna się uspokoił, tłómacząc sobie, że Sebastyan musiał skłamać, twierdząc, że go Berta kocha.
— Co najwyżej — mówił do siebie — biedne dziecko przy niedoświadczeniu życiowem, mogło się niewłaściwie odezwać, a ten zarozumialec zaraz z tego powziął nadzieję! Co prawda, to moja już w tem wina. Człowiek mego stanowiska nie powinien pod żadnym względem spoufalać do siebie ludzi nizkiego pochodzenia! Baronowa i margrabia ostrzegali mnie przecie! A ja niechciałem im wierzyć. Stary szaleniec dałem się wywieść w pole temu kapitanowi! Co za nauczka! Nic mnie nie usprawiedliwia. Ale jakże nie ufać człowiekowi, który tak dobrze gra w szachy? Wprawdzie znaleźć na to można lekarstwo... P. Sebastyan Gérard już się tu nie pokaże... Tak go ostro zbeształem, że czemprędzej drapnie do Afryki, nie czekając na koniec urlopu... Berta, jak go nie będzie widywała, to i zapomni o nim... choćby nawet teraz myślała... Dziecko szesnastoletnie wbija sobie w głowę, że zakochane, ale miłość taka to domek z kartek, zniknie za lada podmuchem... Córka moja będzie margrabiną de Flammaroche... Męża swego ubóstwiać będzie po sześciu miesiącach pożycia, zostanie szczęśliwą matką rodziny i do końca życia błogosławić będzie przezorność swego starego ojca.
W tych mniej więcej słowach, dawał się zawrzeć długi monolog hrabiego de Franoy.
Skoro Sebastyan Gérard wypędzony był z zamku, nie było po co wysyłać Berty na kilka dni do baronowej w Saint-Juan. Jenerał postanowił unikać z nią wszelkiej rozmowy w tym przedmiocie, nie obrzucać jej żadnemi wyrzutami i nawet nie pokazywać po sobie, że wie o tem, czego się dowiedział z wyznań kapitana huzarów.
Około godziny dziesiątej zrana, na krótko przed śniadaniem, Berta blada i cierpiąca, znajdowała się w ogrodzie z panią de Vergy, niedaleko od ganku. Czyniła jakie mogła wysiłki, ażeby ukryć cierpienie, a zwłaszcza przejmujący ją smutek.
Właśnie przyglądały się we dwie rozłożystej lipie, rozdartej na dwie części przez piorun, nieopodal od altany.
Drzewo padając, zerwało część dachu altany, w której Berta i Sebastyan poznali się po raz pierwszy.
— Co za wróżba! — rzekła smutno do siebie Berta.
Naraz dał się słyszeć zdala jakiś zgiełk. Dolatywał on z jedynej we wsi ulicy i coraz bardziej się wzmagał. Przez kraty sztachet można było widzieć, jak wieśniacy i wieśniaczki z gromadą dzieci biegli razem w jedną stronę, mianowicie ku Gouillon.
Machali rękami, nawoływali się wzajemnie.
Służba zamkowa, również ciekawa, powybiegała z kuchni, z izb, ze stajni, pozostawiając bramę otwartą.
— Cóż się stało... — rzekła baronowa — może pójdziemy do bramy i zobaczymy...
— E! cóż tam być może?.. — szepnęła Berta.
Jednakże poszła machinalnie za kuzynką.
Ulicę wiejską przepełniał tłum. Środkiem zwolna posuwało się naprzód około dwustu z Guillon i z Cusance. Pośród nich dwóch wieśniaków niosło jakiś ciężar.
Orszak nadszedł przed bramę. Wtedy Berta i baronowa zobaczyły, że owym ciężarem są nosze a na nich pod białem zakrwawionem płótnem, widać jakąś postać ludzką.
— O! — zawołała baronowa de Vergy, już nieco przerażona — to trup, czy co?
— Cóż tam takiego? — spytał jenerał, który z okna także spostrzegł zbiegowisko i podszedł także do bramy, gdzie stała jego córka i siostrzenica.
Stary Antoni, służący, odłączył się od tłumu i zwrócił się ku bramie; widać było po nim wielkie wzruszenie. Twarz miał zmienioną, oczy i ręce podnosił ku niebu i biadał głosem drżącym:
— Co za nieszczęście!.. co za nieszczęście! tak piękny i dzielny młodzieniec!.. Co za nieszczęście, mój Boże!.. co za nieszcząście!..
— No, cóż się tam dzieje? — powtórzył hrabia, przystępując do młodych kobiet.
Służący otarł oczy i odpowiedział:
— To p. Sebastyana Gérarda zabił w pojedynku p. margrabia de Flammaroche w Guillon, niosą jego ciało.
Hrabia de Franoy zachwiał się. Baronowa zbladła. Berta nie rzekła ani słowa, ale jęk, jak oddech, słaby wydarł się z jej ust i padła jak kwiat podcięty.
Zemdlała...
Jenerał, tracąc głowę ze zmartwienia i niepokoju, wziął ją na ręce i przy pomocy służącego, przeniósł do zamku i położył na łóżku.
Baronowa rozebrała ją i użyła wszelkich środków, zwykłych przy cuceniu, ale bezskutecznie. Zlewanie zimną wodą, palenie piór gęsich, sole orzeźwiające, wszystko było daremne.
Berta jakby umarła. Serce biło zaledwie, a przyłożone do ust jej lusterko ledwie zapotniało.
Pani de Vergy szlochała. Jenerał szalał.
Jeden ze służących wsiadł na konia i pojechał galopem do zakładu leczniczego po doktora, który nie dał na siebie czekać. Obejrzawszy dziewczę, nie taił bynajmniej swego niepokoju i nie tracąc chwili, zabrał się do energicznego ratunku.
Jakbądź gwałtowne były lekarstwa, skutkowały dopiero w pięć czy sześć minut.
Berta otworzyła oczy i wymówiła kilka słów, ale bez związku. Nie poznała ani ojca, ani kuzynki i twarz jej trupio blada nabrała gorączkowych rumieńców. Wywiązało się zapalenie mózgu. Doktór, zapytany przez pana de Franoy, dał wyraźnie do zrozumienia, że niebezpieczeństwo bardzo wielkie.
Nie mylił się. Przez kilka tygodni Berta była między życiem a śmiercią i bliżej śmierci niż życia, w malignie mówiła dziwne rzeczy i często wspominała Sebastyana, szeptała słowa miłości, to znów krzyczała ze zgrozy.
Baronowa dowiodła, jak szczerze przywiązaną jest do kuzynki, pielęgnowała chorą bez ustanku. Osiadła w zamku Cusance i nie opuszczała kuzynki ani na chwilę. Kazała sobie postawić łóżko w pokoju Berty, a jeżeli znużona kładła się na kilka godzin, zaraz się zrywała na równe nogi za najmniejszem poruszeniem lub odezwaniem się dziewczęcia i z zaparciem siebie wracała do obowiązków dozorczyni chorej.
Hrabia de Franoy był już tylko cieniem samego siebie, nie jadł, nie spał, a jednakże wszystkich dziwił tym zasobem sił, jakie miał jeszcze.
Straszną było rzeczą widzieć tego wysokiego starca, wybladłego, wychudłego, podobnego do upioru, jak chodził tu i tam po pokojach zamku i alejach parku.
Chwilami zachodził do pokoju Berty, siadał ponury i milczący przy łóżku, ze spuszczoną głową, spojrzeniem osłupiałem, a duże łzy zwolna toczyły mu się z oczu i spadały na sumiaste wąsy.
Często rozmawiał sam z sobą jak warjat.
— Kochała go... — powiadał głośno — po com go wypędził? Mniejsza o nazwisko... mniejsza o tytuł... Chłopak miał dzielne serce... Umarł... i ona umrze... Zabiłem ich oboje!
Co się tyczy córki p. de Franoy mylił się. Natura szesnastoletnia posiada taki obfity skarbiec sił! Młodość odniosła tryumf nad chorobą, życie wzięło górę, wprawdzie powoli, ale tak, że otworzyło znów furtkę, znikłej na pewien czas nadziei.
Po miesiącu, niebezpieczeństwo ustało już zupełnie. Po sześciu tygodniach zaczęło się wyzdrowienie i postępowało bardzo szybko.
Wreszcie pewnego pięknego dnia w miesiącu wrześniu, Berta opuściła pokój po raz pierwszy, opierając się z jednej strony na ramieniu ojca, z drugiej na ramieniu kuzynki i wyszła do ogrodu, usiadła na oczekującym ją fotelu przed trawnikiem i zdawała się nabierać życia pod ożywczym wpływem ciepłych promieni jesiennego słońca.
Dwa tygodnie upłynęły jeszcze i dziewczę zupełnie wyleczone, wróciło do swych zajęć i przyzwyczajeń, ale nie wyglądało już tak, jak dawniej.
Twarz jej łagodna i piękna, nie miała już wyrazu tej niewinności prawie dziecięcej, jaki ją cechował przed smutnemi, opowiedzianemi przez nas wypadkami.
Rozmarzona ciągle, a raczej roztargniona wciąż, podobna była do lunatyczki, nawpół tylko przebudzonej ze snu magnetycznego, kiedy do niej kto przemówił wstrząsała się całem ciałem, drżała nerwowo, jakby nagle przestraszona. Z dawnej wesołości nie pozostało nic a nic. Jeżeli się przypadkiem uśmiechnęła kiedy, a zdarzało się to z nią rzadko, uśmiech jej był wymuszony, bolesny, aż przykro było patrzeć.
O małżeństwie nie mówiono wcale w zamku Cusance. Margrabia de Flammaroche zrzekł się wszelkich pretensyi do ręki Berty. Zemdlenie dziewczęcia, gdy dowiedziało się o fatalnym rezultacie pojedynku, było nieprzepartym dowodem jej miłości dla Sebastyana, a ciężka choroba, jaka się w następstwie wywiązała, wskazywała w najwymowniejszy sposób, że miłość ta, zagnieździła się w sercu głęboko.
Co prawda, Goulian nie miał już wcale rywala, gdyż pozbył się go własną ręką, ale nie taił przed sobą, że zastąpić miejsce nieboszczyka byłoby rzeczą bardzo trudną, jeżeli nie całkiem niemożebną.
Owóż wobec niecierpliwości dłużników, małżeństwo pieniężne było dlań jedyną deską ocalenia, interesem niesłychanie pilnym, niecierpiącym zwłoki,
Z tych względów wyjechał z powrotem do Paryża, a margrabina, jego matka, wyzyskiwała znów wszystkie swoje stosunki familijne, kołatała do wszystkich swoich kuzynek bliższych i dalszych o wyszukanie panny posażnej i z dobrej rodziny.
Wątpimy, czy nasi czytelnicy mają dla margrabiego de Flammaroche jaką sympatyę, czy on ich żywo obchodzi. Nie staramy się więc przynajmniej na teraz dowiedzieć, czy plany margrabiny powiodły się, czy doznały niepowodzenia. Pozostaniemy przy pannie de Franoy, która nam się wydaje godną wielkiego współczucia, wobec swego nieszczęścia.


∗             ∗

Skończyła się jesień.
Po ulewach listopadowych nastały zimne i pochmurne dnie grudnia. Usposobienie Berty było wciąż jednakowe, ale stan zdrowia, który już uważano za dobry, znowu się pogorszył i to z każdym dniem bardziej.
Dały się zauważyć dziwne objawy, niczem nie wytłomaczone, żywym niepokojem przejmujące jenerała i baronową.
Berta czuła wstręt zupełny do jedzenia, porywały ją nudności, dręczył częsty zawrót głowy, uderzenie krwi, bicie serca, wreszcie omdlenia.
Berta poczęła nie znosić tych wszystkich rzeczy, które przedtem lubiła. Dawniej uwielbiała kwiaty, teraz nie mogła ścierpieć ich zapachu, doświadczała mdłości.
Pewnego dnia, chcąc przemódz w sobie tę odrazę, weszła umyślnie do małej cieplarni, gdzie przed kilku miesiącami z upodobaniem hodowała rzadkie rośliny.
Znaleziono ją na progu bez zmysłów.
Lekarz z zakładu kąpielowego wezwany przez hrabiego, długo rozmawiał z dziewczęciem, wypytywał je czego właściwie doświadcza, potem po głębokiem namyśle zaopiniował, nie chcąc wdawać się w bliższe objaśnienia, że choroba ta, jest jedną z najnaturalniejszych i że na nią niema żadnego lekarstwa.
Nazajutrz, gdy ponowiły się omdlenia, p. de Franoy znów posłał po doktora. Tym razem nie chciał on wcale do zamku przyjechać i dał odpowiedź hrabiemu, że najznakomitsi w świecie lekarze, nie zdołaliby ulżyć pannie de Franoy i że wyzdrowienie samo przyjdzie w odpowiednim czasie.
To uspokoiło jenerała zupełnie, ale zrodziło niewysłowiony niepokój w umyśle pani de Vergy.
Nie opuszczała ona wcale pokoju Berty podczas jej długiej choroby, słyszała dziwne rzeczy, szeptane przez dziewczę w malignie i chociaż sens wielu słów wydawał się jej, niestety! zbyt jasnym, wmawiała w siebie, że to tylko majaczenie gorączkowe bez żadnej podstawy. Nie wątpiła już zgoła o miłości Berty dla Sebastyana, ale nie chciała wierzyć, ażeby oficer mógł tak podle nadużyć uczucia i niewinności tego dziecka. Broniła się przed tą myślą wszelkiemi rozumowaniami.
— Berta nie była nigdy samą — powtarzała sobie — zawsze przy niej był ktoś... gdzieżby się z sobą mogli widzieć kochankowie potajemnie.
Pomimo to, baronowa nie chcąc się sama przed sobą przyznać, zachowała w sercu pewne podejrzenia. Jako wdowa, znała ona trochę tajemnicze strony życia kobiecego. Osobliwsze objawy choroby Berty, zachowanie się doktora z Guillon, jego odpowiedź przesłana jenerałowi, odpowiedź zarazem bardzo niewyraźna i zanadto wymowna, wszystko to wysoce wzmogło podejrzenia pani de Vergy.
Wtedy zapragnęła je wyjaśnić, dojść prawdy, wiedząc, że więcej się ma siły walczyć przeciw znanemu, niż nieznanemu niebezpieczeństwu.
Ale jak się o tem dowiedzieć?
Zapytać Bertę?
O tem ani myśleć nie mogła. A jeżeli się myliła, czyż mogła, czyż powinna zamącić pytaniami niewinną duszę i rumieniec wstydu wywołać na dziewicze czoło.
Wreszcie baronowa znalazła na to sposób. Kazała zaprządz do powozu i pojechała do Besançon, zapowiadając, że powróci nazajutrz.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: Józefa Szebeko.