Strona:X de Montépin Dziecię nieszczęścia.djvu/188

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

w malignie mówiła dziwne rzeczy i często wspominała Sebastyana, szeptała słowa miłości, to znów krzyczała ze zgrozy.
Baronowa dowiodła, jak szczerze przywiązaną jest do kuzynki, pielęgnowała chorą bez ustanku. Osiadła w zamku Cusance i nie opuszczała kuzynki ani na chwilę. Kazała sobie postawić łóżko w pokoju Berty, a jeżeli znużona kładła się na kilka godzin, zaraz się zrywała na równe nogi za najmniejszem poruszeniem lub odezwaniem się dziewczęcia i z zaparciem siebie wracała do obowiązków dozorczyni chorej.
Hrabia de Franoy był już tylko cieniem samego siebie, nie jadł, nie spał, a jednakże wszystkich dziwił tym zasobem sił, jakie miał jeszcze.
Straszną było rzeczą widzieć tego wysokiego starca, wybladłego, wychudłego, podobnego do upioru, jak chodził tu i tam po pokojach zamku i alejach parku.
Chwilami zachodził do pokoju Berty, siadał ponury i milczący przy łóżku, ze spuszczoną głową, spojrzeniem osłupiałem, a duże łzy zwolna toczyły mu się z oczu i spadały na sumiaste wąsy.
Często rozmawiał sam z sobą jak warjat.
— Kochała go... — powiadał głośno — po com go wypędził? Mniejsza o nazwisko... mniejsza o tytuł... Chłopak miał dzielne serce... Umarł... i ona umrze... Zabiłem ich oboje!
Co się tyczy córki p. de Franoy mylił się. Natura szesnastoletnia posiada taki obfity skarbiec sił! Młodość odniosła tryumf nad chorobą, życie wzięło górę, wprawdzie powoli, ale tak, że otworzyło znów furtkę, znikłej na pewien czas nadziei.