Dziecię nieszczęścia/Część pierwsza/XIV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Dziecię nieszczęścia
Wydawca A. Pajewski
Data wyd. 1887
Druk A. Pajewski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Józefa Szebeko
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XIV.

Pozwólmy upłynąć całemu tygodniowi i wejdźmy potem do owego pokoiku pod Nr. 12, który margrabiemu de Flammaroche dostał się na lokal.
Młodzieniec w kurtce płóciennej, nieskalanie białej, pisze właśnie na stoliczku przy otwartym oknie. Obok kałamarza kryształowego i papieru listowego z herbem, leży pudełko z wyborowemi cygarami.
Zajrzyjmy mu przez ramię na papier.
Ta niedelikatność, zawsze wybaczana romansopisarzom, pozwoli nam dowiedzieć się różnych potrzebnych rzeczy.

„Guillon-les-Bains“. w Sierpniu.

„Drogi wicehrabio, najlepszy mój przyjacielu (nazwę tę przecież w zupełności usprawiedliwiłeś w nie jednej trudnej okoliczności), widzę już twoje zdumienie, gdy u góry tego arkusika wyczytujesz trzy te wyrazy: „Guillon-les-Bains...
Zniknąłem nagle, wcale cię nie uprzedziwszy, co między nami jest zbrodnią przeciw przyjaźni... Należy ci się odemnie wyjaśnienie, należą się zwierzenia, przystępuję właśnie do hojnego spłacenia tego podwójnego długu.
Piszę do ciebie, nie w eleganckim apartamencie, jakie zwykle są w głośniejszych zakładach kąpielowych, ale w celi pustelniczej, umeblowanej łóżkiem żelaznem, firankami płóciennemi, fotelem, — czterema krzesłami, toaletą i stoliczkiem. Cela ta oznaczona numerem 12. I to już najlepsza w Guillon; z tego możesz sądzić o innych.
Ale co to jest Guillon, spytasz mnie zapewne. Gdzie ono leży?
Nikt, ale nikt, o tem Guillonie nic a nic nie słyszał!
Guillon znajduje się w głębi małej i wązkiej doliny departamentu Doubs. Są tacy, uchodzący nawet za znawców, którym ta dolina wydaje się bardzo ładna. Ja, jak się pokazuje, nie mając poczucia malowniczości rozwiniętego dostatecznie, ażeby módz należycie oceniać strumyczki, kupki skał, i wielkie stare drzewa z pokręconemi pniami, ja uważam to wszystko za smutne i piekielnie nudne. Spleen się unosi nad tą doliną... A jednak nie słyszałem tu ażeby kto poderżnął sobie gardło lub palnął w łeb... Z resztą ludzie mają rozrywkę w piciu szkaradnej wody, podobno bardzo skutecznej na mnóstwo chorób z których ani jednej nie mam...
Teraz niezawodnie zapytujesz się siebie:
— A po cóż u licha on siedzi w tym zapadłym kącie, kiedy zdrów?
Mój drogi wicehrabio, przyjechałem tu, ażeby się ożenić...
Teraz list mój wypada ci z rąk, widzę pod wąsami twemi uśmiech ironiczny i mówisz sam do siebie... Stracony człowiek... więc już idzie na ofiarę małżeństwa... w dwudziestym siódmym roku życia... On, co był tak zagorzałym wielbicielem stanu kawalerskiego i na żeniących się nie zostawiał suchej nitki!
Jeżeli jesteś jeszcze, wicehrabio, moim przyjacielem, nie uśmiechaj się! Nie szydź ze mnie, ale żałuj mnie! Nie jestem odstępcą zasad, jestem tylko rozbitkiem!.. W dzień ślubu będę miał smutne prawo przyczepienia sobie kartki z tym opłakanym napisem:

„Ożeniony, z powodu bankructwa“

Tak, wicehrabio, jestem zrujnowany, prawie zupełnie. Nikt tego nie przypuszcza, nieprawdaż? ty sam tego nie podejrzewasz? Jeżeli dzisiaj mówię ci o tem, to jedynie dla tego, że zło jest naprawione a przynajmniej będzie, dzięki posagowi przyszłej margrabiny Flammaroche... Gdyby nie to, wierzaj mi, byłbym znikł, nikomu nic nie mówiąc, i o niczem nie wiedziałbyś... Cóż chcesz, jestem z tych, co wolą budzić zazdrość niż litość!
Matka moja jest bogata, ale egoistką i powtarzała mi często, ażebym nie liczył na nią przy płaceniu za me szaleństwa, a te szaleństwa kosztowały mnie bardzo drogo... Matka wydając swoje dochody, zupełnie jest w porządku... ja na jej miejscu tak samo postępowałbym... Zatem majątek jej nie może się liczyć w moim bilansie, chyba pod rubryką nadużyć na przyszłość.
Zresztą miałem z czego żyć. W majoracie mym, w dobrach Flammaroche byłem sobie panem; majątek ten wart przynajmniej cztery kroć sto tysięcy franków, a przynosił piętnaście tysięcy franków rocznego dochodu.
Iluż to młodych ludzi na mojem miejscu puściłoby to wszystko w ciągu dwóch lat? Ja rozsądniejszym byłem i zręczniejszym... Kilka tryumfów na wyścigach i w buduarach, kilka pojedynków szczęśliwych, wprowadziło mnie w wadę... Prowadziłem życie na wielką skalę... Mówiono wiele o mych powozach, o koniach wyścigowych i kochankach, a ja przez sześć lat przejadłem tylko sto tysięcy talarów ze swego majątku... Co prawda, wygrałem na wyścigach znaczne nagrody a i w Baden i w Hamburgu nieraz mi się poszczęściło... mogłem więc dawać sobie radę z chmarą wierzycieli, którym w terminie zatykałem gębę bądź co bądź pewnemi wypłatami... Dziś mam trzy kroć sto tysięcy franków długu, ale komornicy nie mają mego nazwiska, a hypoteka dóbr Flammaroche jest jeszcze czysta, więc zdawałoby się, że kredyt znaleść mogę wszędzie... wszyscy tak myślą, prócz mnie... Czuję ja, widzę z różnych oznak, że ten kredyt do złudzenie tylko, pozory czcze... Niechby się jeden z wierzycieli stał upartym, a wszystkoby naraz runęło... Jeden weksel nie zapłacony na czas, sprowadziłby ogólną ruinę, bankructwo; a w przyszłości nader blizkiej mam termin bardzo groźnych wypłat... Potrzeba byłoby obciążyć hypotekę, a niech się tylko hypoteka trochę u mnie zamaże, wnet bankructwo w całej okropności...
Jak z tego wyjść?.. Był tylko jeden sposób wybrnięcia. Poszedłem do matki, powiedziałem jej tyle o mem położeniu, ile było niezbędnem, ażeby wiedziała, i w końcu rzekłem: „Ożeń mnie. Widzisz, że mi potrzeba bogatej żony... Chciałbym jednak, ażeby była młoda, a niezawadziłoby też, ażeby była ładną“... Matka moja ma krewnych potrochu wszędzie. Pisała przez trzy dni ciągle i poczta rozniosła mnóstwo listów na wszystkie cztery strony świata. — Mnóstwo też nadeszło odpowiedzi,. między niemi kilka zadawalających. Mieliśmy przed sobą wybór.
Przedewszystkiem najwłaściwszą partyą nam się wydała młoda szesnastoletnia córka jenerała hrabiego de Franoy, starego szlachcica bardzo skłonnego do apopleksyi, jedynaczka, rzeczywiście ładna i miła. — Posagu ma trzydzieści tysięcy franków rocznego dochodu, które mąż dostanie zaraz po ślubie... To po matce, po ojcu zaś będzie drugie tyle, a poczciwiec nieda na nie długo czekać... Przed dwoma tygodniami nawet o mało go co nie sprzątnęła apopleksya. Spadek do odebrania w krótkim czasie...
Ta, która pisała o tej partyi do mojej matki jest daleką naszą krewną. Młoda wdowa nienazbyt ładna, ale bardzo miła, baronowa de Vergy, której mąż, zapewne pamiętasz, należał do naszego klubu. Grał zawsze grubo i zawsze przegrywał... Kochał się we wszystkich kobietach, z wyjątkiem żony... Zrujnował baronowę na większą część majątku... Dobry to był chłopiec, niech mu ziemia będzie lekką...
Ponieważ ze względu przyzwoitości, baronowa de Vergy niemogła mnie zaprosić na pobyt u siebie, wyznaczyła mi jako kwaterę zakład klimatyczny Guillon, zkąd właśnie do ciebie piszę.
Przyjechałem tu przed tygodniem. Czekał na mnie list baronowej, Zapraszała mnie na obiad następnego dnia, ażeby przedstawić mnie hrabiemu de Franoy i jego córce. Jak widzisz, nie traciła ani chwili czasu.
A! drogi wicehrabio, ty co znasz wspaniałe rezydencye nad brzegami Loary, jakżebyś się uśmiechnął na widok tego, co w tych zapadłych kątach nazywają zamkiem. Bądź spokojny nie będę cię nudził literaturą opisową, ale wierzaj mi, że pierwszy lepszy kupiec — dorobkiewicz z nędznej jakiej uliczki paryskiej miałby się za zbyt małego pana ażeby się zgodzić na zamieszkanie w takim jak tu zamku.
Baronowa Vergy (nazywam ją kuzynką, sam nie bardzo wiedząc dla czego) przyjęła mnie bardzo mile... Znać, że ta wdówka była kiedyś prawie paryżanką, zawsze jej coś zostało...
Udzieliła mi bardzo sprytnie wszelkich potrzebnych wskazówek do działania, objaśniła mnie, jak można sobie zjednać względy jenerała, a o przyszłej margrabinie de Flammaroche mówiła, mi z prawdziwym zapałem.
Pozwoliłem jej się nagadać, a sam mówiłem... zobaczymy!
Około godziny czwartej, wielka landara, zaprzężona w cztery konie, dalibóg wcale niezłe, przywiozła hrabiego de Franoy i jego córkę,
Hrabia i mała wysiedli, baronowa przystąpiła do wzajemnego zaznajomienia,
P. de Franoy, jak sądzę, nie będzie wcale przykrym teściem. Daje mi co do tego nadzieję jego siedmdziesiąt pięć lat i świeży atak apoplektyczny. Zresztą, jest to jenerał w całem znaczeniu tego wyrazu; jenerał począwszy od krótko ostrzyżonej czupryny srebrzystej i długich białych wąsów, aż do butów z ostrogami. Gdy mówi, chodzi, gdy je, pije, zawsze z niego jenerał; musi być zapewne jenerałem, gdy nawet śpi. Służba jego, zamiast go tytułować panem hrabią, mówi do niego: „panie jenerale“... Tak on woli... Ale przy całej swej doskonałości, jako jenerał, ma on zresztą obejście się bardzo arystokratyczne... Stary ten żołnierz jest prawdziwym szlachcicem.
Panna Berta, córka, muszę tu wyznać, bardzo mnie zadziwiła. Nie spodziewałem się czegoś podobnego, i zrozumiałem, a nawet podzieliłem poniekąd uwielbienie baronowej.
Śliczną jest rzeczywiście ta mała Berta, delikatna, dystyngowana, jak aniołek, cudne oczy, włosy jasne rozkoszne... Nieśmiała jest, to się rozumie, ale wcale nie gąska. Ubiera się bardzo dobrze, parafiańszczyzny w niej ani trochę. Wśród najpiękniejszych naszych panien arystokratek przedmieścia św. Germana jeszcze dałaby się wyróżnić. Trudno wymarzyć piękniejszej margrabiny, Wierzaj mi, drogi wicehrabio, że na przyszłą zimę salony paryzkiego świata będą miały o jedną gwiazdę więcej, a nie będzie to gwiazda najmniej wspaniała,
Doprawdy, niepodobna twierdzić, ażeby ta stara instytucya małżeństwa nie była dobrą... Gdyby panna Berta, zamiast pochodzić z arystokratycznego rodu, należała do istot upadłych i występowała w operze, nikt by nie wahał się wydać na nią miljona i jeszczeby się nie uważał za poszkodowanego! A tak, skoro ona dobrze jest urodzona, to taki milion, jakiby się dało jej, jako figurantce teatralnej, od niej dostaje człowiek, ponieważ jest dziewczyną uczciwą!.. Zamiast ją kupić, to ona kupuje... Przyznaj sam, czy to nie zabawne!..
Niezawodnie myślisz sobie, że mówię o swem małżeństwie tak, jakby już wyszły zapowiedzi... Tak dalece rzeczy jeszcze nie zaszły, ale zadowolony jestem już z obecnego położenia i zdaje mi się, że dalszy rezultat niechybnie nastąpi.
Najprzód jużem przeciągnął na swą stronę jenerała, a zwycięztwo nad tym wojakiem przyszło mi bez wielkiej trudności. — Pod pozorem, że ojciec mój, margrabia de Flammaroche, służył w gwardyi przed 1830 rokiem, rozwodziłem się nad urokiem munduru wojskowego i nad mem powołaniem do wojska... Opowiadałem, że od dziecinnych lat począwszy, pragnąłem obrać sobie ten szlachetny zawód, ale że musiałem poświęcić swoje marzenia gorące miłości synowskiej, ponieważ matka trwożyła się na samą myśl samotności, w jakiejby się znalazła po moim odjeździe...
Wzruszony, zachwycony, jenerał wyściskał mi ręce i opowiedział mi o swoich kompaniach. Po opowiadaniach bez liku o przeróżnych bitwach, czego słuchałem z godną podziwu cierpliwością, p. de Franoy wpadł w rozmowie na konie. Na tym gruncie mocnym się czuję, to też poczciwiec, pomimo długoletniego doświadczenia nie zapędził mnie „w kozi róg“. Zadziwiłem go, olśniłem, zachwyciłem, bo popisując się memi wiadomościami specyalnemi, zawsze miałem na uwadze przyznać mu najzupełniejszą słuszność. Pod koniec obiadu, ślepym chyba trzeba było być, ażeby nie poznać, że uważa mnie najwidoczniej za ideał na zięcia... Może pana za długo zająłem sobą — rzekł do mnie wstając od stołu. — Wrócimy jeszcze do naszej rozmowy, która jest niewyczerpaną... (nie wyczerpaną oj!..) Teraz ustępuję pana damom...
Korzystając z pozwolenia, zbliżyłem się do baronowej i do przyszłej margrabiny, błysnąłem tym naturalnym dowcipem, jaki mi zbyt pobłażliwi przyjaciele raczą łaskawie przyznawać... Postarałem się zwłaszcza wszystkie rozkosze, wszystkie przyjemności, jakie wielki świat paryzki daje młodej kobiecie, subtelnie przedstawić.
Baronowa pomogła mi w tym względzie i podtrzymywała rozmowę. Berta mało co mówiła. Nawet te czarowne miraże zdawały się być dla niej dość obojętnemi. Łatwo to wytłomaczyć. Nie wyjeżdżała nigdy ze wsi, z początku więc trudno byłoby jej przyzwyczaić się do tak raptownej i zupełnej zmiany w przyzwyczajeniach... Ale pomyśli o tem, ręczę, i wrażenie, chociaż nie przyjdzie nagle, ale niemniej będzie głębokie.
O dziesiątej oba powozy już były zaprzężone. Jenerał powiedział mi, iż byłby wielce rad widzieć mnie u siebie i że wierzchowce swe oddaje do mego rozporządzenia. Przyjąłem to uprzejme zaproszenie i pojechaliśmy w tą samą stronę, bo droga, prowadząca do zamku Cusance, przechodzi przed zakładem kąpielowym Guillon.
Nazajutrz po południu skorzystałem z danego mi pozwolenia i pojechałem złożyć szacunek swój staremu jenerałowi i jego córce.
Tak zwany zamek Cusance jest prawie również niedorzeczny, jak Saint-Juan, ale daleko lepiej położony. Jest tu park wcale niebrzydki, w którym nie brak ani dużych drzew, ani kwiatów, ani wody bieżącej. Możnaby tu znośnie przemieszkać dwa tygodnie z rzędu,
Jenerał właśnie grał w szachy z jakimś kapitanem od huzarów, będącym na urlopie w jednej z sąsiednich wsi, który mi się od pierwszej chwili wielce niepodobał, chociaż prezentuje się raczej dobrze, niż źle. Jenerał przedstawił nas sobie wzajemnie, pan kapitan tak mi się ukłonił sztywnie, że aż mi zadrgały nerwy. Jeżeli on mi się niepodobał, to i ja jemu — odrazu można było poznać!.. A może to jaki konkurent?.. Obiecałem sobie dowiedzieć się dokładnie.
Berta obecną była przy grze. Rozmowa potoczyła się o błahostkach... P. de Franoy poszedł pokazać mi swoje konie, kazał do zakładu kąpielowego zaprowadzić tego, który mi się jakoby podobał najlepiej i zaprosił mnie na obiad dnia następnego wraz z baronową de Vergy. Ku wielkiemu ździwieniu memu, z temi samemi zaprosinami odezwał się do kapitana huzarów. Czyż ten kapitan jest tak zawsze nieodzownym?
Powróciwszy do zakładu kąpielowego, zastałem bilet wizytowy podprefekta z Baume-les-Daumes, bardzo miłego chłopca, wicehrabiego de Saulex, z którym bardzo często spotykałem się w Paryżu, a teraz on dowiedziawszy się o moim przyjeździe, przybył się ze mną zobaczyć, Nazajutrz zrana konno wybrałem się do niego, ażeby wywzajemnić mu się za wizytę. Przyjął mnie, jak wygnaniec przyjmuje człowieka, który przynosi mu w głębi prowincyi, nieco powietrza z bulwaru Włoskiego i z Pól Elizejskich. W przyszłym tygodniu otwiera salony swej podprefektury i będzie u niego bal dla znaczniejszych urzędników jego wraz z rodzinami. Zaprosił mnie, z góry prosząc pokornie, o pobłażliwość dla takiej zabawy naprędce. Zapewne ubawię się na tym balu lepiej, niż na najkomiczniejszej farsie w teatrze!
Zjadłem z podprefektem wcale dobre śniadanko. Wróciłem przebrać się do Guillon, a potem pojechałem do Cusance. Ten „nieunikniony“ jegomość już był tam. Codzień, o godzinie drugiej punktualnie, pan kapitan, pod pozorem partyi szachów, pakuje tu swą osobę... Jenerał ma do niego słabość...
Obiad zeszedł wesoło. Przyszły mój teść ma wyborne wina. Berta widocznie bardziej się już do mnie ośmieliła, mniej bowiem była milczącą, niż w Saint-Juan... To wcale nie głupia osóbka. Jak ze sześć lat pożyje w świecie w Paryżu i nabierze pewności siebie, czego jej jeszcze brakuje, będzie prawdziwie dystyngowaną i szykowną. „Nieunikniony“ wyglądał ponuro i prawie ciągle milczał. Może ma rozum, ale go kryje pod korcem. Zauważyłem, że częściej i dłużej przypatrywał się Bercie, niż zwykle... Brak mi wymowy, ażeby ci dać pojęcie, jak mnie ten huzar draźni.
Po obiedzie poszliśmy na kawę do altanki ogrodowej, która mi przypomniała ogródki nasze podmiejskie, dokąd nasz ludek przychodzi na pieczeń z królików i lurę, zwaną winem.
Po kawie ofiarowałem się mej drogiej kuzynie baronowej i odprowadziwszy ją trochę na stronę, prosiłem ażeby mnie objaśniła co do tego wojskowego... Czy to zakochany konkurent?
Przyznała mi się, że i ona również była tem zaniepokojona, ale się już zupełnie uspokoiła, rozmówiwszy się z jenerałem. Sebastyan Gérard (tak się nazywa nieunikniony) jest synem prostego chłopa, który się dorobił majątku, handlując drzewem. Nie śmiałby oczu podnieść na córkę hrabiego de Franoy...
Co do mnie, niepodzielam tego przekonania. Tak wielka skromność nie leży w naturze ludzkiej, a zwłaszcza oficerów od huzarów, którzy w ogóle uważają się za najpowabniejszych i sądzą, że się im nic nie jest w stanie oprzeć; jednakże pewnem mi się wydało że jeśli nieunikniony zawrócił sobie głowę, nie jest przecie niebezpiecznym. Pyszałkiem ani zarozumialcem nie jestem, wiesz o tem wicehrabio, ale uważam za niemożebne, ażeby panna z dobrej rodziny mogła się choćby na minutę wahać w wyborze między margrabią de Flammaroche a synem handlarza drzewa!..
— Mój drogi kuzynie! — rzekła do mnie baronowa w formie wniosku — tylko tem sobie nie nabijaj głowy... Mam zamiar tu zanocować ażeby jutro zrana pomówić z jenerałem. Przyjedź do mnie jutro do Saint-Juan, opowiem ci, jaką miałam rozmowę i wszystko pójdzie dobrze, zobaczysz...
Nazajutrz o drugiej byłem u baronowej.
— I cóż? — zapytałem.
— Z góry byłam pewna... — odrzekła — interesa twoje kuzynku, bardzo dobrze stoją... Odwiedź dziś wieczorem stryja mego, zaproponuj mu przejażdżkę konno jutro zrana i przy tej sposobności, gdy będziecie sami, oświadcz się...
— I zostanę przyjęty?
— Przecież chyba nie przypuszczasz, mój kuzynku, ażebym cię miała nierozważnie narazić na przykrość...
— Naturalnie!.. Ale przyznam się kuzynce, że mimo to jestem niespokojny...
— A to serdecznie się z tego cieszę!
— Dlaczego?
— Bo ten niepokój świadczy, że jesteś, kuzynku, zakochany... No, przyznaj się...
— Ha! to z całego serca przyznaję się!.. — wykrzyknąłem z zapałem, ażeby zjednać sobie w baronowej jeszcze gorliwszego sprzymierzeńca, bo kobiety wszystkie przepadają za miłością, chociażby nawet nie ich dotyczyła; potem zachęcony błyszczącemi z radości oczyma kuzynki, mówiłem dalej z wzrastającem uniesieniem:
— Panna de Franoy jest czarującą i uważałbym się za najszczęśliwszego w świecie człowieka, gdybym mógł znaleźć w niej te same uczucia, jakie mam dla niej...
— To ci się, kuzynku, uda, zapewniam...
— Niestety! — szepnąłem tonem smutnym i z westchnieniem stłumionem, czegoby mi niejeden dobry aktor pozazdrościł, — jestem dla niej, jak widzę, całkiem obojętny...
Baronowa śmiać się poczęła.
— I to cię dziwi, kuzynku? — odparła.
— To mnie martwi.
— A możeby dziwiło, gdyby to było inaczej! Pomyśl tylko, Berta ma dopiero szesnaście lat... To dziecko jeszcze, a co więcej popsute dziecko... Ona nawet nie wie, że miłość jest na świecie, i ani się domyśla, że ty ją kuzynku kochasz... Daj jej to do zrozumienia... Odsłoń przed nią świat uczuć, dotąd jej nieznany... Galatea z marmuru czeka jeszcze na istotę ożywczą! Pigmalionie w tużurku natchnij życiem posąg! Przecie piękną masz rolę!
— Tak, piękną, ale bardzo trudną...
Baronowa wzruszyła z lekka ramionami i odpowiedziała mi z uśmiechem nieco drwiącym.
— Cóż znowu? żartujesz, mój kuzynku!.. Zapominasz, że jestem wdową i że posiadam własnym kosztem trochę doświadczenia. Za mojego w Paryżu pobytu, nieraz mnie dochodziły opowiadania o twoich awanturkach... i ty dobrze wiesz, jak mówić do kobiety, ażeby jej głowę zawrócić... a zdobycie serduszka szesnastoletniego to dla ciebie fraszka!..
Co prawda i ja tak sobie myślałem, jak baronowa; za zbyteczne więc uważałem zaprzeczać, twierdziłem tylko, że poraz pierwszy doświadczając prawdziwej miłości, miłości zarazem gwałtownej i czystej, wcale siebie nie poznawałem i traciłem pewność siebie w obec anioła niewinności i cnoty... byłem onieśmielony, co mi się dotąd nie zdarzało nigdy.
Słowa moje sprawiły jak najlepsze wrażenie.
Kuzynka zgodziła się, że Berta niepodobna wcale do trochę upadłych aniołów z salonów paryskich i że trzeba do niej mówić oczywiście inaczej. Dała mi kilka rad i widziałem przy pożegnaniu, że jest mną zachwycona.
Wieczorem, po obiedzie, złożyłem wizytę w Cusance, gdzie zastałem znów tego mieszczańskiego kapitana, a nazajutrz zrana o godzinie ósmej jechałem stępa wraz z jenerałem drogą do Baume-les-Daumes.
Nie przypuszczam, mój drogi vicehrabio, ażeby ci zależało co na tem dowiedzieć się, w jakich słowach oświadczyłem mu się, podczas gdy wzbijała się kurzawa na gościńcu pod kopytami naszych koni.
Oto jaką mi dał odpowiedź:
— Drogi margrabio, mówiłeś do mnie z otwartego serca... Chcę ci odpowiedzieć tak samo. Mnie się podobasz i pod każdym względem, widzę w tobie ideał zięcia. Gdyby spełnienie twoich życzeń zależało tylko odemnie, powiedział bym ci, nie zwlekając: „Masz moją rękę; córka moja jest twoją!.“ Ale nie dość mnie się podobać, trzeba się podobać i Bercie...
— Jenerale — szepnąłem zasmuconym głosem — czym, na nieszczęście, nie podobał się pannie de Franoy?..
— Tego nie mówię, nie wiem, nawet nie przypuszczam — podchwycił żywo hrabia. — Dla czego miałbyś się nie podobać memu kochanemu dziecku? Musiałaby być bardzo kapryśną... Ja tylko mam taką zasadę: Chcę, ażeby Berta była szczęśliwą... Chcę, ażeby miała swobodę przy wyborze męża, choćby miała odmówić ręki temu, kogobym ja wielce pragnął mieć za zięcia... Chcę, ażeby kochała swego przyszłego męża... Staraj się o jej rękę, margrabio... zostań narzeczonym prawdziwym, narzeczonym jej serca... a jak się spodobasz Bercie, to ci ją dam...
Wtedy ja wyraziłem mu wdzięczność w jak najprostszych wyrazach!
Ot na czem rzeczy stanęły, mój drogi wicehrabio...
Ojca względy już mam, teraz trzeba w sobie rozkochać córkę... Dotychczasowe powodzenia, bez żadnej z mej strony zarozumiałości pozwalają mi się spodziewać, że nie jest to zadanie po nad me siły... Słusznie więc mogę powiedzieć, że interes w trzech czwartych skończony, i mam nadzieję, że na pierwszą mą prośbę będziesz tak łaskaw niezwłocznie opuścić Paryż, ażeby być obecnym w małym kościołku Cusance na ceremonii ślubnej, która mnie zaciągnie w szeregi mężów, z których tyle się nakpiłem...
Usłyszeć, jak margrabia de Flammaroche dobrowolnie przysięga wierność — kobiecie, doprawdy jest po co zadać sobie trochę ambarasu!
Tymczasem vicehrabio, ściskam ci obie ręce i pozostaję z całego serca najlepszym twoim przyjacielem.

Goulian.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: Józefa Szebeko.