Strona:X de Montépin Dziecię nieszczęścia.djvu/120

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

szcza oficerów od huzarów, którzy w ogóle uważają się za najpowabniejszych i sądzą, że się im nic nie jest w stanie oprzeć; jednakże pewnem mi się wydało że jeśli nieunikniony zawrócił sobie głowę, nie jest przecie niebezpiecznym. Pyszałkiem ani zarozumialcem nie jestem, wiesz o tem wicehrabio, ale uważam za niemożebne, ażeby panna z dobrej rodziny mogła się choćby na minutę wahać w wyborze między margrabią de Flammaroche a synem handlarza drzewa!..
— Mój drogi kuzynie! — rzekła do mnie baronowa w formie wniosku — tylko tem sobie nie nabijaj głowy... Mam zamiar tu zanocować ażeby jutro zrana pomówić z jenerałem. Przyjedź do mnie jutro do Saint-Juan, opowiem ci, jaką miałam rozmowę i wszystko pójdzie dobrze, zobaczysz...
Nazajutrz o drugiej byłem u baronowej.
— I cóż? — zapytałem.
— Z góry byłam pewna... — odrzekła — interesa twoje kuzynku, bardzo dobrze stoją... Odwiedź dziś wieczorem stryja mego, zaproponuj mu przejażdżkę konno jutro zrana i przy tej sposobności, gdy będziecie sami, oświadcz się...
— I zostanę przyjęty?
— Przecież chyba nie przypuszczasz, mój kuzynku, ażebym cię miała nierozważnie narazić na przykrość...
— Naturalnie!.. Ale przyznam się kuzynce, że mimo to jestem niespokojny...
— A to serdecznie się z tego cieszę!
— Dlaczego?
— Bo ten niepokój świadczy, że jesteś, kuzynku, zakochany... No, przyznaj się...