Dwa światy/XXX

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Dwa światy
Pochodzenie Powieści szlacheckie
Wydawca S. Lewental
Data wyd. 1885
Druk S. Lewental
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXX.

Gdy tak Drabicki z rozmaitych powodów przedłuża swój pobyt w Karlinie, w Żerbach tymczasem burza się gotuje. Matka, jakkolwiek kochała i szanowała syna, przeczuciem jakiémś tyle tylko rachowała na niego, ile całkiem pod swoją władzą miéć go mogła. Dlatego nie dozwalała mu się oddalać, obawiała stosunków ze światem, który Aleksego pociągał, zmartwiła się zbliżeniem do Juliana, i starała się go oderwać od niego. Wiedziała biedna, że mając do wyboru między Żerbami i Karlinem, pewnie wybierze to, co mu lepiéj do smaku i wykształcenia przypadnie, a znając wyższość jego, nie wątpiła, że świat tamten pociągnąć go musi. Rachowała na to, że Aleksy pomimo tęsknoty spełni obowiązek względem niéj i rodziny z gorliwością dawną, ale z zazdrością i obawą spoglądała na tę właśnie tęsknotę, maleńkie nasionko, które olbrzymie rodzi owoce. Puściła go do Karlińskich mrucząc, obiecując sobie, że to raz ostatni; spodziewała się powrotu niespokojna, a gdy Aleksy dzień, drugi i trzeci nie przyjechał, ostatniego wpadła prawie w gniew i oburzenie. Coś jéj mówiło, że te stosunki odbiorą jéj syna... przeciwko swojemu zwyczajowi nieustannéj pracy, kilka razy siadła zamyślona, podparta na ręku naprzeciw okna, zapatrując się na drogę, którą Aleksy powinien był przyjechać.
— Co się tam robi — mówiła do siebie ze łzami w oczach — nie już mu tam lepiéj, weseléj, swobodniéj niż u nas?... Ma przecie wszystko, co mu potrzeba... Tak! tak! ale on nie stworzony do nas, prędzéj późniéj wyleci z gniazda... a ja, jak ta kura, co wyhodowała kaczę, na brzegu biedna zostanę, gdy on popłynie... Mówiłam nieboszczykowi zawsze, żeby mu tego wyższego wychowania nie dawał, to tylko nieszczęście... o! już braci jego nie głupiam posyłać do uniwersytetu! To darmo, z Aleksego nic nie będzie! Pracował a wzdychał! Jak tam zajrzał do tych panów... rozpróżnuje się i zmarnieje...
Łza zakręciła się pod powieką, otarła ją matka...
— Czy tam mu cudzy biały chleb smaczniejszy od naszego czarnego? — zawołała — czyżby tak nie umiał się poznać na tém, że on tu panem, a tam podrzędną jakąś figurą na łasce?... Biedny Aleksy! otóż to chowaj dzieci na paniczów!
Właśnie na tę zadumę i monolog tak niezwyczajny, wszedł stary Junosza i przerwał je od progu swojém:
— Niech będzie pochwalony!
— A! to pan! — porywając się przestraszona, zawołała pani Drabicka — pan hrabia.
— To ja, do usług jéjmości dobrodziejki, ale mogliście mi odpowiedziéć: na wieki wieków, amen, bo to zdrowo dla domu.
— Na wieki wieków! — powtórzyła posłusznie z niezwykłém sobie westchnieniem pani Drabicka.
Stary wyga postrzegł po twarzy, że gospodyni nie była w swojém zwykłem codzienném usposobieniu.
— A Aleksy? — zapytał.
Matce łzy w oczach stanęły... pierwszy to raz hrabia go nie zastał w domu, a nie mógł być w polu, bo nic nie robiono dla święta...
— At! lepiéj się już nie pytaj, panie hrabio! — dodała Drabicka, rzucając ręką.
— No? co? jak? cóż się stało? — siadając i krzesząc ognia, zapytał stary — co to jest, nie rozumiem...
— Nasłanie boże, skaranie! — zawołała, nie mogąc taić i nie chcąc udawać gospodyni — spotkał się oto z tym Julianem Karlińskim, wciągnęli go tam, już trzeci dzień siedzi, to mi go zbałamucą ze wszystkiém, jestem tego pewna...
— I do tego się asińdźka przygotuj — rzekł puszczając kłąb dymu hrabia — znam ja ludzi, smakuje ten światek, obałamuca, durzy... Zdaje się tym młokosom, że tam innych ludzi, z czyściejszéj gliny ulepionych znajdą. Człowiek zawsze za młodu marzy, przymierza raz w raz ludzi, których widzi, do tych, których sobie stworzyć raczył, a że mu krótko i licho nie dochodzą do miary, sięga wyżéj, czy olbrzymów i aniołów nie znajdzie... Znane dzieje! dopiero na starość otwierają się oczy i człowiek nie patrzy już na atłas, tylko na serce...
— Ale bo, mój hrabio — odezwała się z niezwykłém wylaniem pani Drabicka — na Aleksym nasza dola: dopóki jego, dopóty my jeszcze się trzymamy... Drobinkę mamy; żeby nie jego głowa, to by to nie starczyło; co tu będzie począć bez niego, a taki widać, że go stracić przyjdzie...
— Pozwól bo sobie powiedziéć, jéjmościuniu, że go tak zamarynować w Żerbach i myśléć nie było można...
— Albo mu to tam gdzie lepiéj będzie?
— Nie lepiéj, tylko inaczéj, jéjmościuniu, a człowiekowi i tego się zachciewa; przytém taki on bo od was rozumniejszy, sięga myślą wyżéj, daliście skrzydła, pozwólcież latać...
— A cóż ja nieszczęśliwa bez niego pocznę! — łamiąc ręce, zawołała Drabicka.
— Wszak-ci macie ich jeszcze trzech!
— Dobre chłopcy, złote chłopcy — przerwała matka z uczuciem — ale żaden z nich w Aleksego się nie wdał, i tego, co on, nie potrafi.
— Tak, ale po ziemi chodzą i skrzydeł nie mają — rzekł stary — tamtemu obcinaj nie obcinaj, zawsze taki w pióra porośnie.
Drabicka już na dobre płacząca, łzy ocierała fartuchem, hrabia spoglądał i fajkę palił, ale mu się skrzywiła także stara twarz pomarszczona i głęboko się zamyślił.
— Tu łzy nic nie pomogą — rzekł powoli — cóż bo się dzieje — przerwał — dawno on tam? czy już cię opuścił, porzucił, zaniedbał?
— Nie, nie — żywo odparła matka — do tego jeszcze nie przyszło, ale to darmo, ja czuję, że to będzie... Nigdy nie bywało, żeby tak trzy dni w gościnie bawił... jak pojechał, tak zapomniał o Żerbach, tylko przysłał, że go tam zatrzymali... Teraz powróci, ja mu tu scenę zrobię, zniechęci się do reszty... już niéma na to rady.
Machnęła znowu ręką.
— Dziej się wola boża! Jasia przy sobie zostawię... dosyć umie, na co mu tych szkół więcéj, jeszcze i jemu głowę przewrócą... niech w domu siedzi... A! wszystko to nie Aleksy! — dodała po chwili — nie mój Aleksy!
— A takby, na uczciwość, było najlepiéj — przerwał hrabia — Aleksego wypuścić trochę, niech pobryka, powróci potém pod strzechę! Z Jana już człowiek... powoli to się wprawi do pracy i ten już jéjmości nie porzuci...
— Wszystko to nie Aleksy! — powtarzała pocichu pani Drabicka.
— Ale i lepszy jeszcze być może od niego do téj sprawy! — rozśmiał się stary — już wierz mi jéjmość wytrawnemu, że z takich jak starszy jéjmościn, nigdy gospodarza nie ulepisz... zawsze to wzdychać musi, a Jasiowi z oczu patrzy, że mu zagon zasmakuje.
— Ma ochotę! ma! — odezwała się Drabicka — i nie głupi i żwawy i rozgarniony, ale to nie Aleksy! — westchnęła znowu.
Aż tu na te żale i Aleksy nadjechał. Spostrzegłszy wózek i Parfena, matka zaczerwieniła się cała, chciała biedz, wstrzymała się w progu i spojrzała na hrabiego.
— Podobno zawadzać będę — rzekł hrabia powoli — rozumiem ci to, ale może i lepiéj, że przejdzie ta burza przy obcym.
Gdy to mówił, Aleksy zarumieniony i zakłopotany wszedł do izby, pocałował matkę w rękę i udając wesołego, obrócił się do hrabiego. Drabicka powiodła za nim wzrokiem pełnym wyrzutów.
— Cóżeś to tam jegomość tak długo gościł? — zapytał hrabia.
— Nie chciano mnie puścić — wyjąknął Aleksy.
— Oczywiście gwałt zrobili — odparł hrabia — ale to była, spodziewam się, une douce violence... i podobało się jegomości w Karlinie?
— Byliśmy w Szurze także! — unikając odpowiedzi, rzekł Aleksy.
— I obchodziliśmy imieniny panny Anny! — rzekł Junosza wydmuchując fajkę.
— Były i imieniny!
Matka, przeciw zwyczajowi swemu, bo mówić lubiła i nie cedziła słówek, milczała jakoś groźnie; czuł Aleksy, ile się tam w tém milczeniu zbierało; hrabia był mu bardzo na rękę, bo matka nie mogła wybuchnąć i pierwszy gniew jéj przechodził powoli nieobjawiony. Ale to niedługo trwało; stara Drabicka pokiwała głową, usiadła i zawołała dość gwałtownie:
— Tak! tak! balowali, jeździli, hulali, śmieli się, baraszkowali, a tu gospodarstwo niech dyabli biorą...
— To były dnie świąteczne — odezwał się Aleksy.
— Albo to w święto gospodarz w domu niepotrzebny? — zapytała matka. — Gadaj zdrów... głupstwo się zrobiło.
— Kochana matuniu — rzekł Aleksy zbliżając się i chcąc ją pocałować w rękę, którą przed nim cofnęła z urazą — proszę mi darować...
— Co ja ci mam darowywać? — odparła stara niewiasta, powoli przychodząc do siebie i zapominając, że Junosza był przytomny — jak sobie pościelisz, tak się wyśpisz; przestrzegałam, póki mogłam, przestrogi poszły w las, nicem ja temu nie winna, że się zgubisz, a my dalipan bez ciebie się obejdziemy!
— Ale, kochana matko!
— Kochana matko! — odpowiedziała Drabicka — są tam u ciebie teraz lepiéj kochani niż my! To darmo, dwom panom służyć nie można... myślałam, że rozum miéć będziesz, ale widzę, że na ciebie rachować darmo... Niechże my nie giniem z twojéj przyczyny...
Aleksy stanął osłupiały; nie mógł jeszcze zrozumiéć, do czego to wszystko prowadziło.
— Znasz mnie — dodała wstając z powagą — u mnie próżnych słów niéma... Odkąd ci ten Karlin zasmakował, mam ciebie za straconego... Jaś nie pojedzie do szkół, zostawiam go na gospodarstwie, a tobie daję wolę, rób sobie, co chcesz, i choćbyś siedział w Karlinie, słowa nie powiem.
Tego się Aleksy nie spodziewał; obcy mu nie dozwalał otworzyć się przed matką; stał milczący, mimowolnie się obejrzał, ale Junoszy już nie było; zapaliwszy fajkę, wyszedł pocichu, zobaczyli go tylko w dziedzińcu przeprowadzonego przez Kurtę, który za jego siermięgą idąc, ujadał z obowiązku, ziewając niekiedy.
Pani Drabicka nabrała większéj jeszcze energii, widząc, że zostali sami.
— Kochana matko — rzekł Aleksy z uszanowaniem — zdaje mi się, że do téj pory nie możesz mi nic miéć do wyrzucenia: pracowałem wszystkiemi siłami.
— No, toś spełniał, do czego byłeś obowiązany dla siebie i braci...
— Tak-że to wielka wina, żem się na parę dni dla odetchnienia oddalił?
Drabicka spojrzała mu w oczy.
— Nie wielka to wina zapewne — odpowiedziała — ale wielki znak, mój Aleksy... czemu to wasindziéj u Butkiewiczów, u Pierzchowskiego nie siadujesz po trzy dni? Natura ciągnie wilka do lasu; myślałam, że cię przerobię, że się nałamiesz; jak nie, to nie, ruszaj, gdzie ci pachnie, a daj tylko Boże, żeby z tém dobrze było.
— Ale doprawdy ja nie widzę, czém tak bardzo zgrzeszyłem?
— Niéma grzechu, tylko głupstwo — odpowiedziała Drabicka poważnie — dał ci ojciec wychowanie niepotrzebne, myśli głowa pełna, a świata nie znasz; zdaje ci się, że ci, co piękniéj od nas mówić umieją, czémś są od nas lepszém... ruszaj-że do nich... ani słowa... Ale pomiarkuj, rozważ, czy ci tam lepiéj będzie! Gorzki chleb cudzy i gościna! Tyś tam obcy i obcym zostaniesz nazawsze, choćbyś się z niemi sercem swojém rozłamał; przyjmą od ciebie wszystkie ofiary jak dług należny, a napoją cię octem i żółcią... Nie znasz jeszcze tego pięknego świata... na którego twarzy wiekuisty uśmiech, w ustach grzeczność, a w piersi lód i pustka! Julian cię pewnie nie kocha lepiéj ode mnie... a jednak wolisz go nad matkę i braci... Bóg z tobą... idź, gdzie dola woła...
— Ale ja nigdzie iść nie myślę — odezwał się Aleksy.
— Prędzéj późniéj to być musi, niéma co dwa razy sobie serce rozdzierać... co ma być, niech się stanie odrazu... Słuchaj Aleksy!...
Uroczyście mówiła stara matka i syn odezwać się nie śmiał; łzy błyszczały w jéj oczach, znać było potężne wzruszenie.
— Słuchaj Aleksy — dodała — kiedyś do domu wrócił, kiedym cię tylko zobaczyła, zaraz powiedziałam sobie, że ty niedługo u nas pogościsz; strzegłam cię, broniłam, nie dla siebie i braci tylko, ale dla samego ciebie... tam niéma szczęścia... Ale co napisano, tego nie odmienić... już tu u nas tylkobyś się męczył, a my z tobą kłopotali, kłócili i jątrzyli wzajemnie, trzeba temu koniec położyć.
— Kochana matko — przerwał Aleksy z uczuciem.
— Daj-no pokój, nie gadaj — odparła Drabicka — co postanowiono, to się stanie... nie powiesz, że cię nie kocham, ale dla nas wszystkich potrzeba się rozdzielić...
— Rozdzielić! wypędzasz mnie! — zawołał syn porywając się — za co?
— Wypędzać! oszalałeś! — groźno odpowiedziała stara — co tobie? słuchaj, a dowiesz się, co myślę... Sceny nie róbmy, a co potrzeba, to się stanie... Już tobie głowę przewrócili, gospodarstwa nie poprowadzisz, oni tu nieustannie najeżdżać będą, a ty do nich... ja na ciebie spuścić się nie mogę... Masz na części pana Jacka domek, ruszaj sobie, oddzielnie gospodaruj, ja z Jasiem zostanę... Dam ci zapomogę uczciwą, nie skrzywdzę...
— Ale Jaś szkół nie skończył...
— A! umie do licha aż nadto, gotów się i on w książce zakochać jak ty... Co postanowiono, to być musi... nie rozprawiaj darmo... ja go pokieruję i gospodarstwa nauczę, a i ty nas nie opuścisz całkiem, spodziewam się; ale od dnia tego już jesteś oddzielony i pan siebie... Matka cię przestrzeże, popłacze nad tobą, ale ci w drogę nie wejdzie, rób sobie, co chcesz, jesteś wolny...
Aleksy stał z razu przybity, nie wiedząc co odpowiedziéć, w głowie mu się mieszało, chciał przebłagać matkę, sądził, że to wszystko jest postrachem; ale spojrzawszy na nią, przekonał się, że mówiła po namyśle to, co było jéj nieodwołanym wyrokiem, spuścił głowę i zamilkł.
Pani Drabicka ze łzami w oczach przystąpiła do niego i pocałowała go w czoło.
— Zawsześ ty, mój kochany Aleksy, moje pierworodne dziecię — dodała łagodniejąc — zawsze ty u mnie w sercu pierwsze miejsce miéć będziesz, niech ci Bóg błogosławi... niech cię strzeże, niech ci spłaci poświęcenie twoje dla nas... czas ci być wolnym... moje dziecko... Ja ciebie może nie rozumiem, jabym cię pętała i psuła ci życie... bądź swobodny!
Aleksemu także łza stanęła w oku.
— Matko, to ostatnie słowo twoje?... — zapytał zcicha.
— Ostatnie i stanowcze... nie rozdzielamy się przecie na wieki; ale ty powinieneś już miéć coś swego i być wolnym, dosyć ci matka nadokuczała; zobaczysz, czy ludzie, co pochlebiać będą i głaskać, lepiéj poprowadzą. Idź w świat o swéj sile... niech cię anioł święty prowadzi, w Imię Ojca i Syna i Ducha Świętego...
— Amen... — odpowiedział Aleksy całując rękę matki. — Stań się wola twoja!...


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.