Dramaty małżeńskie/Część pierwsza/LII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Dramaty małżeńskie
Podtytuł Powieść
Wydawca Piotr Noskowski
Data wyd. 1891
Druk Piotr Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


LII.

— Szczególna rzecz.. — rzekła panna de Cernay, z mimowolnem wzruszeniem — ram przeczucie, że ktokolwiek to jest, przychodzi ze złą nowin.
Przycisnęła ręką serce bijące okrutnie.
Opanował ją przestrach instynktowny i ruszyć się z miejsca nie mogła.
— Siostrzyczko kochana — powiedziała Klarunia — czy chcesz, ażebym poszła zobaczyć?...
— Nie — odparła Walentyna z żywością — pójdę sama...
Zapaliła świecę i zamierzała wyjść z saloniku.
— Pójdę z tobą... — krzyknęła Klarunia.
— Nie... zostań... powrócę w tej chwili...
Drzwi domku zamknięte były, jak zwykle, na dwa spusty i na podwójne zasuwki.
Walentyna zakręciła kluczem, odsunęła zasuwki, otworzyła i zasłaniając świecę ręką, skierowała światło na furtkę.
Dojrzała po drugiej stronie ogrodzenia czarną suknię, takiż kaftanik i czepek biały.
Więc to kobieta dzwoniła.
Uspokoiło to ją trochę.
— Kto tam i czego sobie życzy? — zapytała odważnie.
Głos nosowy, nie mający w sobie nic kobiecego, odpowiedział:
— Czy tutaj, bez urazy, mieszka panna Walentyna de Cernay?...
— Tutaj,..
— Czy możnaby jej słów powiedzieć parę?...
— Ja jestem Walentyną de Cernay... Proszę mówić....
— Jeżeli to sama panna de Cernay, chcę jej coś oddać do rąk własnych.
— Co takiego?
— List.
— Od kogo?
— Od ślicznego chłopca, którego panienka zna doskonale.
— Jak się nazywa?
— Pan hrabia... pan hrabia de Rochegude...
Walentyna wzruszona do głębi duszy, to bladła, to się czerwieniła na przemiany.
Przebiegła szybko ogródek.
Sta-Pi i jego pomocnik skorzystali z chwili, gdy była tyłem do nich obrócona i wsunęli się cichutko do mieszkania.
Przy furtce sierota rączkę wyciągnęła.
— Proszę... — powiedziała.
— O co? — zapytał głos chrypliwy.
— O list.. Proszę go przesunąć przez kratę...
— Nie mogę!... Potrzebuję odpowiedzi, a i tak naczekałem się za drzwiami... Proszę otworzyć...
Walentyna położyła rękę na kluczu.
Już miała otworzyć, ale się zastanowiła.
— Nie... — powiedziała — nie otworzę...
— Czy panienka boi się starej kobiety? — zawołał łotr, przedrwiwając.
— Ja się niczego i nikogo nie boję, lecz w nocy nie otwieram nigdy nikomu.
— To dobrze... to nie oddam bileciku.
Młoda dziewczyna nie wiedziała, co ma począć, a serce biło jej gwałtownie.
Czy nie zechce dowiedzieć się o Lionalu?
A może jest coś bardzo ważnego, coś pilnego nadzwyczajnie.
— Zapłacę ci, dobra kobieto, sowicie za twoję fatygę... — zaczęła — ale oddaj mi list przez kratę.
— Jestem już sowicie za fatygę moję zapłacona, a nie lubię tych, co mi nie ufają... Albo panienka otwórz, albo się wynoszę...
Walentyna zaczęła coś podejrzewać.
Niewytłomaczony upór kobiety wydał się jej nienaturalnym.
Dla czego chce gwałtem wcisnąć się do jej domu?
Nie mogła tego pojąć, przeczuwała atoli zasadzkę, lubo celu jej odgadnąć nie była w stanie.
— Nie, powiedziała — stanowczo nie otworzę...
— Czy to ostatnie słowo panienki?
— Ostatnie!
— Tem gorzej dla panienki... Ulatniam się... Dobranoc!
Ciężki odgłos kroków doszedł do uszu Walentyny.
Westchnęła i powróciła do siebie.
Gdy już próg miała przestąpić i gdy odwróciła się, aby zamknąć drzwi za sobą, uczuła, że jest pochwyconą w silne ramiona.
Dwóch mężczyzn o rozbójniczym wyglądzie stanęło obok niej, niby zjawisko jakieś piekielne.
Bezprzytomna i osłupiała otworzyła usta, aby wołać o ratunek.
Ale i na to czasu jej nie stało.
Jeden ze zbirów, ten, którego broda zbyt bujną była, aby miała być prawdziwą, z niesłychaną zwinnością przyłożył jej chustkę fularową do ust i zakneblował w mgnieniu oka.
Następnie obaj bandyci przenieśli ją do saloniku.
Knebel z jedwabnego fularu nie pozwolił nie mówić, ale pozwalał patrzeć i słuchać swobodnie.
Można mieć pojęcie o rozpaczy dziewczątka, gdy ujrzała Klarunię z zatkanemi, jak ona ustami i przysznurowaną do krzesła.
Brodaty bandyta, a był nim Sta-Pi, jak nam wiadomo, śledząc kierunek spojrzenia pochwyconej, nie mógł się co do wyrazu twarzy jej pomylić.
— Nie strachaj się, mateczko! — rzekł tonem pociechy — nic złego nie stanie się małemu knotkowi... Wypadało okiełznać ją i dratwą obmotać, ażeby cicho siedziała, ażeby nie zaczęła beczeć, jak ciele nowonarodzone!... Skoro jednak machniemy tylko z tobą, ją natychmiast odprują od krzesełka. Jejmościanka, wiesz, ta jejmościanka z listem zaopiekuje się nią nocy dzisiejszej, jutro rano, no i opiekować się nią będzie dotąd, dopóki nie polecisz jej sprowadzić do ziemskiego raiku, w którym miłość czeka na ciebie... No, wynośmy się! Dorożka czeka na ulicy Mozarta, jeżeli nie zechcesz podejść piechotą, zaniesiemy cię do niej, mateczko... Hop! Jazda!
Walentyna, lubo ręce miała związane, wydzierała się z siłą rozpaczliwą.
Sta-Pi powolnie ją ku drzwiom popychał, a w trakcie tego powtarzał tonem adwokata, broniącego złej sprawy z urzędu:
Cóż u licha, czemu się szamoczesz, mateczko!... nie udawaj niewiniątka!... To, co się robi, dla twego dobra się robi... Będziesz z tego okrutnie później kontenta i powiesz: „Dia!...“ Bo daję ci słowo honoru, że tu o cnotę twoję nie chodzi!... Marne to życie, gdy niema gotówki... Ja bowiem, ja, którego widzisz przed sobą... znam młodziutkie, bardzo milutkie panienki, znam całe zastępy takich, któreby wszystko oddały, aby się znaleźć na twojem miejscu. Nie udawałyby ceregieli!... Setnie piękny chłopak z tego pana Lionela... Hrabia i hojnym jest bezprzykładnie! Znam go dobrze... pracowałem dla niego w wydziale „płci pięknej“... Przepada za kobietkami!... Polegaj na tem, wymyślaj mu, co ci się podoba... Żądaj, co ci tylko ślina przyniesie na język... Nie odmówi ci nic, ręczę za to... Okrutnie się w tobie zaszłapał... Nie wiem, jak to długo potrwa, ale teraz strasznie jest zakochany... Korzystaj z tego... Potrzeba ci żyć przecie!... Kuj żelazo, póki gorące...
Słuchając tych wszeteczeństw, Walentyna drżała na całem ciele.
Niestety! nie mogła wątpić, że nędznik, co aby nią zawładnąć, wynajął te wstrętne istoty, był człowiekiem, którego kochała... był jednem słowem Lionelem de Rochegude!...



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.