Przejdź do zawartości

Dramaty małżeńskie/Część pierwsza/LI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Dramaty małżeńskie
Podtytuł Powieść
Wydawca Piotr Noskowski
Data wyd. 1891
Druk Piotr Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les maris de Valentine
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


LI.

Zbir pp. Roch i Fumel nasłuchiwał przez parę sekund, a okiem ostrowidza usiłował przebić ciemności.
Przekonał się niebawem, że nie słychać najmniejszego szmeru, niewidać najmniejszego cienia na ulicy Mozarta.
Można było być zatem spokojnym, że nikogo niema w pobliżu.
Sta-Pi, naśladując głos aktora mówiącego szeptem wyraźnym, powiedział:
— Hola! do mnie towarzysze!...
Pięciu ludzi przystąpiło do niego.
— Baczność dzieci!... rzekł cicho — jesteśmy u celu...
Następnie wsunął łapę w znany otwór, poruszył zasuwkę, ale poruszył ją napróżno...
Trafem, tego właśnie wieczoru zasunięto rygiel wewnętrzny.
— Niech cię najjaśniejsze pioruny!... mruknął Sta-Pi. Komplikuje to zajęcie, ale z nami trudna sprawa!... Co, czy nieprawda chłopaki? I tak się dostaniemy... Nitko-Jedwabna, mój poczczciwcze, sporządź no mi co tchu drabinkę.
Włóczęga znany pod tem przezwiskiem oparł się plecami o parkan, a rozłożone ręce oparł na biodrach.
Sta-Pi... stanął lewą nogą na zaimprowizowanym szczeblu, prawą postawił na ramieniu łotra, przesadził parkan, znalazł się po drugiej stronie i rygiel odsunął.
— Baczność! — rzekł po raz drugi. Unieść w górę drzwi, ażeby nie skrzypiały!...
Zastosowano się do rozkazu; stare zawiasy nie wydały najmniejszego odgłosu.
Łotrzykowie wtargnęli w ogrodzenie.
Z przezornością, właściwą doświadczonemu wodzowi, Sta-Pi zajął się najpierw skleconą z desek budką, służącą za pomieszkanie odźwiernemu.
Po przez brudne szyby żadne światło z niej nie przeglądało.
Łatacz obuwia leżał w łóżku i chrapał jak najęty.
Sta-Pi, otoczony bandą, przepatrzył wszystkie szalety, skonstatował, że wszędzie było cicho i ciemno.
Lokatorowie albo nie byli w domach, albo spali jak pozabijani.
— Znakomicie się wszystko zapowiada!.. mruknął przez zęby. — Nic nam nie przeszkodzi, pójdzie wszystko jaz po maśle!
Pozostawało już tylko rozpatrzenie domku, zajmowanego przez sieroty.
Sta-Pi... podsunął się pod sztachety.
Walentyna, skoro noc zapadła, zamknęła według zwyczaju okiennice w saloniku, lecz że nie dochodziły dobrze, wązki punkt światła przedostawał się z po za nich na zewnątrz.
Panna de Cernay, czuwała zwykle do jedenastej.
W tej chwili siedziała przy sztalugach oświetlonych jasnem światłem lampy z abażurem.
Klarunia umieściła się na małem krzesełku, tuż obok siostry i szyła sukienkę dla lalki; zmożona jednak robotą, zdrzemnęła się nieboraczka.
Ładna jej główka spoczywała na poręczy krzesła; ciemne loki zakrywały do połowy buzię rumianą, a lalkę trzymała w rączkach.
Walentyna od czasu do czasu spoglądała na uśpioną siostrzyczkę, wzrok jej jaśniał wtedy czułością niewysłowioną.
Dowódca wyprawy i jego podkomendni stali spokojnie przy ogródku otaczającym szalet.
Sta-Pi... nie wydawał żadnego rozkazu.
Łotr nazwiskiem Nitka-Jedwabna, szepnął mu z cicha:
— A toć można się zestarzeć, tak długo stojąc na kulasach... Na cóż czekamy, u dyała?...
—Co ci do tego — odparł Sta-Pi...
— Jakto, więc nie wolno mi się nawet zapytać, nie wolno wiedzieć, żem pomiędzy kolegami?... Niech pioruny spalą takie czasy...
— Czekamy na pryncypała...
— Na jakiego pryncypała?...
— Na tego, co płaci...
— Co nam każe kasztany z ognia wyciągać dla siebie?.. Na tego szykownego faceta, o którymś mi opowiadał?...
— Tak, kolego...
— Nie można żadną miarą zaczynać bez niego?...
— Nie...
— Rozumiem! — Szacunek dla pieniędzy!... Postaramy się o cierpliwość... Poczekamy...
Niepotrzeba było czekać zbyt długo.
W tej chwili śpieszne kroki dały się słyszeć wśród nocnej ciszy i zbliżały się widocznie ku szaletowi.
— Baczność!... — mruknął Sta-Pi już po raz trzeci.
Przybywający, skoro zbliżył się do ludzi ukrytych w gęstwinie, których widać nie było, przystanął.
— Pst! — zawołał.
— Pst! — niby echo Sta-Pi powtórzył.
— Jesteście? — zapytał cicho Vogel.
— Wir sind mein Herr — Sta-Pi odpowiedział.
— Role rozdane?
— I zrozumiane dokładnie. Odegramy farsę bez omyłki... opanowaliśmy zagrodę...
— Zaczynajcie zatem...
— Zaczynamy!...
— Pamiętajcie o wszystkiem, cośmy ułożyli — dodał kasyer. — Gwałt w takim tylko razie, jeżeli konieczność wymagać tego będzie... Pamiętajcie, że nie może spaść ani jeden włosek z głowy panienki.
— Bądź pan spokojny! — odparł Sta-Pi drwiąco. — Bibi sam własnoręcznie, posłuży się chusteczką fularową... Bibi, to ja, a płeć piękna zna moję delikatność!... Pod względem szacunku dla dam i wyrafinowanej galanteryi, nie mam sobie z pewnością równego... Mam już sławę, zupełnie w tej mierze ustaloną... Kobietki przepadają za mną!... Słowo honoru!...
— Dalej chłopcy, a raźno!... Do ataku!...
Ogrodzenie ogródka, o wiele niższem było od parkanu.
Sta-Pi, któremu Nitka Jedwabna posłużył znów za drabinę, dostał się z łatwością na drugą jego stronę.
Jeden z włóczęgów udał się za nim i obydwaj stanęli po bokach drzwi szaletu.
W tej samej chwili bandyta, przebrany za kobietę, przysunął się do furtki ogródka i ujął za sznurek dzwonka.
Walentyna wciąż rysowała.
Słabe westchnienie Klaruni zwróciło jej uwagę...
Dziecko spało niespokojnie.
Główka wsparta na poręczy, opadła za bardzo na piersi.
Twarzyczka skrzywiła się, rączki konwulsyjnie lalkę ściskały.
— Maleństwo moje kochane — szepnęła Walentyna — nie wygodnie jej w tej pozycyi... Coś się jej nie dobrego przyśniło... Położę ją do łóżeczka... i powrócę skończyć robotę...
Położyła ołówek i wstała z krzesła.
Nagle rozległ się dzwonek szarpnięty gwałtownie.
Klarunia obudziła się i krzyknęła.
— Siostrzyczko — zawołała — czyś ty słyszała?...
— Słyszałam, kochanie moje...
— Kto może dzwonić o tej godzinie?...
— Ktoś, co się pomylił...
— Przecież niktby do nas nie śmiał przychodzić tak późno...
Dzwonek odezwał się po raz drugi.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.