Dramaty małżeńskie/Część druga/LXI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Dramaty małżeńskie
Podtytuł Powieść
Wydawca Piotr Noskowski
Data wyd. 1891
Druk Piotr Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


LXI.

Niepodobna było Walentynie ukrywać dłużej pomieszania.
Nie panowała już nad sobą, osłabienie opanowywało ją coraz bardziej.
— Boże! co pani jest?... — zapytała zaniepokojona pani de Simeuse.
— Nie wiem... — szepnęła hrabina słabym głosem.
— Zbladłaś pani i wydajesz się blizką zemdlenia...
— Czuję, że mi niedobrze...
— Może gorąco?...
— Być może..
— Może pani pragnie wyjść na chwilę z salonu?...
— Nie mogłabym kroku postąpić...
Markiza wyjęła z kieszeni flakonik kryształowy.
— Oto — rzekła — bardzo silne sole angielskie, niech pani powącha... To panią orzeźwi zaraz..
Walentyna skinęła głową, przyłożyła flakonik do nosa i silnie wciągnęła w siebie zapach eteryczny.
Skutek okazał się natychmiastowo.
Zaraz swobodniej odetchnęła.
Słabe kolory wystąpiły na policzki.
Zdołała nareszcie zebrać myśli.
— Waryatką jestem, czy co?... — pomyślała sobie. — Co to za bezsensowna obawa? Czyż do tego stopnia słabą mam głowę, ażeby mnie jakieś podobieństwo, zapewne tylko w imaginacyi mojej istniejące, nabawiło takiego przestrachu?... Gdyby to nie było bolesne, śmiesznem byłoby naprawdę... Wstydzę się sama siebie...
Pani de Simeuse śledziła bacznym wzrokiem hrabinę.
— Lepiej już pani? — powiedziała.
Walentyna odparła z uśmiechem:
— O! daleko mi lepiej... Zresztą to nie ważnego... Za chwilę nie pozostanie już ani śladu z tej nagłej niedyspozycyi...
— A jam się już bardzo przestraszyła...
— Najmocniej przepraszam panią!... Niema dla mnie nic przykrzejszego, nad niedyspozycyę w pośród zabawy...
Pani de Simeuse żywo przeciwko temn zaprotestowała.
— Szczęście... — odrzekła Walentyna — że to przeszło już zupełnie i bodaj niepostrzeżenie...
Hrabina myliła się jednakże.
Baron de Beuzeval i pseudo-graf von Angelis, spostrzegli przypadłość jej doskonale.
Pierwszy nie mógł oczywiście odgadnąć przyczyny wypadku.
Drugi zaś pomyślał sobie:
— Widmo moje ożywiło niezupełnie wygasłe jeszcze wspomnienia... Podobnym do nieboszczyka Vogla, jak dwie krople wody. Poczciwy ex-kasyer powinien być bardzo zadowolonym, że o nim nie zapomniano!...
Zatrzymali się obadwaj, chcieli bowiem pozostawić pani de Rochegude czas na przyjście do siebie.
Gdy zobaczyli, że jest na nowo ożywioną i uśmiechniętą, przecisnęli się pomiędzy gośćmi do gospodyni domu.
Walentyna pomimowoli doznała znowuż jakiegoś bolesnego i dziwnie nieprzyjemnego wzruszenia.
Serce biło jej gwałtownie, a że czuła wlepione w siebie oczy cudzoziemca, drżała.
— Pani hrabino — zapytał baron, zamieniwszy kilka słów z panią de Simeuse — czy często otrzymuje pani wiadomości od Lionela?...
— Mam list co rano... — odpowiedziała Walentyna.
— I naturalnie z pomyślnemi co rano doniesieniami, bo inaczej nie znajdowałaby się pani tutaj?...:
— Naturalnie... — odrzekła młoda kobieta, siląc się na uśmiech.
— Kiedyż hrabia zawita do Paryża?...
— Oczekuję go pojutrze...
— Na długo?...
— Na dwadzieścia cztery lub czterdzieści ośm godzin...
— To na bardzo krótko. Gdybym był na miejscu pułkownika, — oddawna z pewnością podałbym się do dymisyi. Co prawda, jestem tyko próżniakiem, myślę o tem tylko, ażeby jak najweselej życie przepędzać, gdy tymczasem kochany Lionel zostanie niezadługo generałem, a potem marszałkiem Francyi.
— Na to potrzebaby wojny — zauważyła żywo pani de Rochegude — a ja jej wcale nie pragnę. Niech nas Pan Bóg od niej zachowa!
— No! — odrzekł baron — nie mamy jej się potrzeby obawiać, bo i z kimżebyśmy wojowali? Wszędzie przyjaciół mamy w Europie.
— Oby tak było! — szepnęła Walentyna. — Gdybym widziała Lionela w niebezpieczeństwie, z pewnością zmysłybym postradała.
Po tych słowach nastąpiło krótkie milczanie.
Przerwał je pan de Beuzeval.
— Niech mi pani hrabina — rzekł — pozwoli przedstawić sobie hrabiego d’Angelis, mego starego i wiernego przyjaciela.
Ździwiona tą nagłą prezentacyą, której się wcale nie spodziewała, Walentyna odpowiedziała lekkiem tylko skinieniem głowy.
— Obawiam się, czy przyjaciel mój nie był za nadto niedyskretnym, pani hrabino — powiedział pseudo-pomerańczyk — obawiam się, ażebym i sam nie był w oczach pani natrętem. Ale tyle nasłuchałem się o pani hrabinie i o panu de Rochegude, że największem pragnieniem mojem przedstawić się państwu.
Walentyna swobodniej odetchnęła.
Graf von Angelis wymówił te słowa najczystszym akcentem niemieckim.
Ośmielona hrabina podniosła oczy, a gdy zobaczyła siwiejące włosy swego interlokutora, zapomniała o tem zupełnie, że dziesięć lat dużo znaczą w życiu człowieka, iż mogą zmienić nieraz do niepoznania, pomyślała, że stała się igraszką dziwnego tylko jakiegoś złudzenia, bo pomerańczyk wcale do jej pierwszego węża podobnym nie jest.
Całkiem ma inne spojrzenie.
Głos zupełnie inny.
Nabrała otuchy i odzyskała zupełną swobodę zmysłu.
— Baron de Beuzeval należy do naszych dobrych przyjaciół, panie hrabio. Przedstawiony przez niego, możesz pan pewnym być dobrego w pałacu Rochegude przyjęcia, skoro mąż mój powróci.
Von Angelis wyrażał właśnie w wyszukanych słowach wdzięczność swoję, hrabinie, gdy Klara, zmordowana walcem, podbiegła, aby zająć miejsce obok siostry, przed chwilą przez panią de Simeuse opuszczone.
Pan de Beuzeval przedstawił hrabiego pannie de Cernay.
Spojrzała nań pięknym swoim wzrokiem, odpowiedziała na ukłon lekkiem pochyleniem głowy i zaczęła rozmowę półgłosem z Walentyną.
Zachowanie się Klary bezwiedne może, ale pogardliwe, nie uszło uwagi takiego jak Vogel obserwatora.
Zmarszczył brwi, skłonił się siostrom i ująwszy barona pod ramię, zamieszał się pomiędzy gośćmi.
— No, cóż, jakże się panu podobała? — zapytał de Beuzeval.
— Kto? kochany baronie.
— Panna de Cernay, siostra hrabiny.
— Ładna, ale jak mi się zdaje, impertynentka.
— Cóż znowu. Dziecko tylko jeszcze i upaja się zabawą. Odwróciła się od pana trochę niegrzecznie, bo nie jesteś pan danserem, a dla niej na balu nic nie wart, kto nie tańczy.
Jednocześnie Walentyna robiła uwagę siostrze, iż trochę się nieodpowiednio zachowała względem cudzoziemca.
— To cudzoziemiec ten hrabia d’Angelis?
— Tak.
— Przyznaję, że popełniłam niegrzeczność bezwiedną, ale i to również przyznaję, że wcale jej nie żałuję. Ten pan hrabia nie podoba mi się w najwyższym stopniu.
— Dla czego?
— Nie patrzy prosto w oczy i ma pozór hipokryty. Nie znam się bardzo na ludziach, ale czuję, że to człowiek zły i niebezpieczny.
— Za młodą jesteś na takie sądy.
— Ja też nie sądzę, powtarzam tylko to, co mi mój instynkt powiada.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.