Dolina Tęczy/Rozdział XV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Lucy Maud Montgomery
Tytuł Dolina Tęczy
Pochodzenie cykl Ania z Zielonego Wzgórza
Wydawca Wydawnictwo Arcydzieł Literatur Obcych RETOR
Data wyd. 1932
Druk Zakłady Drukarskie „Helikon”
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Janina Zawisza-Krasucka
Tytuł orygin. Rainbow Valley
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ XV.
Więcej plotek.

Wieczorem po pogrzebie pani Miry Murray z za przystani, panna Kornelja i Mary Vance zjawiły się na Złotym Brzegu. Nagromadziło się kilka spraw w związku z tem właśnie, o których panna Kornelja pragnęła pomówić z przyjaciółmi. Oczywiście, przedewszystkiem omawiano sam pogrzeb. O pogrzebie mówiły przeważnie tylko Zuzanna z panną Kornelją, gdyż Ania prawie wcale nie brała udziału w rozmowie. Siedziała nieco na uboczu, obserwując pożółkłe pod wpływem wiatru liście rosnących dalij w ogrodzie i uśpioną przystań w blasku wrześniowego zachodzącego słońca. Mary Vance siedziała tuż przy niej, szydełkując zawzięcie. Duszyczka Mary wybiegła daleko, do Doliny Tęczy, skąd dochodziły głośne śmiechy dzieci, lecz palce jej pracowały pilnie pod okiem panny Kornelji. Musi jeszcze zrobić kilka rzędów pończochy, a będzie mogła także wybiec do Doliny. Mary szydełkuje, milczy, lecz nastawia uszu.
— Zawsze lubiłam spotykać się z Mirą, — rzekła panna Kornelja. — Była taka wesoła i pełna radości życia, że człowiek w jej towarzystwie zapominał o swych troskach. Przytem miała złote serce.
— To prawda, — przyznała Zuzanna. — Szwagierka jej opowiadała mi, że gdy doktór wreszcie utracił nadzieję i wyznał, że Mira już nigdy nie wstanie, ona uśmiechnęła się i zawołała wesoło: „Jeżeli tak już ma być, jestem zadowolona, że wszystko już uczyniłam na świecie i wszystko pozostawiam w porządku. Dzięki Bogu, że zdążyłam na wiosnę sprzątnąć dokładnie mieszkanie“. Niektórzy nazwaliby to lekkomyślnością, pani marszałkowo Elliott i mam wrażenie, że jej szwagierka była również trochę tem zawstydzona. Zaznaczyła, że Mira w chorobie postradała nieco zmysły. Ale ja powiedziałam: „Nie, pani Murray, niech się pani nie martwi. Mira zawsze miała taki pogląd na życie“.
— Jim Murray był człowiekiem niezwykle statecznym, — zauważyła panna Kornelja — od najwcześniejszej młodości. Dzisiaj wpadł w rozpacz. Rzadko kiedy współczuję mężczyźnie, wracającemu z pogrzebu swej żony, ale Jimowi Murrayowi współczuję naprawdę.
— Nic dziwnego, że był taki smutny. Nieprędko dostanie taką żonę, jaką była Mira, — rzekła Zuzanna. — Możliwe, że wcale jej nie będzie szukał, bo dzieci wkrótce dorosną i Mirabel będzie się mogła zająć domem. Ale nic nie wiadomo, jak taki wdowiec postąpi.
— Komu można byłoby oddać klasę Miry w szkole niedzielnej? — rozważała panna Kornelja. — Julja Clow zastępowała Mirę podczas jej choroby, lecz na zimę wybiera się do miasta i będziemy musieli poszukać kogoś innego.
— Słyszałam, że pani Laura Jamieson reflektuje na to, — rzekła Ania. — Jamiesonowie przychodzą systematycznie do kościoła od czasu, gdy przenieśli się z Lowbridge do Glen.
— Nowe miotły zawsze dobrze zamiatają! — rzekła panna Kornelja z powątpiewaniem. — Zobaczymy, czy przez cały rok będą przychodzić regularnie.
— Na pani Jamieson nie można polegać, pani doktorowo. — rzekła uroczyście Zuzanna. — Już raz umierała i brali jej nawet miarę na trumnę, a potem znowu wróciła do życia! Widzi pani, pani doktorowo, że do takiej kobiety nie można mieć zaufania.
— Mogłaby przejść w każdej chwili na stronę metodystów, — dorzuciła panna Kornelja. — Pani Aleksandrowa Davis chociażby, nie wiadomo dlaczego przestała przychodzić do kościoła. Zarządowi Zboru oświadczyła, że nie ma zamiaru płacić ani centa pensji panu Meredithowi. Podobno dzieci z plebanji obraziły ją, chociaż ja o tem śmiem wątpić. Chciałam wydobyć coś z Flory, ale powiedziała mi tylko, że pewnego razu pani Davis przyszła do pastora w doskonałym humorze, a wyszła wściekła i nazwała go idjotą!
— Ja na jej miejscu — oburzyła się Zuzanna — nie ośmieliłabym się ganić czyichś dzieci i nie ośmieliłabym się w ten sposób mówić o pastorze.
— Najważniejsze to, — dodała panna Kornelja, — że pani Davis była dość szczodrą ofiarodawczynią i nie wiem, jak się teraz obejdziemy bez jej datków. Jeżeli jeszcze przeciągnie Douglasów na swoją stronę i zbuntuje ich przeciwko panu Meredithowi, o co się bezwarunkowo postara, biedak będzie musiał ustąpić.
— Pani Aleksandrowa Davis nie cieszy się zbyt dobrą opinją w rodzie Douglasów, — wtrąciła Zuzanna, — więc wątpię, czy będzie mogła wywrzeć na nich wpływ.
— Ale ci Douglasowie uzależnieni są jeden od drugiego. Jak się obrazi jednego, to wszyscy są obrażeni. Bez nich nie damy sobie rady. Płacą połowę pensji proboszcza, a Norman Douglas płacił setkę rocznie do chwili swego ustąpienia.
— Dlaczego właściwie się wycofał? — zapytała Ania.
— Twierdził, że go wykluczono z zebrania. Od dwudziestu lat nie zjawia się w kościele. Żona jego za życia systematycznie przychodziła, lecz nigdy nie dawała nic, oprócz jednego marnego centa w niedzielę. Czuła się ogromnie upokorzona. Wątpię, czy on był dla niej takim dobrym mężem, chociaż nigdy na niego nie narzekała, ale zawsze miała wzrok dziwnie przerażony. Norman Douglas ożenił się wbrew swojej woli przed trzydziestu laty. Myślał wówczas o innej kobiecie.
— Kim była ta, o której myślał?
— Helena West. Nie byli jeszcze formalnie zaręczeni, ale ich przyjaźń trwała już dwa lata. Potem nagle zerwali, choć nikt nie znał przyczyny. Na pewno pod wpływem jakiejś drobnej sprzeczki; Norman w porywie złości poślubił Esterę Reese, żeby zrobić na złość Helenie. Prawdziwie po męsku! Estera wprawdzie była ładna, ale nie grzeszyła zbytnią inteligencją, i oczywiście on zabił w niej tę resztkę woli, którą posiadała. Była zbyt uległa dla Normana. Jemu potrzebna była żona energiczna i silna. Helena potrafiłaby go utrzymać przy sobie i na pewno kochałby ją do ostatniej chwili. Nienawidził Estery, bo zbytnio mu ulegała. Niejednokrotnie słyszałam, jak mówił, gdy był jeszcze kawalerem: „Dajcie mi żywą kobietę“. A potem ożenił się z dziewczyną pozbawioną wszelkiej energji. Wszyscy Reesowie nie posiadali woli. Przechodzili przez życie, właściwie nie żyjąc wcale.
— Mary, zrobiłaś już te trzy rzędy pończochy, możesz więc pójść na pół godziny do dzieci, — przerwała sobie wreszcie panna Kornelja.
Mary nie czekała na powtórzenie. Wybiegła do Doliny Tęczy, jakby jej ktoś przypiął skrzydła do ramion, a w toku rozmowy opowiedziała Florze Meredith wszystko o pani Aleksandrowej Davis.
— Pani Elliott twierdzi, że zbuntuje ona Douglasów przeciw waszemu ojcu i że będzie on musiał wyjechać z Glen, bo parafjanie nie będą mu płacić pensji, — kończyła Mary. — Naprawdę nie wiem, jaka jest na to rada. Gdyby chociaż stary Norman Douglas nawrócił się i zaczął płacić, byłoby już możliwie. Ale on się nie zgodzi, więc wszyscy Douglasowie odpadną, a wy będziecie musieli wyjechać.
Tego wieczoru Flora kładła się do łóżka z ciężkiem sercem. Myśl o opuszczeniu Glen była nie do zniesienia. Gdzież na świecie będzie można znaleźć takich przyjaciół, jak Blythe‘owie? Z wielką rozpaczą opuszczała kiedyś Majowe Wody i dużo łez wylała, żegnając się ze starą plebanją, gdzie matka jeszcze żyła i umarła. Nie mogła teraz myśleć o drugiem takiem rozstaniu, o wiele cięższem jeszcze. Nie mogła przecież rozstać się z Glen St. Mary, z drogą Doliną Tęczy i z ukochanym cmentarzem.
— Najgorzej być córką pastora, — jęczała Flora wtulona w poduszkę. — Jak tylko się przyzwyczaisz do miejsca, już cię stamtąd zabierają. Nigdy w życiu nie wyjdę za pastora, chociażby był najpiękniejszy.
Usiadła na łóżku i wyjrzała przez okno zarośnięte dzikiem winem. Noc była spokojna, a ciszę przerywał tylko głęboki oddech Uny. Flora uczuła się strasznie samotna na świecie. Widziała Glen St. Mary, tonące wśród granatowego błękitu lęk i wysokich drzew, poruszanych podmuchem jesiennego wiatru. Z poza doliny zerkało ku niej światełko z pokoiku dziewcząt na Złotym Brzegu i drugie światełko z pokoju Władzia. Flora zaczęła się zastanawiać, czy biednego Władzia jeszcze cięgle boli ząb. Potem westchnęła, przejęta zazdrością w stosunku do Nan i Di. One mają matkę i własny dom, nie liczą się z niechęcią obcych ludzi, nikt nie ma prawa zwracać im uwagi. Ponad polami Glen, które tonęło w głębokiem uśpieniu, płonęło jeszcze jedno światełko. Flora wiedziała, że światełko to plonie w mieszkaniu Normana Douglasa. Znany był z tego, że po nocach czytał dużo. Mary zaznaczyła, że wszystko byłoby w porządku, gdyby stary Douglas wrócił na łono kościoła. A dlaczegożby nie? Flora spojrzała na wielką błyszczącą gwiazdę, zawieszoną tuż nad bramą kościoła metodystów i nagle w główce jej zaświtał zbawienny pomysł. Wiedziała, jak należało postąpić. Flora Meredith niczego się nie ulęknie. Musi wszystko doprowadzić do porządku. Z westchnieniem ulgi otrząsnęła się z przykrych myśli i przytuliwszy się do twarzyczki Uny, zapadła w głęboki sen.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Lucy Maud Montgomery i tłumacza: Janina Zawisza-Krasucka.