Strona:Lucy Maud Montgomery - Dolina Tęczy.djvu/145

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Nowe miotły zawsze dobrze zamiatają! — rzekła panna Kornelja z powątpiewaniem. — Zobaczymy, czy przez cały rok będą przychodzić regularnie.
— Na pani Jamieson nie można polegać, pani doktorowo. — rzekła uroczyście Zuzanna. — Już raz umierała i brali jej nawet miarę na trumnę, a potem znowu wróciła do życia! Widzi pani, pani doktorowo, że do takiej kobiety nie można mieć zaufania.
— Mogłaby przejść w każdej chwili na stronę metodystów, — dorzuciła panna Kornelja. — Pani Aleksandrowa Davis chociażby, nie wiadomo dlaczego przestała przychodzić do kościoła. Zarządowi Zboru oświadczyła, że nie ma zamiaru płacić ani centa pensji panu Meredithowi. Podobno dzieci z plebanji obraziły ją, chociaż ja o tem śmiem wątpić. Chciałam wydobyć coś z Flory, ale powiedziała mi tylko, że pewnego razu pani Davis przyszła do pastora w doskonałym humorze, a wyszła wściekła i nazwała go idjotą!
— Ja na jej miejscu — oburzyła się Zuzanna — nie ośmieliłabym się ganić czyichś dzieci i nie ośmieliłabym się w ten sposób mówić o pastorze.
— Najważniejsze to, — dodała panna Kornelja, — że pani Davis była dość szczodrą ofiarodawczynią i nie wiem, jak się teraz obejdziemy bez jej datków. Jeżeli jeszcze przeciągnie Douglasów na swoją stronę i zbuntuje ich przeciwko panu Meredithowi, o co się bezwarunkowo postara, biedak będzie musiał ustąpić.
— Pani Aleksandrowa Davis nie cieszy się zbyt