Dola i niedola/Część I/XV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Dola i niedola
Podtytuł Powieść historyczna
Data wyd. 1878
Druk Józef Unger
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cała część I
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Nazajutrz kazano Adasiowi nie ruszać się z domu, odpoczywać, czekać nauczycieli... Hrabina musiała wyjechać z wizytami; świat wielki wołał swą poddankę do odrobienia zaległéj pańszczyzny, nie było chwili do stracenia.
Mimo tysiąca zajęć, które w mieście czas pochłaniały, Julia znalazła rano chwilkę na posłanie po dawnego swego domownika, Francuza p. Merlon’a dla umówienia Adasiowi lekcyi języków, tańca, muzyki, fechtunki — i trochę geografii i historyi. Jak wszystkie wychowania ówczesne, tém bardziéj tak opóźniona i zaniedbana edukacya młodego chłopca, musiała być oranżeryjna i powierzchowna, byle z niego uczynić mogła człowieka do salonu.
To, czego się Adaś nauczył w szkołach, było rzeczywiście jaką taką podstawą: reszta obrachowywała się na pozory, na formy, na powierzchowną pozłotę... Komukolwiek trafiło się z téj epoki, o któréj mowa, czytać listy i rękopisma ludzi najpierwszych rodzin i najstaranniejszego wychowania, westchnie ze smutkiem, przypominając sobie, że w nich na każdéj karcie spotykał dowody, iż potomkowie najznakomitszych rodzin w kraju, żadnego języka ortografii i grammatyki nie znali gruntownie.
Listy pań i panów rzadko są pisane w polskim języku, a po francuzku bazgrane są bez ortografii i stylu: znać w nich nabyty żargon, przy zupełnéj nieumiejętności prawideł.
Toż samo przebija się w pojęciach, które są płytkie i mają jakiś pozór logiczny, ale im brak głębi: są to malowane nieźle dekoracye, po za któremi sterczą kije i nieociosane drewna.
W salonach wyżyna pojęć nie była tak wielka, by jéj lada trochę otarcia i sprytu nie dozwoliło dosięgnąć. Znaliśmy resztki tych ludzi, co świetnieli niegdyś na dworze Stanisława Augusta, a byli straszliwego i osobliwszego na dworaków tak światłego pana, nieuctwa; ale za jednym mówiła młodość i świeżość, za innymi potulność, usłużność, dworactwo, za wielu stosunki, imiona, urodzenie: świat nie był wymagający. Takich postaci jak Jan i Ignacy Potoccy, jak Czacki i Kołłątaj, niewiele się spotykało.
W listach ks. Adama Czartoryskiego do Juliana Niemcewicza (niewydanych)[1], znajduje się wzmianka o kierunku wychowania wieku, charakterystyczna, jako nauka dla młodzieńca...
„Dzisiejszy wiek — powiada książę wojewoda — chce liznąć wszystkiego, a nic zgłębić nie umie: strzeż się WPan, byś nie poszedł jego torem, do czego może nawet masz skłonność, któréj się bronić potrzeba.“
Książę doskonale oceniał charakter wieku.
Kasztelanowa, jako kobieta i córka swojego czasu, inaczéj też wychowania dla swego ulubieńca pojmować nie mogła: chciała téj rzeźbie, którą wykonała natura, dać tylko zwierzchnią pozłotę. W XVIII wieku dużo rachowano na tę naturę. Wiemy, jaką rolę przeważną w wychowaniu naznaczał jéj J. J. Rousseau, który w tém także był tłómaczem ogólnych przekonań; cóż dopiero inni, dla których natura zdawała się zdrojem odradzającym i przeciwniczką cywilizacyi źle podjętéj? Czując, że trochę zbłądzili z drogi, zdawało im się, że przez ten wymarzony stan natury, wynalazek wyobraźni rozkołysanéj wspomnieniami złotego wieku, powrócą na prawy gościniec. Gniewano się na cywilizacyę, jak gdyby ona do czegokolwiek im przeszkadzała, na formy, na zepsucie przez nie niby zrodzone; gwałtem szukano poprawy w stanie natury, nie wiedząc, że owa natura filozofów podobna do krajobrazów Bouchera z fioletowemi drzewami, karmazynową ziemią i niebem zieloném, istniała tylko na palecie artystów, którzy się jéj nigdy nie przypatrywali.
Zdziwił się mocno Adaś, gdy p. Merlon, przyjaciel domu, niegdyś sekretarz hrabiny, staruszek mały, blady, chudy, kaszlący, ospowaty, zaczął mu od pierwszego ranka sprowadzać nauczycieli jednego po drugim. Musiano nagle i pilno zaraz umawiać się o godziny, znaleźć czas na wszystko, więc i na fechtmistrza, i na konną jazdę w rajtszuli, bo Adaś oklep tylko na siwéj ojca kobyle w czasie wakacyj instynktem wrodzonym uczył się trzymać nieco... i na język francuzki, klucz wszelkiéj mądrości, i na włoski, i na niemieckiego trochę, a w końcu na geografię i historyę.
Nawał tych lekcyj przestraszał nieco chłopaka, dla którego życie w Warszawie coraz się jakoś groźniéj wystawiać zaczynało; ale czuł on sam, że potrzeba było nastroić się do świetnéj przyszłości, i postanowił w duszy pracować ogromnie, aby dokazać cudów. Jednak poranek ten był straszliwie męczący, a gorzéj pytania i odpowiedzi, które go przekonały, że mało umiał bardzo wielu rzeczy, a innych wcale nie umiał.
Hrabina wróciła bardzo późno z objazdu swych znajomych, i natychmiast posłała po wychowańca.
Nigdy jeszcze nie widział jéj tak piękną.
Była taką w istocie w téj chwili. Miłość i nadzieja cudownie odżywiają człowieka! Hrabina też ubrana była z niezmierną wytwornością choć zarazem z prostotą. Ranny ten ubiór biały, świeży, lekki, podnosił jeszcze wdzięki, które brak uczuć głębszych i gwałtowniejszych (bo miłostki to były zabawki dziecięce) zachował dziwnie do jesieni życia. Hrabina z tą twarzą ożywioną, wesoła, lekka, zdawała się być prawie młodą dzieweczką. Dodajmy, że strój epoki nic nie okrywał, i zbliżał, wedle systemu wieku, kobietę do natury... Suknia dawała się więcéj niż domyślać wszystkich kształtów postaci: ręce były odsłonione, pierś ledwie przysłoniona, każdy ruch fałdował malarsko te draperye powiewne i przejrzyste. Julia miała ubranie białe z ponsowém, na ramiona narzucony tylko przepyszny perski szal szkarłatny, we włosach kwiaty tegoż koloru, koralowe ozdoby na szyi i prześlicznych rękach.
Adaś stanął przed nią, a w jego twarzy widać było, jak wielkie na nim uczyniła wrażenie. Poznała to, uśmiechnęła mu się szczęśliwa, i poczęła go rozpytywać... Chłopak był zmieszany, dotknięcie jéj ręki za każdym razem falami krew pędziło mu od serca do głowy i od głowy do piersi. Miłość, którą tchnęła cała, nadawała jéj urok niewysłowiony — bo potęga uczucia prawdziwego jest czarodziejska.
Długą rozmową starała się zapłacić sobie za stracony poranek, a gdy służący przyniósł na tacy korrespondencyę, zasiadając do listów niecierpiących zwłoki, położyła przed Adasiem stos wielkich ksiąg z rycinami do przeglądania, by mógł zostać, by go przez ten czas z oczu nie tracić.






  1. Przeszły one od autora téj powieści do Świdzińskiego zbiorów.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.