Dekadencyomachia (Lemański, 1905)/całość

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Jan Lemański
Tytuł Dekadencyomachia
Pochodzenie Colloqvia albo Rozmowy
Wydawca Towarzystwo Wydawnicze, Księgarnia S. Sadowskiego
Data wyd. 1905
Druk W. L. Anczyc i spółka
Miejsce wyd. Lwów — Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
I. DEKADENCYOMACHIA
WSTĘP

Radzi sobie wzajem,
Dwaj jechali panowie,
Już w wieku, tramwajem,
(Po kopiejek siedem
Za kurs opłaciwszy).

— Cóż słychać? — pytał siwy
Pan.
— Źle — rzekł pan siwszy,
— Cóż tam?
— Ot, mam biedę:
Dzieci zdekadenciały...
— Zdeka?... Boże święty,
Jak u mnie!
— U państwa?
A to istny pomorek!...
I skąd te gałgaństwa?
Te, te — dekadenty,
Radco?
— Skąd? Z pijaństwa,
Z mózgów aberracyi,
Ze wstrętu do pracy i i...
I z instrumentacyi,

Z nut wyszukaności...
Dawniejeś wiersz przeczytał
I spał jak w kolébce:
Dzisiejszy wiersz złości.
Bo dawniej grały skrzypce,
Bas grał, trąby grały,
Grano jak Bóg przykazał,
W waltornie, w cymbały...
Dziś — wszystko bazgrały:
Duch, duch — waryacya,
Dekadenckie granie!...
— Racya, radco, racya.
— Tu wysiadam. No, moje!
— Moje uszanowanie!





PTAK DZIKI I CZWORONOGI SWOJSKIE

Był gaj tuż za podwórzem.
Wiosna. Jednej chwili
nie upłynęło w nocy
bez słowiczych tryli.

Do chlewów, obór, stajen
niosły one pienia
trąd poezyi, mór tęsknot
i rozpróżniaczenia.

Byk zawiesił czynności
i w zadumach tonie;
Kur, miast kury zapładniać,
układa symfonie;

koń wierzga i wywraca
w kałużę wóz z gnojem;
krowa zerwała kontrakt
z żydem­‑mlekodojem;

kot myje się i przestał
dybać na byt mysi;

pająk na złotej nici
nad muchami wisi;

gęś o lotach śni w życiu
niezależnem, dzikiem:
tak wszystkich rozmarzyła
wiosna ze słowikiem.

I wszystkim to groziło,
że się uczłowieczą.

Pan mizerniał, oblicze
łez zalewał cieczą,
aż zebrał Świnię, Osła,
Psa, i im się żali.

— Jak nic pójdę z torbami,
gdy będzie tak dalej.
Radźcie wy, nadbydlęta,
w których duszę mrzonka

żadna się poetycka
nigdy nie zabłąka, —
co mam począć, o Świnio,
Ośle? Jak widzicie,

w podstawach zagrożone:
praca, trzeźwość, tycie.
Radź, stróżu ideałów,
kaczek aporterze.


Psie mój, Świnio ma, Ośle,
radźcie mi w tej mierze.

Rzekł Osieł: — Duch niezdrowy
dziś krowy zakaża.
Sam widziałem: w pejs jedna
ugryzła pachciarza.

Tę złośliwośćbym nazwał
myśli »pejsymizmem«,
który łatwo zmódz głodem
i plag rygoryzmem.

— Ja mniemam — rzekła Świnia —
co do konia, byka:
przyczyną bezrobocia
ich — MAŁA ETYKA,

brak zdrowego rozsądku,
i, mniemam, najprościej
byłoby ich pozbawić
nadmiaru płciowości.

Wałach się nie zaraża
pieśniami słowika,
i wół powolniej słucha,
niż byk, i nie bryka.

Co do kota, to nie wiem...
kotów nie trzebiono.

— Możnaby mu ubarwiać
myszy na zielono —
rzekł Pies, zdrowy esteta: —
kolor łąk, bo przecie

zieleń wznieca myśliwskość
w zwierzu i w poecie.
Zresztą, przyczyna złego
nie w tem, lecz w słowiku:

złapać tylko przyczynę,
zdusić, i po krzyku.

Tedy ruszyła trójca.
Wiódł Pies z miną lisa,
gdzie gniazdo dekadencyi
społecznej zawisa.

A gdy je wytropili,
rzecze Świnia (w rzeczy
codziennego rozsądku
nikt świń nie przeprzeczy):

— Nawróć się — rzekła — ptaku:
ujdziesz życia nędzom,
spasiesz się, jak ja — widzisz?...
potem cię uwędzą

dymy kadzideł, potem
schowają cię; takoż
niejeden cię po śmierci
chwalić będzie smakosz.


Ja — parol — kiedy jako
prosiak młody ginę,
opychają mnie farszem
i wieńczą wawrzynem.

Nawróć się, zostań świnią...
psem?... nie?... osłem?... też nie?...
No, to bądź i słowikiem,
lecz nie piej tak grzesznie.

Tu podjął mowę Osieł:
— Twój śpiew jest wyzuty
z prostoty. Śpiewasz, jakbyś
na sznur nizał nuty.

Czemuż to nie śpiewywasz
cip-cip-cip lub ko-ko,
gól ból, albo hop-sasa)
lecz ciągniesz wysoko
tryl i długo? Mnie słuchaj:
o, uważasz... ryczę.

Tu chropowaty wrzucił
ryk w uszy słowicze.

— Czekaj pan — rzekła Świnia —
zaśpiewamy trio.

Oui-oui-oui — zawrzasnęli —
cham-cham-cham! a-y-o!


Biedny ptak nie wytrzymał
Społecznej canzony,
zerwał się i odleciał
w jak najdalsze strony.

Zaczem i pan odetchnął,
i znów życiem zdrowem
żył, siał, płodził, gnój woził,
orał, doił krowę...





POZIOMOŚĆ I GÓRNOŚĆ


Wół poczciwiec do Ptaka
przyszedł i tak wyrzekł:
— O ty, co gardzisz ziemią
i rwiesz się do wyżek,

tam, gdzie ma niedościgłe
siedlisko chimera;
tam, gdzie pewno traw niema,
gdzie »życie« zamiera;

tam, gdzie leży Prometej
twój do skał przykuty: —
posłuchaj, naucz ty mnie
niebieskiej marszruty.

Chciałbym i ja popatrzeć
na te rzeczy świętsze:
jak tam orzą i gnoją
na najwyższem piętrze?

Chciałbym poznać twój zenit,
jeśli to nie bajda...

Ot, co tu długo gadać —
Weź mnie w dziób i hajda!

Uśmiechnął się król wyżyn
i rzekł: — Dobry Wole!
chociażeś duży urósł,
mówisz jak pacholę.

Drwić z fantazyi, ze skrzydeł,
z duszy — toś ty gotów,
wlazłeś w ziemię po pępek,
a chciałbyś polotów?

Wyczerpany oraniem,
albo erotyką
(hygieniczną), chcesz sprostać
orłom lub słowikom?...

Cóż więcej, ziemianinie?
Kropkę stawiać mamże-ć
nad »i«?... Chcesz nieba, wyżyn,
musisz naprzód zamrzeć

jako wół czteronogi,
musisz odwołowieć:
a przedtem o fruwaniu
nie mamy co mówić.

Pókiś Wół, tak czy owak,
nic tu nie pomoże:
kto kocha niebo — fruwa,
kto ziemię, gnój — orze.


— Tek?... więc ty lot poniżyć
racz tu do nas, tłumu
»maluczkich«, lecz mających
też coś-nie-coś umu.

Ale Ptak odpowiedział;
— Masz um?... więc chciej »zumiéć«
że zniżać lot do tłumu
to znaczy lot TŁUMIĆ.

Kto chce wyżyn, ten wznieść się
musi, nie gnić w dole:
ale ty się nie wzniesiesz
nigdy. Żegnaj, Wole.

To rzekłszy, rozpiął skrzydła
i z przed wołu nosa
uleciał w kraj bezbrzeżnej
wzniosłości — w NIEBIOSA.





CONTRA SATIRAS


Sunt quibus in satira videor nimis acer.
Q. Horatius. S.I. II. S. I.


Zaprawdę, opłakany
los bajkopisarza!
Gdy mu zwierz jaki milszy —
człowiek się obraża:

zaś kiedy synów ludzkich
stawia za wzór zwierzom, —
czworonogi nań kwiczą
i szczecinę jeżą.




Był bajkopis, co bydło
kpał i kopał trutnie,
i co z tego wynikło,
to opowiem smutnie.




Świnia, Osieł i Pies — trzy
społecznie sklepane

ogniwa dobrobytu —
przyszły dać naganę

owemu bajkotwórcy
za to, że pokpiwa
sobie z nich, tudzież z obór
powagi i chlewa.

Przyszły do bajkopisa
niesforne, nie w rzędzie
stanąwszy, i zaczęła
tak Świnia orędzie:

— Dość tego dydaktyzmu
wspartego na błędzie,
że Świnia jest czemś gorszem:
dłużej tak nie będzie!

Dziś, panie, dzieci winny
uczyć się od zwierząt.
Czyj-bo, jeśli nie ludzki
wynalazek — nierząd?

Mówią na nas, że tyjem.
A panowie tłuści?...
Mówią, żeśmy niechlujne,
że świnie... A juści!

Ja, gdy każe natura,
w rok raz, dwa, mam ruję:
a człowiek? — zawsze, codzień,
comme on dit — flirtuje.


Ruja ciągła, powszechna,
z żoną czy nie-żoną,
gdzież to, jak nie u ludzi
to wynaleziono?

Chociaż ja nie przejmuję
znów się lada głupstwem,
ale... ale tryb życia
taki zwą porubstwem.

A parobstwem zwąc twoje
na trzodę napaści
w bajkach, pozwól, że’ć kąsnę
po łydkach... ot — naści!

Zaraz Osieł za Świnią,
postać szara, krępa,
wystąpiła i rzekła
tak poważnie, stępa:

— Porównaniem do bydląt
chcesz pan gromić ludzi,
ale czy to skuteczne,
bardzo się pan łudzi.

Tam, kiedyś tam, o dawno,
jak dzikie nomady
wegetując, miał zwierz snadź
inny kult, zasady...

Lecz dziś tyleśmy żyli
w ludzkich gromad łonie,

żeśmy do nich podobne:
różnica w ogonie.

Eo zresztą: wszechporubstwo,
zdrowa wiara w paszę,
krzykliwość... nie — doniosłość —
wszystko ludzkie — wasze.

Upór ośli, powiadasz,
nam krępuje chody:
ależ to konserwatyzm
wasz najczystszej wody!

Żeś więc przeciw nam, osłom,
napisał ramotkę
niesłuszną, poznaj dotyk
mych kopyt... masz!... Słodkie?

Gdy się człek od nóg oślich
wczas obronił lagą,
Pies zaszczekał i rzekł mu
taką prawdę nagą:

— Wysłuchałeś już Osła
i Nierogaciznę,
mnie też, proszę, wysłuchaj,
zanim cię ugryznę.

Prawdą jest, że pies ściga
szczere, szybkie ruchy;
prawdą jest, że wyć lubi
i szczekać na duchy

prawda, że biedz na ruję
pies o milę gotów;
prawda — nie lubi ptaków,
księżyca i kotów:

tak, lecz na psy kto wiesza
psy, ten niedorzeczny.
Przecie na nas się wspiera
porządek społeczny.

Kto cenniejszy dla ustaw
nad psa? Nikt. Pies baczy,
zali kto praw własności
chyłkiem, w noc nie paczy.

My bronimy całości
stad pazurem, pyskiem...
Któż jak pies umie wdzięcznym
być za budę, miskę?

Niechędogość, brak karci
szat kto? Pies. Pan przyzna,
że w psach wiecznie ma wrogów
gołość i golizna.

Gołość to — dekadencya,
w imię której walczy
twój niezdrowy kierunek
satyry zuchwalczej.

Za ten twój »satyriasis«
jak u histeryczki;

za twoją niespołeczność,
za »nastroje«, psztyczki;

za ridendo castigat;
za ten twój »jęzores«:
wybacz, że’ć »skastiguję« 
i ja też... Znaj mores!
 
Tu nakoniec bajkopis
dość tych mając tyrad,
kopnął psa i pożegnał
swojski tryumwirat.

Oui! oui! — chrząkała Świnia,
— Tek! — ryczał asinus: —
kto broni dekadencyi,
ten ma w brzuchu minus.

Hau! hau! — Pies szczekał,
co psią mową znaczy:
»bij! bij!« (A to jest hasło
trzodowych działaczy).





NIMIS ACER


Poecie Wieprz przymówił
szczecino­‑włochaty:
— Kto nie umie żyć życiem,
pisze poematy.

Rzekł Poeta cierpliwie:
— Tyś na to ustworzon,
Abyś umiał żyć łajnem,
a ja — myślą bożą.

— Łajnem, albo nie łajnem —
rzekł Wieprz dobroducha: —
nie może żyć inaczej,
kto natury słucha.

Myśl?... rym?... pfuj!... Oto co mnie
poi i zachwyca:
Kąpiel błotna, żer swój, chlew
i swoja samica.

Odpowiedział cierpliwie
Poeta: — W naturze

jest bezwzględność, duch — we mnie,
brud — w świni, mój knurze.

— A moja filozofia —
rzekł Wieprz — ma się inak:
nieskończoność obierzyn,
ziemniaków gar, szpinak.

Poezya — to zwichnięte
puste apetyty:
nie piórkiem lubi dłubać,
kto zdrów, kocha, syty.

chociażby ci słowa
te były niemiłe,
powiem: na życiu zna się,
kto ma żer, ma »siłę«.

Rzekł Poeta cierpliwy:
— Panie brudny morus,
żeruj, żuj, »żyj«, lecz nie sądź:
do tegoś nie dorósł.

O sile — milcz, bądź niemy
I nie mów, bo we łbie,
zamiast myśli i rymów,
masz wągry i kiełbie.

Po replikach Wieprzowi
gdy było markotno,
załkał i rzekł; — Tyś umarł,
o jakże mi smutno!


Ty nie żyjesz... ci powiem —
Lub mnie, lub nie lub —
życie tylko na ziemi:
pod nią, nad nią — grób.

Rzekł Poeta cierpliwie
mową prozaiczną:
— Umityguj się, Wieprzu,
zmiarkuj i nie kwicz-no.

Ty bierzesz to, »co wlezie« 
z życiowych małostek,
przeto wszędy twe »życie«,
wszędy wkręcasz chwostek.

Ja nie żyję, bo nie chce,
»żyć«, i powiem więcej:
żyłbym, lecz życiem pięknem,
plwam na byt prosięcy. —
 
To mówiąc, gdy Wieprz jeszcze
do rozmowy płonie,
zabił go i rad spożył
w zimnym salcesonie.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Jan Lemański.