Dawne rządy i rewolucya/Księga druga/Rozdział III

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Alexis de Tocqueville
Tytuł Dawne rządy i rewolucya
Księga druga
Wydawca M. Arct
Data wyd. 1907
Druk M. Arct
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Władysław Mieczysław Kozłowski
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ III.
Tak zwana opieka rządowa jest wytworem dawnych rządów.

Wolność municypalna przeżyła we Francyi feudalizm. Do końca XVII wieku spotykamy miasta, stanowiące niejako drobne rzeczypospolite, rządzone przez obieralnych urzędników, odpowiedzialnych przed ludem.
Wybory skasowane zostały wszędzie dopiero w roku 1692, a urzędy miejskie zostały wówczas zamienione w tak zwane offices t. j. król sprzedawał w każdem mieście pewnym osobom dziedziczne prawo rządzenia innymi.
Było to poświęcenie dobrobytu na równi z wolnością; rządy takie bowiem bywały zawsze zgubne. Rząd zresztą nie łudził się pod tym względem i nigdy nie stosował tego systemu do stanowisk intendentów lub subdelegatów.
Co zwłaszcza zasługuje na pogardę historyi, to, że przewrót ów był dokonany bez żadnych względów politycznych. Ludwik XI ograniczył wolność miast dlatego, że obawiał się ich charakteru demokratycznego. Ludwik XIV zniósł tę wolność, wcale jej się nie obawiając; a najlepszym tego dowodem jest ten, że przywrócił ją w tych miastach, które w stanie były za nią zapłacić. Traktował więc to zniesienie jako aferę finansową i ta sama spekulacya powtarza się w ciągu następnych 80 lat. W ciągu tego czasu sprzedają miastom siedm razy prawo obierania urzędników, a zaledwie te zdążą zakosztować słodyczy wolności, gdy odbierają im to prawo napowrót, aby ponownie je sprzedać. Niekiedy pobudki zostają wypowiedziane bez ogródek. „Potrzeby naszych finansów, mówi się we wstępie do edyktu z r. 1722, zmuszają nas do poszukiwania najpewniejszych środków ku ich ulżeniu”. Jeden z intendentów, pisząc do kontrolera generalnego w r. 1764, zostaje zdumionym ogromnością sum zapłaconych przez miasta za wykupienie oficyów. „Sumy te, użyte na przedsięwzięcia użyteczne, mogłyby pójść na korzyść miasta, które, przeciwnie, odczuwa ciężar władzy i przywilejów, połączonych z oficyami”. Nie widzę haniebniejszego rysu w całej fizyognomii dawnego ustroju.
Trudno dziś powiedzieć, jak rządziły się miasta w XVIII w., albowiem rządy te ustawicznie się zmieniały, a przytem każde miasto miało swoje odrębności. Lecz za tą pozorną rozmaitością ukrywało się istotne podobieństwo.
W roku 1764 rząd przedsięwziął wydanie wspólnego prawa o zarządzie miejskim; polecił więc intendentom przedstawić sobie memoryał o sprawach miejskich. Odnalazłem część tej pracy, a czytając ją, przekonałem się, że sprawy municypalne w istocie swojej prowadzone były wszędzie jednakowo.
W większej części miast, a mianowicie we wszystkich większych i w przeważnej większości małych, zarząd miejski spoczywał w ręku dwóch zgromadzeń. Pierwsze składało się z urzędników municypalnych i stanowiło władzę wykonawczą, (corps de ville). Obierani oni byli na pewien czas, jeśli miasta zachowały prawo wyborcze, lub też bezterminowo — tam, gdzie postanowione zostały oficya. W obu wypadkach urzędnicy municypalni nie pobierali pensyi, lecz mieli zawsze przywileje i ulgi podatkowe. Nie widać wśród nich żadnej hierarchii; maire (prezydent miasta) jest prezesem kolegium, ale nie rządcą miasta.
Drugie zgromadzenie, zwane ogólnem (assemblée générale), wybiera corps de ville w miastach, które zachowały prawo wyborów, a w jednych i drugich bierze udział w sprawach ważniejszych.
W XV w. zgromadzenie ogólne stanowiła często cała ludność miejska. „Zwyczaj ten, czytamy w jednym z memoryałów, w zbiorze wyżej nadmienionym, zgadzał się z usposobieniem demokratycznem naszych przodków”. Cała ludność obierała wówczas urzędników miejskich; zasięgano niekiedy jej rady, zdawano jej sprawę. W końcu XVII w. nie spotyka się to już nigdzie.
W XVIII w. zgromadzenie ogólne ma prawie zawsze charakter reprezentacyjny, a nawet nigdzie nie bywa obranem przez całą ludność. Składa się ono wszędzie z tak zwanych notablów, z których jedni należą do niego wskutek prawa osobistego; inni są obierani przez towarzystwa i korporacye z instrukcyą obowiązującą (mandat impératif).
Im dalej od początku stulecia, tem większa jest liczba notablów; deputowani od korporacyi przemysłowych przestają wcale ukazywać się. Widzimy w zgromadzeniu samych tylko przedstawicieli i mieszczan (bourgeois), a wcale prawie nie widzimy rzemieślników. Wówczas lud, który nie daje się łatwo oszukać pozorami, powoli przestaje interesować się sprawami miejskiemi i staje się jakby obcym. Daremnie magistrat usiłuje od czasu do czasu rozbudzić ów patryotyzm miejski, który dokazywał takich cudów w wiekach średnich: lud pozostaje głuchym. Niekiedy magistrat chce zachować pozory wolnego wyboru i powołuje lud do głosowania; lud odmawia. Jest to zwykłe zjawisko w dziejach. Prawie wszyscy królowie, którzy znieśli wolność, usiłowali zachować jej formy; daje się to widzieć od czasów Augusta, aż do dni naszych. W ten sposób spodziewali się połączyć siłę moralną, którą daje zgoda społeczeństwa, z dogodnościami władzy absolutnej. Prawie wszyscy doznali niepowodzenia i przekonali się o niemożliwości zachowania kłamliwej formy tam, gdzie rzeczywiste stosunki przestały istnieć.
Tak więc w XVIII w. zarząd municypalny miast wyrodził się w oligarchię. Kilka rodzin rządziło wszystkiemi sprawami w interesie własnym, nie zaś ogólnym. Jest to choroba całej administracyi francuskiej. Intendenci ją dostrzegają, lecz jedynym środkiem zaradczym wydaje im się coraz większe poddanie się zarządu miejscowego władzy centralnej.
W tym kierunku jednak trudno było już iść dalej. Niezależnie od edyktów, zmieniających od czasu do czasu zarząd wszystkich miast, prawa miejscowe każdego z nich zostają niekiedy przerobione przez postanowienia rady królewskiej, na podstawie przedstawień intendentów, często bez wiedzy mieszkańców.
Miasta nie mogą nakładać ani zbierać podatków, zastawiać lub sprzedawać majątków, ani ich wydzierżawiać, ani rozpoczynać akcyi sądowej, ani wydawać przewyżki dochodów, nie uzyskawszy poprzednio postanowienia rady królewskiej, przy pośrednictwie intendenta. Wszystkie plany i kosztorysy, dotyczące prac miejskich, muszą być aprobowane przez radę. Licytacya na prace miejskie odbywa się w obecności intendenta lub subdelegata, a wykonywa je zwykle inżynier lub architekt rządowy. Zdziwi to mocno tych, którzy sądzą, że to, co się dziś dzieje we Francyi, jest nowością.
Lecz mieszanie się władzy centralnej w sprawy miejskie posuwa się jeszcze dalej. Z korespondencyi intendenta z subdelegatami widać, że rząd śledzi wszelkie sprawy miejskie od najważniejszych do najdrobniejszych. Niekiedy ustanawia on święta, lub nakazuje wyrazy radości każąc zapalać ognie i iluminować domy. Jeden z intendentów naznacza karę 20 liwrów członkowi gwardii miejskiej, który nie przyszedł na nabożeństwo do kościoła.
W taki to sposób stan miejski przygotowywa się do rządzenia państwem, a naród do wolności.
Niektórzy twierdzą, że gdyby nie ta centralizacya, miasta zostałyby zrujnowane. Nie wiem, ale to pewne, że w XVIII w. centralizacya nie przeszkodziła tej ruinie.
Przechodząc od miasta do wsi, znajdujemy tam inne urzędy, inne formy, lecz tę samą zależność.
Widzę wyraźne dowody tego, że w wiekach średnich mieszkańcy każdej wsi stanowili gminę odrębną od obywatela. Obywatel miał dozór nad nią i rządził nią; lecz gmina posiadała pewien majątek na własność wyłączną, wybierała swoich urzędników i rządziła się demokratycznie.
Taki ustrój parafii spotykamy u wszystkich narodów, które przeszły czasy feudalne i we wszystkich krajach, gdzie rządy te zaniosły ułamki swoich praw.
Ślady ustroju tego dawały się widzieć w Anglii, a w końcu XVIII w. żył on jeszcze w Niemczech, o czem świadczy kodeks Fryderyka II. Nawet we Francyi w XVIII w. znajdujemy jeszcze jego ślady.
Pamiętam, iż kiedy po raz pierwszy badałem archiwa pewnego intendenstwa w tym przedmiocie, byłem zdumiony, znajdując w owej ubogiej i ujarzmionej gminie wiele rysów, które znałem, jako charakterystyczne dla gminy wiejskiej Ameryki Północnej, a które uważałem za wyłączną osobliwość tego kraju. Ani jedna, ani druga nie ma stałej reprezentacyi kolegialnej; obie zostają pod zarządem urzędników działających z osobna pod kierunkiem całej gminy. W obu odbywają się od czasu do czasu zgromadzenia ogólne, na których obywatele obierają urzędników i rozstrzygają sprawy najważniejsze. Słowem, obie te gminy podobne są do siebie tak, jak tylko żywe ciało może być podobne do trupa.
Istotnie, oba te utwory, których losy są tak odmienne, miały jednakowe pochodzenie. Przeniesiona odrazu zdala od feodalizmu i będąc niezależną, parafia miejska średniowieczna staje się gminą wiejską nowej Anglii (township). Oddzielona od obywatela, lecz zmiażdżona potężną dłonią państwa, zamienia się we Francyi w to, co zaraz opiszemy.
Liczba i nazwy urzędników gminnych w XVIII w. różne są w różnych prowincyach.
Z dawnych dokumentów widać, że urzędników tych było więcej, gdy życie miejscowe było ożywione, liczba ich zmniejszyła się, gdy wpadło w letarg. W większej części parafii XVIII w. mamy już tylko dwóch urzędników; jeden nazywa się poborcą (collecteur), drugi syndykiem (syndic). Zwykle są oni obieralni, lecz zamienili się już na narzędzia władzy państwowej. Pierwszy zbiera podatek osobisty pod bezpośrednim kierunkiem intendenta, drugi jest ajentem subdelegata, we wszystkich sprawach dotyczących porządku społecznego i zarządu, przedewszystkiem zaś milicyi, robót państwowych i wykonania praw.
Obywatel nie miesza się w szczegóły zarządu gminnego; troska o tem wydałaby się niegodną jego stanowiska. Lecz obecność jego w parafii, jego przywileje, jego niezależność przeszkadzają w wytworzeniu dobrego zarządu miejscowego.
Starcia się z nim zmuszają prawie wszystkich zamożniejszych i oświeceńszych członków gminy uciekać do miasta. Prócz więc obywatela, w parafii pozostają tylko nieokrzesani i ubodzy włościanie.
Dokumenty administracyjne XVIII w. pełne są skarg na nieczynność i ignorancyę poborców wiejskich i syndyków. Powtarzają je wszyscy, nikt wszakże nie sięga do przyczyn.
Do samej Rewolucyi gmina wiejska zachowuje pozory demokratyczne. Czy to idzie o wybór urzędników, czy o rozstrząsanie spraw społecznych, dzwon kościelny zbiera lud na plac. Stają zarówno ubodzy, jak i zamożni. Wprawdzie nie ma tu ani dyskusyi, ani głosowania, lecz każdy może podać swoje zdanie, a umyślnie na ten cel zaproszony rejent, spisuje do protokółu różne opinie.
Zestawienie tych form wolności z rzeczywistą niemocą, wykazuje, jak rząd najbardziej absolutny, może łączyć się z pewnemi formami krańcowej demokracyi, a ujarzmieni stają się przytem jeszcze śmieszniejsi przez to, iż się zdaje, jakoby nie są świadomi swego jarzma. Zgromadzenie wiejskie mogło wypowiadać wszelkie życzenia, lecz również mało mogło je urzeczywistniać, jak i rada wiejska, a nawet zebrać się mogło nie inaczej, jak za pozwoleniem intendenta, i „zgodnie z jego wolą”, jak wówczas mówiono, nazywając rzeczy po imieniu. Przyjąwszy postanowienie jednomyślne, rada ta nie mogła ani opodatkować siebie, ani kupić czegoś lub sprzedać, ani zawrzeć umowy, ani rozpocząć sprawy bez upoważnienia rady królewskiej. Gminy najodleglejsze od Paryża ulegały radzie na równi z najbliższemi. Spotykałem podania do rady królewskiej o pozwolenie zebrania 25 liwrów.
Wprawdzie gminy zachowały prawo obierania urzędników; lecz zdarzało się, że intendent proponował swego kandydata, który niezawodnie zostawał obrany. W innych wypadkach kasował wybory i naznaczał sam poborcę i syndyka, wstrzymując na czas nieograniczony wszelkie wybory ponowne. Widziałem setki podobnych przykładów.
Nie można wyobrazić losu okropniejszego nad położenie tych urzędników. Subdelegat często skazywał ich na karę pieniężną, lub sadzał do więzienia; musieli ulegać wszystkim jego kaprysom. To też obowiązki te uważano raczej za ciężar, niż za honor, i starano się ich pozbyć wszelkiemi sposobami. To, co powiedziałem tu o miastach i parafiach, stosuje się do wszelkich korporacyi, mających byt niezależny i własność wspólną. Przed Rewolucyą, jak i dziś, nie było we Francyi miasta, wsi, szpitalu, fabryki, klasztoru lub szkoły, któraby ośmieliła się mieć własną wolę w swoich sprawach i śmiała rządzić swoim majątkiem. Wówczas, jak dziś, administracya utrzymywała wszystkich Francuzów pod swoją opieką; jeśli ten wyraz zuchwały nie był wypowiedziany, fakt odpowiedni już istniał.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Alexis de Tocqueville i tłumacza: Władysław Mieczysław Kozłowski.