Dąb i trzcina spór wielki raz z sobą trzymali, W którym, gdy uszczypliwiej sobie przymawiali,
Rzekł dąb trzcinie: „Cóż czynisz? ze mną się chcesz wadzić? „Nie wiesz, że ja każdego umiem z siebie zsadzić
„Mocą swą przyrodzoną? Wytrwam ja gromowi, „Wytrwam wiatrom i gradom, wytrwam piorunowi;
„A ty, by namniejszy wiatr, zaraz czołem bijesz, „Ledwie że się przed wiatry pod wodę nie kryjesz!“
Umilkła zatym trzcina, za wygraną daje, Bo więc przeciwko prawdzie rozumu nie staje.
W kilka dni potym, gdy się wiatry rozigrały I nad zwyczaj się prawie zewsząd siłowały,
Trzcina raz się położy, jakby ją podkosił, Drugi raz się podniesie, jakby ją kto wznosił;
Dąb się zaś opierając ogromnie szumowi, Nie chce w nakłony podać gałęzia wiatrowi.
Wszakże się mocy jego przecię nie uchronił, Bo go wiatr tuż przy ziemi gwałtownie przyłomił.
A wtym trzcina do dębu rzecze temi słowy:
„Mógłbyś się teraz sromać onej chlubnej mowy,
„Gdyż już leżysz bez dusze, a mnie zaś ukłony „Dodały przeciw wiatrom wszelakiej obrony“.
Tak i człek skłonny rychlej ujdzie razu złego, A hardość zaś częstokroć poraża butnego.
I niemasz nic od rzeczy, jeśli podleźć przyjdzie, Gdzie się więc człowiekowi przeskoczyć nie zejdzie.