Przejdź do zawartości

Czerwony testament/Część trzecia/XXVIII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Czerwony testament
Podtytuł Powieść
Wydawca Piotr Noskowski
Data wyd. 1889
Druk Piotr Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Testament rouge
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXVIII.

Minister rzucił okiem na dziennik podany przez hrabinę.
Zaledwie jednak przeczytał kilka wierszy, zatrząsł się i pobladł okropnie.
Z coraz większem przerażeniem odczytał artykuł do końca.
— To niepodobna!... to niepodobna!... wykrzyknął głosem zmienionym. — Nie wierzę, ażeby urzędnicy mogli do tego stopnia zaniedbać swoje obowiązki!... To zanadto ważna sprawa!... Nie, to niepodobna!...
— Jednakże wyraźnie przecie napisane...
— Oszczerstwo to i nie dowodzi niczego więcej, oprócz chyba nienawiści tych ludzi, co się taką bronią posiłkują. Ludzie nieprzyjaźni wszelkiej władzy, probują zdyskredytować administracyę, usiłują ją znieważyć... Ale to im się nie uda!...
— Wymieniają ofiary!... Przytaczają fakta, o których pan nie wiedziałeś...
— Utrzymuję też, że to wszystko fałsz wierutny!...
Sekretarz wziął dziennik i także przeczytał artykuł.
— Trzeba pociągnąć do odpowiedzialności ten niegodziwy dziennik — odezwał się po dokończeniu czytania. — To więcej niż skandal, to zbrodnia! Nie wolno niepokoić w ten sposób wszystkie rodziny paryzkie!...
— Więc panowie, czyż ja jestem waryatką? — zapytała pani de Chatelux. — Czyż nie mam prawa, wobec takich dowodzeń, myśleć, że mój syn został wciągnięty w jakąś zasadzkę, kiedy pierwszy raz w życiu nie nocował w pałacu?
— E! pani hrabino... młodzi ludzie...
— Zgadzam się. Rozumiem pana ministra... Ale gdyby Fabian, dał się był gdzie zaciągnąć, byłby powrócił dziś rano... Nic w świecie, jestem tego najpewniejszą, nie pozwoliło by mu zapomnieć, że jego nieobecność pogrąża mnie w śmiertelną trwogę...
— Obawy pani hrabiny są usprawiedliwione, ale pozwól pani sobie powiedzieć, że są i przesadne trochę... — Powtarzam pani, że w pewnej części prasy mamy nieprzyjaciół zawziętych, mamy wrogów, którzy uważają za właściwe imać się przeciwko nam najniegodziwszych sposobów. Nie przywiązuj pani żadnego znaczenia do tego artykułu.
— Sądzi pan, że te wieści są kłamliwe?...
— Wierzę przynajmniej w ogromną przesadę pewnych faktów...
— Na dziecko moje, które opłakuję w tej chwili, zaklinam pana, abyś się przekonał, o ile jest prawdy w tem wszystkiem.
— Obowiązkiem moim to zrobić i zrobię to proszę pani... — Jeżeli to prawda, postąpię z całą surowością z tymi, którzy ukryli przedemną, to co się dzieje; — jeżeli przeciwnie spotkam się z ohydnym manewrem, natychmiast każę pociągnąć redaktora do odpowiedzialności... — Prasa jest i musi być niezależną, wiem o tem... wolno jej wypowiadać wszystko, ale nie wolno jej szkalować!...
Minister zadzwonił i rzekł do przybyłego natychmiast woźnego:
— Powóz w tej chwili!...
— Co wasza Ekscellencya zamierza? zapytał żywo sekretarz.
— Nie stracić ani sekundy czasu i udać się natychmiast do prefekta policyi, odrzekł zapytany dygnitarz. Niech pani hrabina raczy mi towarzyszyć, a dowiemy się zaraz oboje, co trzymać o tych pogłoskach okrutnych...
Woźny przyszedł powtórnie z doniesieniem, że powóz czeka i minister podawszy rękę pani do Chatelux, wyszedł nią z gabinetu.
Gdy wsiedli, powiedział stangretowi:
— Do prefektury policyi.
Powóz ruszył.
Pozostawiliśmy prefekta dziwnie poruszonego ciężkim ciosem, jakim doniesienie dziennikarskie ugodziło go w samo serce.
Przez kilka chwil pogrążony był w najczarniejszych rozmyślaniach.
Projekt podania się do dymisyj przychodził mu już do głowy, ale jak każdy dobrze wie o tem, projekty podobne nigdy nie trwają długo.
Wysoki dygnitarz nie opierał się też przy tym zamiarze.
Wkrótce podniósł głowę, przetarł ręką zasępione czoło i zadzwonił na swojego sekretarza, mówiąc sobie:
— Potrafię stawić czoło burzy... nie trzeba nigdy upadać na duchu.
Wszedł sekretarz.
— Czy pan prefekt ma mi co do rozkazania? — zapytał.
— Tak... — Wyekspedjuj pan szybko sprawy bieżąco...
— Oto są papiery do podpisu...
Prefekt popodpisywał papiery, a zobaczywszy jeszcze jeden w ręku sekretarza, zapytał:
— Co to takiego?...
— Ułaskawienie, przysłane wczoraj wieczór od pana ministra sprawiedliwości z notą, kanclerza państwa i rozkazem, aby wszystko to doręczyć bezzwłocznie osobie interesowanej...
— O kogo chodzi?...
— O agenta bezpieczeństwa, skazanego kiedyś na dwadzieścia lat więzienia, a od dziesięciu lat pozostającego na służbie w prefekturze, na oddzielnych warunkach...
— Czy chodzi o Rajmunda Fromentala?...
— Tak jest panie prefekcie... — Zażądano przed paru dniami akt jego osobistych i zapytano o jego moralność i prowadzeniu... Świadectwa wydano, mu jak najkorzystniejsze.
— I został ułaskawiony zupełnie bez żadnego zastrzeżenia?... — Podarowano mu lata, jakie miał jeszcze odsłużyć?...
— Tak panie prefekcie... — Jeżeli zechce, może już od dzisiaj nas porzucić... a nawet od wczoraj wieczór, bo wczoraj wieczór, pan minister dekret podpisał...
— Wolny, zupełnie wolny? — mówił prefekt, przechadzając się po gabinecie. — Opuścić ma nas, właśnie w chwili, gdy bardziej niż kiedy potrzebną jest jego obecność! — Także dobrze wybrana chwila!... — Czy można pozbawić nas w warunkach dzisiejszych najczynniejszego, najsumienniejszego z naszych podwładnych... Ja w nim tylko cała nadzieję pokładałem, on jeden tylko zdolnym by był rozgmatwać tę tajemniczą sprawę morderstw!... I odbierają mi go!... — To absurdum, to niepodobieństwo! To być nie może!...
— Akt łaski podpisany — wtrącił sekretarz.
— Co to szkodzi?...
— Nie można cofnąć decyzyi podobnego rodzaju...
— Wszystko i zawsze można... decyzya nie została jeszcze wręczoną interesowanemu, można ją zatrzymać pod pozorem potrzeby dopełnienia różnych jeszcze formalności...
— Panie prefekcie, to sprawa z notą kanclerza!... Spełniłem rozkaz ministra; zawiadomiłem Rajmunda Fromentala...
— Pisałeś pan do niego?...
— Musiałem.
— Cóżeś mu pan napisał?...
— Że pan go wzywa do prefektury, po odbiór ułaskawienia...
— Wie zatem, że to ułaskawienie już podpisane?...
— Wie.
Prefekt rzucił się na fotel.
— Trudno... — powiedział. — Spełniłeś pan swoją powinność... Nie mam szczęścia doprawdy!... Pozostaw mnie pan, a jak Fromental przyjdzie, przyprowadź go do mnie i przynieś dekret ministeryalny...
Sekretarz wyszedł.
Zaledwie wszedł do sąsiedniego pokoju, gdy go zawiadomiono, że jeden z agentów bezpieczeństwa pragnie z nim mówić... że ma list wzywający.
— Czy to nie Rajmund Fromental?...
— Tak, panie sekretarzu.
— Sam przyszedł?...
— Towarzyszy mu młody jakiś człowiek... Bardzo do niego podobny, musi więc być jego synem.
— Jego syn... — powtórzył sekretarz i dodał:
— Poproś.
Rajmund wszedł z Pawłem.
Obaj byli rozpłomienieni.
— Czy mam potrzebę mówić o tem, jak list pański mnie uszczęśliwił!... odezwał się po chwili Rajmund. Część mojej wdzięczności należy się naturalnie panu, ponieważ to pan udzielił mi tę dobrą nowinę!...
Jestem wolny!... zupełnie wolny!... Zostanę człowiekiem takim jak i drudzy!... Zaledwie zdolny jestem temu wierzyć!... A jednakże to święta prawda!... Pozwoliłem sobie przyprowadzić mojego syna, ażeby mógł tak samo, jak i ja, wyrazić swoję wdzięczność panu i panu prefektowi...
— Panie Fromental! — odezwał się sekretarz — prefekt czeka na pana... pragnie pomówić z panem!... Proszę pana...
I sekretarz zabrawszy z biurka arkusz papieru złożonego we czworo, wprowadził Rajmunda do gabinetu prefekta i zamknął drzwi za sobą.
Paweł pozostał sam, zaniepokojony trochę. Coś podobnego do kropli zimnej wody spadło na jego radość.
Słowa sekretarza: Prefekt życzy 80bie z panem pomówić... a szczególniej ton, jakim słowa te były wymówione, sprawiły mu przykrość nieopisaną.
Obawiał się cofnięcia a przynajmniej opóźnienia.
Zajęty to myślą, usiadł na krześle tuż przy drzwiach.
Spodziewał się słyszeć ztąd, co prefekt będzie mówił z jego ojcem.
Gdy wszedł do gabinetu, dygnitarz, który pisał pochylony nad biurkiem, podniósł głowę i wziął papier, jaki mu podał sekretarz.
Rozłożył go, przeczytał od początku do końca i z największą uwagą, zdawał się studyować każdy wyraz, każde słowo.
Nic nad to nie było wyraźniejszego.
Dekret ułaskawiający nadawał Rajmundowi prawo natychmiastowego o puszczenia służby.
Prefekt zmarszczył brwi.
Dekret ułaskawiający napisany był w takiej formie, że żadna zwłoka nawet możebną nie była.
— Fromental — odezwał się do Rajmunda — prosiłeś o zupełne uwolnienie cię od służby.
— Tak jest, panie prefekcie.
—Dla czego?... Zajmowałeś pozycyę honorową... dobrze uważaną... Byłeś poważany przez naczelników; kochanym przez swych towarzyszy...
— Prawda, panie prefekcie, ale starość nadchodzi, muszę czuwać nad moim synem, w którym nadmierna praca rozwinęła w najwyższym stopniu anemię bardzo niebezpieczną i wymagającą nieustannej pieczołowitości. Wolność, o jaką upraszałem, pozwoli mi przywrócić zdrowie mojemu dziecku.
— Cel był rzeczywiście godny po chwały... to też miano wzgląd na pańskie ojcowskie przywiązanie... Wzorowe również twoje sprawowanie się przemówiło za tobą... Łaska jest podpisaną... Jesteś zupełnie wolny.
— O — panie!... — wykrzyknął Rajmund do łez wzruszony. — Jakąż ja winien jestem wdzięczność panu i tym wszystkim, co mnie raczyli otaczać swoją protekcyą... Nie umiem wyrazić tego... jakbym pragnął... nie... mogę... słów mi brakuje...
Łkanie dusiło biednego ojca i naprawdę nie mógł znaleźć ani jednego słowa podzięki.
— Winien jesteś rzeczywiście wdzięczność tym którzy cię popierali — odrzekł prefekt. — Oddałeś nam zresztą nie jedną ważną przysługę... Ale, mam ci jednę zrobić wymówkę...
— Wymówkę?... panie prefekcie!.. — zapytał przerażony Fromental. — Czemże mogłem na nią zasłużyć?...
— Czy się też nie domyślasz tego potrosze?
— Nie!... przysięgam panu prefektowi.
— To ci zaraz wszystko powiem... Masz obecnie w swoim ręku niezmiernie ważną sprawę...
— Prawda panie prefekcie.
— Wybrany zostałaś z pomiędzy wszystkich do wykrycia tajemniczych morderstw, które nas obchodzą do tego stopnia, iż postanowiliśmy trzymać je w tajemnicy, szczególniej przed prasą, aż do czasu wyśledzenia morderstw. Wiadome ci to przecie...
— Wiadomo panie prefekcie...
— A więc co byś pomyślał o żołnierzu, który żąda uwolnienia w wigilię dnia walnej bitwy, o agencie usuwającym się od obowiązków w chwili niebezpieczeństwa?... Doprawdy Fromental, strasznie źle wybrałeś chwilę!... W tych warunkach jak dziś wyjątkowych, to nie uwolnienie, to ucieczka, to zdrada prawie!...



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.