Przejdź do zawartości

Czerwone i czarne (Stendhal, 1932)/Tom II/LI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Stendhal
Tytuł Czerwone i czarne
Wydawca Bibljoteka Boya
Data wyd. 1932
Druk Drukarnia Zakładów Wydawniczych
M. Arct S. A.
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Tadeusz Boy-Żeleński
Tytuł orygin. Le Rouge et le Noir
Podtytuł oryginalny Chronique du XIXe siècle
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
LI. SEKRETNE ZLECENIE.

Wszystko co opowiadam widziałem; i jeśli mogłem się łudzić patrząc, z pewnością nie oszukuję was powiadając wam o tem.
List do autora.

Margrabia wezwał Juljana: pan de la Mole zdawał się odmłodzony, oczy mu błyszczały.
— Musimy trochę spróbować twej pamięci, rzekł do Juljana; powiadają o niej cuda. Czy mógłbyś się nauczyć na pamięć czterech stronic i wyrecytować je w Londynie? ale nie zmieniając ani słowa?
Margrabia miął gniewnie świeży numer Quotidienne; próżno silił się pokryć bardzo poważny wyraz twarzy, jakiego Juljan nie widział u niego nigdy, nawet kiedy była mowa o procesie z księdzem Frilair.
Juljan miał już natyle sprytu, aby zrozumieć, że powinien podjąć bez zdziwienia lekki ton margrabiego.
— Ten numer Quotidienne nie jest może zbyt zabawny, ale, jeśli pan margrabia pozwoli, jutro rano będę miał zaszczyt powtórzyć go w całości.
— Jakto! nawet ogłoszenia?
— Najdokładniej, nie braknie ani słówka.
— Dajesz słowo? rzekł margrabia poważniejąc nagle.
— Tak, panie margrabio; jedynie obawa chybienia słowu mogłaby zmącić mą pamięć.
— Zapomniałem spytać cię o to już wczoraj. Nie żądam przysięgi, że nigdy nie powtórzysz tego co usłyszysz: nadto cię dobrze znam, aby ci czynić tę zniewagę. Zaręczyłem za ciebie, wprowadzę cię do salonu gdzie będzie jakieś dwanaście osób, zapiszesz sobie wszystko co kto powie. Nie obawiaj się, mówcy będą się trzymali kolei, nie mówię porządku, dodał margrabia wracając do sceptycznego tonu, który mu był właściwy. Z tego co będziemy mówili, spiszesz jakie dwadzieścia stronic; wrócisz tu ze mną, ściągniemy je do czterech. Te cztery stronice wyrecytujesz mi jutro rano w miejsce numeru Quotidienne. Natychmiast potem, puścisz się w drogę, pocztą, jak młody furfant podróżujący dla rozrywki. Chodzi o to, aby cię nikt nie zauważył. Dotrzesz do wysokiej osobistości. Tam, trzeba będzie jeszcze więcej sprytu. Chodzi o to aby oszukać całe otoczenie: ile że między sekretarzami i służbą znajdują się ludzie zaprzedani wrogom i czyhający na naszych wysłanników aby ich przytrzymać.
Otrzymasz zdawkowy list polecający.
W chwili gdy Jego Ekscelencja spojrzy na ciebie, wyjmiesz ten zegarek, którego ci pożyczam na drogę. Weź go odrazu i daj mi wzamian swój.
Sam książę osobiście spisze pod twem dyktandem owe cztery stronice, których nauczysz się na pamięć.
Dokonawszy tego, ale nie wcześniej, zauważ to dobrze, będziesz mógł, o ile Jego Ekscelencja zapyta, opowiedzieć przebieg posiedzenia.
Aby się nie nudzić w podróży, pamiętaj wciąż, że, między Paryżem a rezydencją ministra, znajdują się ludzie, którzy chętnie wygarnęliby z fuzji do pana Sorel. Wówczas, koniec twojej misji, i — co za tem idzie — fatalne opóźnienie; jakże bowiem, mój drogi, zdołalibyśmy się dowiedzieć o twej śmierci? Gorliwość twoja nie sięga tak daleko, abyś nas o tem powiadomił.
Biegnij natychmiast sprawić sobie kostjum, ciągnął margrabia z niewzruszoną powagą. Ubierz się, ot, modą z zaprzeszłego roku. Dziś wieczór, trzeba abyś był nieco zaniedbany; na drogę, przeciwnie, ubierz się jak zwyczajnie. Dziwi cię to, zgadujesz już?... Tak, chłopcze, jedna z czcigodnych osobistości, które będą dziś głos zabierać, snadnie mogłaby przesłać wskazówki, przy pomocy których uraczonoby cię conajmniej porcyjką opjum, wieczorem, w jakiej zacnej gospodzie, gdziebyś się zatrzymał na kolację.
— Lepiej, rzekł Juljan, nadłożyć trzydzieści mil, a nie jechać prostą drogą. Chodzi tu, jak przypuszczam, o jazdę do Rzymu...
Margrabia przybrał wyniosły i niezadowolony wyraz, którego Juljan nie widział u niego od Bray-le-Haut.
— Dowiesz się wówczas, kiedy uznam za stosowne ci powiedzieć. Nie lubię pytań.
— To nie było pytanie, rzekł Juljan z zapałem, przysięgam, poprostu myślałem głośno, szukałem w głowie najpewniejszej drogi.
— Tak, ale na razie podrwiłeś tą głową. Nie zapominaj nigdy, że poseł, zwłaszcza w twoim wieku, nie powinien przemocą wdzierać się w zaufanie.
Juljan bardzo upokorzony, zamilkł. Jego miłość własna szukała wymówki i nie mogła znaleźć.
— Zrozum i to, dodał pan de la Mole, że, ile razy kto strzeli głupstwo, zawsze powołuje się na swoje serce.
W godzinę potem, Juljan zjawił się w gabinecie margrabiego w niepozornej postaci, w starem ubraniu, w krawacie wątpliwej białości; było coś arcy-mieszczańskiego w każdym jego rysie.
Widząc go, margrabia parsknął śmiechem: dopiero wówczas Juljan dostąpił zupełnego odpustu.
— Jeśli ten chłopak mnie zdradzi, myślał pan de la Mole, komu zaufać? a kiedy się działa, trzeba komuś ufać. Mój syn i jego przyjaciele, to ludzie dzielni, wierni bez granic; gdyby się trzeba było bić, zginęliby na stopniach tronu; umieją wszystko... z wyjątkiem tego czego trzeba. Niech mnie licho porwie, jeśli znam jednego z nich, który byłby zdolny nauczyć się na pamięć czterech wielkich stronic i zrobić sto mil nie dając się wytropić. Norbert umiałby zginąć jak jego przodkowie; przymiot dobry dla rekruta...
Margrabia zadumał się głęboko. — A nawet, gdyby chodziło o to aby zginąć, dodał z westchnieniem, może ten Sorel potrafiłby to równie dobrze jak on...
— Powóz czeka, siadajmy, rzekł margrabia, jakby chcąc odpędzić natrętną myśl.
— Panie margrabio, rzekł Juljan, gdy mi sporządzono to ubranie, nauczyłem się na pamięć pierwszej stronicy z dzisiejszego numeru Quotidienne.
Margrabia ujął dziennik, Juljan wyrecytował nie zmyliwszy ani słowa. — Dobrze, pomyślał margrabia osobliwie dyplomatyczny tego wieczora, przez ten czas chłopak nie zauważy którędy jedziemy.
Weszli do wielkiego dość ponurego salonu, obitego zielonym aksamitem. Na środku chmurny lokaj kończył ustawiać wielki stół jadalny, który zmienił później w stół do pracy zapomocą olbrzymiego zielonego sukna poplamionego atramentem; zapewne spuścizna po jakiemś ministerjum.
Gospodarz domu (nazwiska nie wymieniono), był to otyły mężczyzna, którego fizjognomja i wymowa wyrażały mozół trawienia.
Na znak margrabiego, Juljan usiadł na szarym końcu. Nie wiedząc co z sobą począć, jął zacinać pióra. Zerkając z pod oka, doliczył się siedmiu uczestników, ale widział tylko ich grzbiety. Dwaj rozmawiali z panem de la Mole dosyć poufale; reszta odnosiła się doń mniej lub więcej uniżenie.
Zjawiła się nowa osobistość, bez oznajmiania. — Dziwne, pomyślał Juljan, nie oznajmiają tutaj. Czyżby ta ostrożność była na moją cześć?
Wszyscy powstali na powitanie nowoprzybyłego. Miał ten sam wysoki order, co trzej obecni. Mówiono dość cicho; Juljan mógł tedy sądzić o nim jedynie z postawy i fizjognomji. Był niski, krępy i rumiany; w błyszczącem oku widniała wściekłość odyńca.
Prawie równocześnie, uwagę Juljana odciągnęła bardzo odmienna postać. Był to człowiek wysoki, chudy, mający na sobie kilka kamizelek. Oko miał łagodne, gesty uprzejme.
Kubek w kubek stary biskup z Besançon, pomyślał Juljan. Człowiek ten widocznie należał do Kościoła, miał lat pięćdziesiąt parę i minę nadzwyczaj ojcowską.
Przybył też młody biskup z Agde i wydał się bardzo zdumiony, skoro, czyniąc przegląd obecnych, spostrzegł Juljana. Nie odezwał się doń ani słowem od uroczystości w Bray-le-Haut. Zdziwione jego spojrzenie zakłopotało i podrażniło Juljana. — Cóż u licha! myślał, czy zawsze to że kogoś znam będzie mi się obracało na złe? Wszyscy ci wielcy panowie, których nigdy nie widziałem, nie onieśmielają mnie wcale, natomiast spojrzenie tego biskupiątka mrozi mnie. Trzeba przyznać, że ze mnie jest bardzo dziwaczna i nieszczęśliwa figura.
Niebawem, wszedł z hałasem mały, bardzo czarny człowiek i zaczął mówić od samych drzwi; miał żółtą cerę i minę narwańca. Z przybyciem tego niezmordowanego gaduły potworzyły się grupy, wyraźnie w tym celu aby uniknąć jego nudnych wywodów.
Oddalając się od kominka, rozmawiający zbliżyli się do szarego końca stołu, gdzie był Juljan. Pozycja jego stawała się coraz kłopotliwsza; ostatecznie, mimo wysiłków, nie mógł nie słyszeć. Minio swego niedoświadczenia, rozumiał całą wagę rzeczy o których mówiono bez osłonek; a jak bardzo musiało owym osobom zależeć na tem, aby te rzeczy zostały tajemnicą!
Już, czyniąc to jak mógł najwolniej, Juljan zaciął ze dwa tuziny piór; niebawem, ucieczka ta miała się wyczerpać. Próżno szukał jakiegoś rozkazu w oczach pana de la Mole; margrabia zapomniał o nim.
— To śmieszne co ja robię, myślał Juljan zacinając pióra, ale ci ludzie wyglądający na miernoty a dźwigający z własnej lub cudzej woli tak wielkie sprawy, muszą być bardzo podejrzliwi, Moje nieszczęśliwe spojrzenie ma w sobie coś pytającego, coś nie dość pełnego szacunku, coby ich niezawodnie dotknęło. Jeśli spuszczę oczy, będzie wyglądało jakbym nadsłuchiwał.
Był niezmiernie zakłopotany, słyszał osobliwe rzeczy.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Stendhal i tłumacza: Tadeusz Boy-Żeleński.