Strona:PL Stendhal - Czerwone i czarne tom II.djvu/130

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

rech wielkich stronic i zrobić sto mil nie dając się wytropić. Norbert umiałby zginąć jak jego przodkowie; przymiot dobry dla rekruta...
Margrabia zadumał się głęboko. — A nawet, gdyby chodziło o to aby zginąć, dodał z westchnieniem, może ten Sorel potrafiłby to równie dobrze jak on...
— Powóz czeka, siadajmy, rzekł margrabia, jakby chcąc odpędzić natrętną myśl.
— Panie margrabio, rzekł Juljan, gdy mi sporządzono to ubranie, nauczyłem się na pamięć pierwszej stronicy z dzisiejszego numeru Quotidienne.
Margrabia ujął dziennik, Juljan wyrecytował nie zmyliwszy ani słowa. — Dobrze, pomyślał margrabia osobliwie dyplomatyczny tego wieczora, przez ten czas chłopak nie zauważy którędy jedziemy.
Weszli do wielkiego dość ponurego salonu, obitego zielonym aksamitem. Na środku chmurny lokaj kończył ustawiać wielki stół jadalny, który zmienił później w stół do pracy zapomocą olbrzymiego zielonego sukna poplamionego atramentem; zapewne spuścizna po jakiemś ministerjum.
Gospodarz domu (nazwiska nie wymieniono), był to otyły mężczyzna, którego fizjognomja i wymowa wyrażały mozół trawienia.
Na znak margrabiego, Juljan usiadł na szarym końcu. Nie wiedząc co z sobą począć, jął zacinać pióra. Zerkając z pod oka, doliczył się siedmiu uczestników, ale widział tylko ich grzbiety. Dwaj rozmawiali z panem de la Mole dosyć poufale; reszta odnosiła się doń mniej lub więcej uniżenie.
Zjawiła się nowa osobistość, bez oznajmiania. — Dziwne, pomyślał Juljan, nie oznajmiają tutaj. Czyżby ta ostrożność była na moją cześć?
Wszyscy powstali na powitanie nowoprzybyłego. Miał ten sam wysoki order, co trzej obecni. Mówiono dość cicho; Juljan mógł