Człowiek śmiechu/Część druga/Księga czwarta/Rozdział siódmy

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Wiktor Hugo
Tytuł Człowiek śmiechu
Wydawca Bibljoteka Arcydzieł Literatury
Data wyd. 1928
Druk Zakłady Graficzne „Bibljoteka Polska“ w Bydgoszczy
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Felicjan Faleński
Tytuł orygin. L’Homme qui rit
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ SIÓDMY
Dreszcze.

Usłyszawszy, jak drzwiczki ze zgrzytem się za nim zatrzaskiwały, Gwynplaine zadrżał. Wydało mu się, jakby drzwi te były stanowczym przedziałem pomiędzy światłem i ciemnością, zwrócone jedną stroną ku wrzawie ziemskiej, drugą na świat umarłych; że obecnie wszystko, co tylko słońce blaskiem obrzuca, poza nimi już zostało, słowem, że przebył granicę wszystkiego, co jest życiem, i obecnie nie ma już z tem ostatniem nic wspólnego. Dziwnie mu się serce ścisnęło. Co się z nim odtąd stanie? Co ma znaczyć to wszystko?
Kędyż się znajdował?
Wkoło siebie nic rozpoznać nie mógł; znajdował się w najzupełniejszej ciemności. Z zatrzaśnięciem się drzwi, chwilowo niby całkiem zaniewidział. Okienko również się było zamknęło. Nigdzie ani latarni, ani choćby szpary światła. Znana to była w owych czasach przezorność. Surowo bowiem zabronione było w jakikolwiek sposób oświecać wnętrze przystępu do więzień, aby nikt świeżo tam przybywający nie mógł robić spostrzeżeń.
Namacawszy ściany po obu stronach siebie, przekonał się Gwynplaine, że się znajduje w korytarzu. Powoli jednak, oswoiwszy się z ciemnością, przy tem niewyraźnem a jednak wciskającem się do najciemniejszego podziemia półświetle rozróżnił wzrokiem tu i owdzie niepewne zarysy ciasnego, ginącego w oddaleniu przejścia.
Nieinaczej znając surowość karną, jak z przesadnych opowiadań Ursusa, uczuł się niejako schwytanym za kark ogromną i wielce groźną w swej ciemności ręką. Zaiste, w mocy być nieznanych potęg prawa, rzecz to przerażająca. Można być dzielnym wobec największego niebezpieczeństwa, a przecież stchórzyć w obliczu sprawiedliwości. Dlaczego? Gdyż sprawiedliwość ludzka mieszka w półcieniach, sędzia zaś słania się tam omackiem.
Gwynplaine przywodził sobie na pamięć wszystko, co mu Ursus mówił o konieczności milczenia; pragnął oglądać jeszcze kiedy Deę; w położeniu jego zdawało mu się najwłaściwszem zdać się na łaskę. Niekiedy bowiem rzecz wyjaśnić, bywa zarazem wielce sobie zaszkodzić. Z drugiej jednak strony, tyle mu zdarzenie to całe dopiekać zaczęło, że nie mógł powściągnąć chęci zapytania nareszcie:
— Ależ dokądże mię to prowadzicie, panowie?
Słowa mu na to nie odpowiedziano.
Takie bowiem było w tym względzie wyraźne brzmienie starego prawa Normandzkiego: A silentiariis ostio praepositis introduch sunt.
Milczenie to zmroziło krew w żyłach Gwynplaina. Aż dotąd czuł się jeszcze silnym; umiał wystarczać sobie; a wystarczać sobie zawszeć to potęga. Przywykły do odosobnienia, mniemał, że go to niezwalczonym czyniło. A oto nagle znalazł się pod przeważnym naciskiem okropnej jakiejś zbiorowej mocy. Jak tu walczyć z tym bezimiennym nieprzyjacielem, któremu prawo służy? Upadał pod ciężarem tej zagadki. Bojaźń nieznanej mu dotąd natury wypatrzyła słabą stronę w jego zbroi. Do tego, całą noc oka nie zmrużył, od dawna także nic nie jadł; zaledwie siadł do śniadania, kiedy go wzięto. Z bezsenności dużo mu jeszcze zostało gorączki. Czuł ogromne pragnienie, był głodny. Niezadowolony żołądek wszystko osłabia. Od wczora ileż dziwnych doświadczył wypadków! Ale gwałtowne wzruszenia podtrzymywały w nim przynajmniej siłę ducha; bez orkanu żagiel byłby zwyczajną szmatą. Otóż w obecnej chwili czuł on już w duszy tę rozpaczliwą słabość płócienną, którą do walki wiatr wyzwawszy wkońcu w łachmany obróci. Zbliżało się osłabienie sążnistemi kroki. Może bezprzytomny na ziemię padnie? Tylko że sił się pozbyć bywa ratunkiem dla kobiety, ale upokorzeniem dla mężczyzny. Więc walczył z sobą, z dreszczem się nawet pasując.
Doświadczał uczucia człowieka, którem u się ziemia usuwa z pod stóp.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Victor Hugo i tłumacza: Felicjan Faleński.