Człowiek śmiechu/Część druga/Księga ósma/Rozdział szósty

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Wiktor Hugo
Tytuł Człowiek śmiechu
Wydawca Bibljoteka Arcydzieł Literatury
Data wyd. 1928
Druk Zakłady Graficzne „Bibljoteka Polska“ w Bydgoszczy
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Felicjan Faleński
Tytuł orygin. L’Homme qui rit
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ SZÓSTY
Wyższa i niższa.

Naraz w sali zrobiło się nader jasno. Weszło powiem czterech posługaczy Izby, niosąc po jednym ogromnym, płonącym mnóstwem świec, świeczniku, które też ustawili zaraz po dwu bokach tronu. Oświetlone w ten sposób krzesło królewskie wystąpiło wtedy z ciemności w sposób niemal olśniewający szkarłatem. Niezajęte, a jednak przejmujące poszanowaniem. Gdyby królowa była w środku nie dodałaby więcej majestatu.
Wtem wszedł odźwierny z Czarnym Prętem w ręku i rzekł:
— Jaś nie oświeceni delegaci Jej Królewskiej Mości.
Na te wyrazy, cały gwar ucichł.
Jednocześnie w wielkich drzwiach na dwie strony otwartych ukazał się pisarz w peruce i w todze, niosący na poduszce haftowanej w lilje leżących kilka pergaminów. Były to bille. U każdego na sznurze jedwabnym wisiała gałka z pieczęcią. Stąd nazwa billu w Anglji a bulli w Rzymie. Gałki takie ze złota bywały.
Tuż poza pisarzem szło trzech dostojników w ubiorach parów i w kapeluszach z piórami na głowach. Byli to trzej królewscy delegaci: lord wielki podskarbi Anglji, Godolphin, lord prezes Wielkiej Rady, Pembroke, oraz kanclerz prywatnej pieczęci, Newcastle.
Szli jeden za drugim, w porządku godności nie zaś tytułów, Godolphin na czele, Newcastle zaś ostatni, chociaż książę. Przystąpili do ławy przed tronem, oddali ukłon krzesłu królewskiemu, zdjęli i włożyli zpowrotem kapelusze, poczem zasiedli.
Lord kanclerz rzekł do woźnego od Czarnego Pręta:
— Zawezwać przed zaporę przedstawicieli gmin.
Woźny wyszedł. Tylko co przybyły pisarz Izby lordów złożył na stole w czworoboku pomiędzy wańtuchami poduszkę z billami. Chwilę trwała przerwa. Tymczasem dwaj posługacze postawili przed zaporą ławę, wzniesioną na trzech stopniach. Wybita ona była aksamitem szkarłatnym, w którym jaśniały lilje, nabijane złotemi ćwieczkami.
A wtem drzwi wielkie znowu się rozwarły, i głos jakiś zawołał:
— Wierne gminy państw Anglji!
Był to woźny od Czarnego Pręta, oznajmiający przybycie drugiej części parlamentu.
Wtedy wszyscy lordowie nakryli głowy.
Tu ukazali się członkowie Izby gmin, mający na czele; swego mówcę, wszyscy z odkrytemi głowami. Zatrzymali się tuż przed zaporą. Ubrani byli po cywilnemu, po większej części czarno, ze szpadami u boku.
Mówca, którym był wielce szanowny Jan Smyth, esquire, deputowany z miasteczka Andover, wstąpił na ławę, stojącą w środku zapory. Miał na sobie długą opończę z czarnego atłasu z szerokiemi rękawami, wyszywanemi na rozcięciach potrzebami złotemi. Był niemniej od lorda kanclerza poważny, co do szlachetności zaś ruchów o wiele mu nie dorównywał.
Wszyscy ci przybyli oczekiwali stojący i z odkrytą głową wobec parów, siedzących w kapeluszach. Odznaczali się w Izbie Gmin: naczelnik sądu w Chester, Józef Jekyll, trzej woźni trybunalscy Jej Królewskiej Mości, Hooper, Powys i Parker, James Montagu, główmy prokurator, i generalny altorney, Szymon Harcourt. Z wyjątkiem kilku baronetów, zwyczajnej szlachty, oraz dziesięciu lordów z łaskawości (Hartington, Windsor, Woodstock, Mordaunt, Gremby, Scudamore, Fitz-Harding, Hyde i Burkeley), w części parowskich synów, w części dziedziców, wszyscy zresztą należeli tam do ludu. Rodzaj cichego, ponurego tłumu.
Kiedy się nareszcie uspokoił szmer, wywołany ich przybyciem, odźwierny od Czarnego Pręta, u drzwi stojąc, zawołał:
— Słuchajcie!
Poczem niezwłocznie podniósł się ze swego miejsca pisarz koronny. Wziął on, rozwinął i czytać począł najpierwszy z pergaminów, złożonych na poduszce. Było to pismo królowej, mianujące jako przedstawicieli jej w parlamencie, z władzą dawania sankcji billom, trzech delegatów, a mianowicie;
Tu czytający podniósł głos:
— Sydney, hrabia Godolphin.
Co wymawiając, skłonił się lordowi Godolphinowi. Ten zaś uniósł kapelusza.
Pisarz mówił dalej:
— Tomasz Herbert, hrabia Pembroke i Montgomery.
Tu znów się skłonił lordowi Pembroke. Ten dotknął ręką kapelusza.
Pisarz mówił dalej:
— Jan Hollis, książę Newcastle.
Ten zaś kiwnął głową.
Zaczem pisarz koronny usiadł. Z kolei podniósł się pisarz parlamentu. Jednocześnie pomocnik jego, dotąd klęczący, wstał i stanął za nim. Obydwaj twarzą byli zwróceni ku tronowi, plecami zaś do przedstawicieli gmin.
Na poduszce znajdowało się pięć billów. Poprzednio już uchwalone przez Izbę gmin, zatwierdzone zaś przez lordów, obecnie oczekiwały tylko sankcji królewskiej.
Pisarz parlamentu przeczytał naprzód pierwszy bill. Była to uchwała Izby gmin, przeznaczająca z funduszów skarbowych na przyozdobienia rezydencji królewskiej w Hampton-Court ogółem miljon funtów szterlingów.
Po ukończeniu czytania pisarz głęboko skłonił się przed tronem. Pomocnik jego powtórzył ten ukłon, ale głębiej jeszcze nierównie, poczem napół zwracając głowę ku przedstawicielom gmin, rzekł:
— Królowa przyjmuje waszą powolność i tak mieć chce.
Pisarz począł czytać drugi bill. Było to prawo, skazujące na karę więzienia i grzywien każdego, ktoby się uchylał od służby W trainbands. Trainbands (niby oddziały ruchome) był to rodzaj miejskiej milicji, służącej bezpłatnie, która za czasów Elżbiety, na hasło zbliżenia się armady, dostarczyła aż sto czterdzieści pięć tysięcy piechoty i czterdzieści tysięcy jazdy.
Tu dwaj pisarze znów się pokłonili krzesłu królewskiemu, poczem pomocnik pisarza, podobnie jak i wprzódy, rzekł przez ramię w stronę członków Izby gmin:
— Królowa tak mieć chce.
Trzeci bill powiększał dziesięciny i nadania biskupstwa Lichfield i Coventry, będącego jednem z najbogatszych uposażeń duchownych w Anglji: naznaczał nowe dochody na rzecz miejscowej katedry, pomnażał liczbę kanoników, rozszerzając zarazem zakres dekanatu i połączonych z nim beneficjów „celem przyjścia w pomoc — jak mówiono tam na wstępie — niezbędnym potrzebom naszej świętej wiary anglikańskiej“.
Czwarty bill dodawał do budżetu nowe podatki; z tych jeden dotyczył żyłkowanego papieru; drugi — karet do najęcia, wykazanych w liczbie ośmiuset w samym Londynie, obłożonych zaś opłatą pięćdziesięciu dwóch funtów rocznie od jednej; trzeci — adwokatów, prokuratorów i każdego mającego jakąkolwiek sprawę, w stosunku czterdziestu ośmiu funtów szterlingów rocznie od osoby; czwarty — skór wyprawnych, a to nie zważając, podług brzmienia wstępu, „na ubolewania i skargi rzemieślników, mających do czynienia ze skórami“; piąty — mydła, „mimo uszu puszczając narzekania miast Exeter i Devonshiru, gdzie się wyrabia niezmierna moc sukna i innych tkanin wełnianych“; szósty — wina, w stosunku czterech szylingów od beczki; siódmy — mąki; ósmy — jęczmienia i chmielu; dziewiąty wreszcie odnawiał jeszcze na lat cztery (potrzeby bowiem państwa — mówiono tam na wstępie winny mieć pierwszeństwo przed wymaganiami handlu) podatek od ładunku okrętowego, wynoszący sześć funtów szterlingów od beczki dla statków, przybywających z zachodu, a osiemnaście od tych, które ze wschodu płyną. W końcu dołączona jeszcze była uwaga, znajdująca niewystarczającym podatek pogłównego, wybrany już zgóry za rok bieżący, zaczem zarządzano dodatek doń ogólny na całej państwa przestrzeni, wynoszący cztery szylingi od głowy, z dołączeniem zastrzeżenia, że, ktoby odmówił złożenia przysięgi na wierność, taki zapłacić ma dwa razy tyle.
Piąty bill surowo zabraniał przyjmować do szpitala chorego, któryby, wchodząc, nie mógł złożyć funta szterlinga na zapłacenie, w razie śmierci, swojego pogrzebu.
Te trzy ostatnie bille, równie jak dwa pierwsze, zostały jeden po drugim zatwierdzone i zmienione w prawo ukłonem tronowi i czterema słowami pomocnika pisarza „królowa tak mieć chce“ wypowiedzianemi, przez ramię, do członków Izby Gmin.
Poczem pomocnik pisarza po dawnemu ukląkł przy czwartym wańtuchu, lord kanclerz zaś rzekł:
— Stań się, jako żądano.
Słowa te były zakończeniem królewskiego posiedzenia.
Mówca Izby gmin, skłoniwszy się nisko kanclerzowi, zszedł tyłem z ławki, zbierając poły szaty poza sobą; członkowie Izby gmin skłonili się aż do ziemi, i podczas kiedy Izba wyższa, nie zważając nawet na te ich ukłony, najspokojniej przechodziła sobie dalej do rozpoczętego porządku dziennego, Izba niższa tłumnie oddalała się do siebie.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Victor Hugo i tłumacza: Felicjan Faleński.