Człowiek śmiechu/Część druga/Księga ósma/Rozdział piąty

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Wiktor Hugo
Tytuł Człowiek śmiechu
Wydawca Bibljoteka Arcydzieł Literatury
Data wyd. 1928
Druk Zakłady Graficzne „Bibljoteka Polska“ w Bydgoszczy
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Felicjan Faleński
Tytuł orygin. L’Homme qui rit
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ PIĄTY
Pogadanki pańskie.

Zwolna zapełniać się zaczęły ławy Izby lordów. Parowie schodzić się poczynali. Na porządku dziennym znajdowały się rozprawy nad billem, mającym zwiększyć o sto tysięcy funtów szterlingów uposażenie roczne Jerzego Duńskiego, księcia Cumberlandu, małżonka królowej. Prócz tego, zapowiedziane było, że różne jeszcze bille, z przyzwoleniem Jego Królewskiej Mości, wniesione być mają w Izbie przez delegatów od korony, upełnomocnionych do udzielenia im sankcji, co wszystko podnosiło to posiedzenie do rzędu obrad królewskich. Więc też każdy z parów na wierzch zwyczajnego swego ubrania wdział uroczystą szatę parlamentarną. Szata ta, zupełnie podobna do tej, którą Gwynplaine miał na sobie, jednakowa była dla wszystkich, z tą tylko różnicą, że książęta mieli po pięć wstęg gronostajowych bramowanych złotem, margrabiowie po cztery, hrabiowie i wicehrabiowie po trzy, a po dwie baronowie. Lordowie przybywali gromadkami. Spotykano się w korytarzach, ciągnięto dalej rozpoczęte rozmowy. Niektórzy przychodzili pojedynczo. Uroczyste były ludzi tych ubiory, ale nie postawy ich, ani mowa. Wszyscy, wchodząc, tron pozdrawiali ukłonem. Parowie tłumnie napływali.
Ten przegląd majestatycznych imion odbywał się prawie bez ceremonjału, ponieważ nie było widzów. Leicester wchodził i ściskał dłoń Lichfielda; potem Karol Mordaunt, hrabia Peterborough i Mormouth, przyjaciel Locka, z którego inicjatywy zaproponował ponowne wybicie monety; potem Karol Campbell, hrabia Londoun, słuchający Fulke Grevilla, lorda Brooke; potem Donue, hrabia Caernaroon; potem Robert Lutton, baron Lexington, syn Lexingtona, który poradził Karolowi II wypędzenie Gregoria Leti, historjografa dość nierozważnego, by chcieć być historykiem; potem Thomas Bellasyse, wicehrabia Falcouberg, piękny starzec; i razem trzej kuzynowie Howard; Howard, hrabia Bindon, Bowef-Howard, hrabia Berkshire, i Stafford-Howard, hrabia Stafford; potem John Lovelace, baron Lovelace, którego parostwo, wygasłe w 1736 roku, pozwoliło Richardsonowi wprowadzić Lovelace’a do swojej książki i stworzyć pod tem nazwiskiem typ. Wszystkie te osobistości rozmaicie sławne w polityce czy wojnie, i z których kilka zaszczyt przynosi Anglji, śmiały się i rozmawiały. Była to niby historja widziana w pantoflach.
Może w jakie pół godziny w Izbie niemal nikogo już nie brakło, co się łatwo tem tłomaczy, że posiedzenie miało być królewskie. Mniej łatwo żywość rozmów wytłomaczyć sobie było można. Izba, tak jeszcze niedawno tem u cicha, obecnie wrzała przygłuszonym szmerem, na podobieństwo zaniepokojonego ula. Zajęcie to całe spowodowali właśnie najpóźniej przybyli lordowie. Przynosili oni z sobą nowiny. Dziwnym bowiem trafem parowie, obecni otwarciu obrad, ani wiedzieli o tem, co już było w Izbie zaszło, podczas gdy tam ci właśnie o wszystkiem wiedzieć się zdawali.
Niektórzy lordowie przybywali z Windsoru.
Od kilku godzin gruchnęła już była wiadomość o całej sprawie Gwynplaina. Tajemnica podobna jest do siatki; niech się jedno jej oczko zerwie, wszystko się zaraz rozdziera. Od rana już, skutkiem opowiedzianych już wyżej wypadków, cała rzecz o parostwie, odszukanem na deskach hecy, i o pajacu, uznanym za lorda, w Windsorze pomiędzy dworskimi niemały już rozgłos miała. Książęta o tem mówić poczęli, w następstwie zeszło to aż do pałacowej służby; wreszcie od: dworu wieść o zdarzeniu przeniosła się do miasta. Wypadki posiadają swoją ciężkość, więc też znane prawo o kwadratach z szybkości również do nich zastosowanem być może. Spadają one w tłum ciekawych i zagłębiają się tam z przyspieszoną prędkością. O siódmej nikt się jeszcze w Londynie ani domyślał tej sprawy. O ósmej o niej już jedynie mówiono. Jedni tylko lordowie, którzy przybyli na salę przed otwarciem posiedzenia, nie wiedzieli o niczem, a to z powodu, że zamiast być w mieście, kędy wszystkiego dowiedzieć się było można, znajdowali się w Izbie, kędy znowu nie spostrzegli nic wcale. Więc też o bożym świecie nie wiedząc, najniespodzianiej zaczepiani byli przez przybywających, jakby więcej od nich rzeczy świadomi.
— Ą cóż? — mówił Franciszek Brown, wicehrabia Mountacute, do margrabiego Dorchester.
— Jakto cóż?
— Czyż to jest możebne?
— Co takiego?
— Ależ Człowiek Śmiechu!
— Cóż to znaczy Człowiek Śmiechu?
— Jak to? Nie wiecie o Człowieku Śmiechu?
— Nie, pierwszy raz słyszę.
— To taki skoczek, błazen, pajac z jarmarcznej hecy. Słowem, twarz niepodobna do boskiego stworzenia, za której oglądanie płaciło się miedziaka. Zwyczajnie kuglarz z budy ulicznej.
— No więc cóż ten pajac?
— Właśnie tylko coście go tu przyjęli pomiędzy siebie, jako para Anglji.
— Człowiek Śmiechu toście chyba wy, milordzie Mountacute.
— Wcale się nie śmieję, daję wam na to moje słowo, milordzie.
Co powiedziawszy, odwołał się do pisarza parlamentu, który, wstawszy ze swego wańtucha, z uszanowaniem potwierdził ich dostojnościom wiadomość o przyjęciu do Izby nowego para.
Kiedy wyliczał szczegóły obrzędu:
— A to dopiero! — zawołał lord Dorchester — toż ja widać wtedy rozmawiałem z biskupem Ely.
Indziej znowu młody hrabia d’Annesley mówił do starego lorda Eure, który miał umrzeć w dwa lata później w 1707 roku:
— Czy znałeś kiedy, milordzie, lorda Linnaeusa Clancharlie?
— Starego Linnaeusa? No, ma się rozumieć.
— Tego, co umarł w Szwajcarji?
— No, tego samego. Toż my przecie krewni.
— Który był republikaninem za Cromwella i pozostał nim nawet za Karola II?
— Republikaninem? O, przepraszam. On poprostu dąsał się na uboczu. Miał osobiste zajście z królem. Wiem to z najwiarogodniejszego źródła, że lord Clancharlie byłby chętnie trzymał z królem, gdyby mu dane było kanclerstwo, które wziął lord Hyde.
— Zadziwiasz mię, milordzie Eure. Mówiona mi, że ten lord Clancharlie był uczciwym człowiekiem.
— Uczciwym człowiekiem! Czyż to istnieje? Młodzieńcze, niema ludzi uczciwych.
— Ale Katon?
— I milord wierzysz w Katona.
— Ale Arystydes?
— Słusznie zrobiono, że go wygnano.
— Ale Thomas Morus?
— Dobrze zrobiono, że mu głowę ucięto.
— I twojem, milordzie, zdaniem, lord Clancharlie?...
— Był tego rodzaju. Zresztą człowiek, który pozostaje na wygnaniu, to śmieszne.
— On tam umarł.
— Zawiedziona ambicja. Czy go znałem, pytasz? Ma się rozumieć, że go znałem. Byłem jednym z najserdeczniejszych jego przyjaciół.
— Ale czy wiesz, milordzie, że się om w Szwajcarj i ożenił?
— Coś o tem słyszałem.
— I że miał syna z tego małżeństwa?
— Który umarł.
— Który żyje.
— Co ty mówisz, milordzie?
— Największą prawdę.
— To niepodobna.
— Najpodobniej w świecie. Wszystko już jak potrzeba dowiedzione, sprawdzone, zatwierdzone i wciągnięte.
— Ależ w takim razie ów syn odziedziczy parostwo Clancharlie?
— Nie odziedziczy.
— Jakto?
— Bo już odziedziczył.
— Kiedy? Co? Jak?
— Odwróć się tylko, milordzie, on tam właśnie siedzi na ławie baronów.
Lord Eure spojrzał w tę stronę; ale ani podobna było rozróżnić twarzy Gwyaplaina pod gęstą z włosów zasłoną.
— Aha! — rzekł stary lord — widzę, że się już wpisał pomiędzy nowatorów. Nie nosi peruki.
W tejże samej chwili Grantham mówił do Colepeppera.
— Ale ten się dopiero złapał.
— Kto taki?
— Dawid Dirry-Moir.
— A to jakim sposobem?
— Przestał już być parem.
— Co też ty mówisz?
Na to tam ten począł mu opowiadać całe zdarzenie z flaszą odniesioną do admiralicji, z pergaminem comprachicosów, z rozkazem królewskim, podpisanym przez Jefferiesa, sprawdzeniem zaszłem w katowni Southwarku, zatwierdzeniem tego wszystkiego przez lorda kanclerza i królową, odebraniem przysięgi i wreszcie uroczystem wprowadzeniem Fermaina Clancharlie na posiedzenie Izby, poczem obydwaj usiłowali koniecznie przypatrzyć się Gwynplainowi, ale nielepiej im się to udało od dwu poprzednich.
Gwynplaine zresztą, czy to wypadku trafem, czy też z wyraźnego lorda kanclerza zlecenia, w tak głębokim pomieszczony był cieniu, że najżywsza ciekawość nie bardzoby tu sobie dała rady.
— Gdzie on siedzi? Gdzie on jest?
Tak zapytywał każdy z przychodzących, ale nikt dopatrzyć go nie potrafił. Tacy, którzy go już znali poprzednio z widowisk Green-Boxu, niemniej od drugich umierali z ciekawości, ale i tym nielepiej się powiodło. Podobnie bowiem jak się zdarza, że dziewczynę młodą przezornie zewsząd stare kumoszki otoczą, tak i Gwynplaine zginął niemal w tłumie podeszłych i całkiem obojętnych towarzyszy. Poczciwcy, cierpiący na podagrę, wogóle mało się zaprzątają cudzemi sprawami.
Tymczasem podawano sobie z rąk do rąk odpisy króciutkiego listu, który miała napisać do królowej księżniczka Jozyana, w odpowiedzi na zalecenie poślubienia nowego para, prawego dziedzica tytułów Clancharlie, lorda Fermaina. List ten jakoby brzmiał tak:

„Najjaśniejsza Pani!

„Zgoda. Będę mogła mieć lorda Dawida za kochanka“.
Podpisane Jozyana. Ta kartka, prawdziwa czy fałszywa, miała entuzjastyczny sukces.
Pewien lord młody, niejaki Karol d’Okehampton, baron Mohun, należący do stronnictwa przeciwnego perukom, z największem uszczęśliwieniem postokroć go odczytywał. Co widząc, przystąpił do niego Lewis de Duras, hrabia Feversham, Anglik z dowcipem francuskim, i począł się w niego wpatrywać z uśmiechem.
— To mi kobieta! — zawołał lord Mohun.
— Właśnie takiej pragnąłbym żony.
Tu zawiązała się pomiędzy nimi następująca rozmowa.
— Co? Co? Ożenić się z księżniczką Jozyaną? — rzekł lord Duras.
— A czemu nie?
— Tam do djabła!
— Ależ taka kobieta, to najwyborniejsza żona w święcie.
— Tak, dla drugich, ale nie dla męża.
— A gdzież tych drugich niema?
— Masz słuszność. W przedmiocie kobiet, zawsześmy po kimś drugim dziedzicami. Tylko kto też tu zrobił początek?
— Adam podobno.
— Ale gdzież tam!
— Właściwie nawet czart.
— Tak, tak, mój kochany — rzekł na to Lewis de Duras.
— Adam był właśnie mężem, jakim ty być pragniesz; bowiem wziął on na siebie wcale nie swoje sprawki. Zdaje się rzeczą niewątpliwą, że ród ludzki potomstwem jest szatana.
Jednocześnie Hugo Cholmley, hrabia Cholmley, prawnik zapamiętały, badany był nader szczegółowo przez Nathanaela Crew, podwójnego para, bo jako barona Crew i jako biskupa Durhamu.
— Czyż to podobna? — mówił Crew.
— Ale czy się to aby prawnie odbyło? — mówił Cholmley.
— Przyjęcie tego nowego przybysza odbyło się wprawdzie poza progiem Izby — powiedział na to biskup — ale słyszałem, że już bywały tego przykłady.
— Tak, było to. Lord Reauchamp w podobny sposób przyjęty został za Ryszarda II. Podobnież lord Chenay za Elżbiety.
— A także lord Broghill za Cromwella.
— No, Cromwella niema co liczyć.
— A cóż milord o tem myślisz?
— Tak, rozmaite rzeczy.
— A które tu z porządku miejsce dla niego przypadnie w Izbie?
— Ha, ponieważ przerwa Cromwellowska zupełnie pomieszała dawny układ obowiązujący, Clancharlie znajdować się dziś będzie pomiędzy Barnardem i Somersetem, skutkiem czego lord Fermain Clancharlie byłby z rzędu ósmym.
— Ależ dopiero! Skoczek z rynku jarmarcznego!
— Wypadek ten sam w sobie wcale mnie nie dziwi, mości księże biskupie. Zdarzają się rzeczy podobne. Nawet daleko jeszcze od tej dziwniejsze. Czyż to wojna Białej i Czerwonej Róży nie była zgóry zapowiedziana nagłem wyschnięciem rzeki Ouse w Bethfordzie, dnia i stycznia 1399 r.? Otóż, jeżeli rzeka w wyschnięcie popaść może, toż i magnat może popaść w służalcze stanowisko. Ulisses królem był Itaki, a przecież rozmaite sprawował rzemiosła. Tak i Fermain Clancharlie pod swoją błazeńską skorupą zachował w sobie lorda. Nikczemność ubioru nie narusza w niczem zacności rodu. Tylko, że to tam odebranie przysięgi i cały ten obrzęd poza obrębem Izby, jakkolwiek prawny, coprawda, może jednak dać powód do jakich zarzutów. Byłbym zdania, żeby się naradzić, czy nie wypadnie w sposób urzędowy zażądać w tym względzie sprawozdania od lorda kanclerza? W ciągu kilku tygodni wykaże się, jak mamy w tej sprawie postąpić.
Biskup rzekł tylko na to zamyślony;
— Ha, niechże już i będzie. Zawszeć to zdarzenie, którego chyba nie było przykładu od czasów hrabiego Gesbodusa.
Słowem, że Gwynplaine, Człowiek Śmiechu, Inn-Tadcaster, Green-Box, Zamęt Zwyciężony, Szwajcarja, Chillon, comprachicosy, wygnanie, oszpecenie, rzeczpospolita, Jefferies, Jakób II, jussu regis, flasza otw arta w admiralicji, ojciec lord Linnaeus, prawa jego, syn lord Fermain, syn nieprawy lord Dawid, możebne stąd zawikłania, księżniczka Jozyana, lord kanclerz, królowa — nieustannym i niewyczerpanym byli w Izbie przedmiotem rozmowy. W tysiączny sposób przerabiano sobie wszystkie te szczegóły. Sprawiało to razem ogólny szmer rojowiska w całej sali. Gwynplaine, pogrążony w swoich dumaniach, głucho tylko słyszał wokoło siebie to huczenie gwarne, ani wiedząc nawet, że się działo z jego przyczyny. Bądź co bądź, nasłuchiwał on uważnie, ale raczej wrzenia głębi, niż powierzchni. Zbytek wytężenia uwagi w tym razie zwykł najzupełniej odosabniać.
Gwar jednak w sali niewięcej przeszkadza odbywającemu się w niej posiedzeniu, jak w pochodzie trzody unosząca się z pod stóp kurzawa. Sędziowie, znajdujący się w Izbie wyższej, jako zwyczajni tylko świadkowie, odzywający się jedynie w razie, jeśli są zapytani, pozasiadali na drugim z porządku wańtuchu; trzej zaś sekretarze stanu na trzecim. Dziedzice parostw napływali coraz więcej do swojego przedziału poza tronem. Parowie małoletni poumieszczali się na przeznaczonem dla nich wyniesieniu.
W 1705, tych małych lordów było niemniej, niż dwunastu: Huntingdon, Lincoln, Dorset, Warwick, Bath, Burlington, Derwentwater, przeznaczony na tragiczną śmierć, Longueville, Lousdale, Dudley and Ward, i Carteret, co stanowiło razem dzieciarnię złożoną z ośmiu hrabiów, dwóch wicehrabiów i dwóch baronów.
W głębi też sali lordowie zwolna pozajmowali swoje miejsca. Pomiędzy biskupami nie brakło prawie żadnego. Książęta licznie przybyli, zaczynając od Karola Seymoura, księcia Somerset, a kończąc na Jerzym Augustusie, księciu elektoralnym Hanoweru, księciu Cambridge, ostatnim co do daty, a więc i co do stopnia. Wszyscy byli w porządku, według pierwszeństwa; Cavendish, książę Devonshire, którego dziadek ochronił dziewięćdziesięcioletniego Hobbesa; Lenuox, książę Richmond; trzej Fitz-Roy, książę Southampton, książę Grafton i książę Northumberland; Butler, książę Armond; Sommerset, książę Beaufort; Beauclerk, książę Saint-Albans; Pawlett, książę Bolton; Osborne, książę Leeds; Wriothesley. Russel, książę Bedford mający za zawołanie wojenne i za dewizę: Ché sara sara, co oznacza zgodzenie się na wszelkie wypadki; Sheffield, książę Buckingham; Manuers, książę Rutland, i inni. Z książąt nie było tam ani Howarda, ani Talbota, jako będących katolikami; nieobecny też był Churchill, książę Marlbrough, ów sławny Marlbrough ze znanej śpiewki, który właśnie naonczas w najlepsze z Francją wojował. Nie było w tedy książąt szkockich; Queensherry, Montrose i Roxbughe zostali przyjęci dopiero w 1707.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Victor Hugo i tłumacza: Felicjan Faleński.