Przejdź do zawartości

Częstochowskie wiersze

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Cyprian Kamil Norwid
Tytuł Częstochowskie wiersze
Pochodzenie Dzieła Cyprjana Norwida
Redaktor Tadeusz Pini
Wydawca Spółka Wydawnicza „Parnas Polski”
Data wyd. 1934
Druk W. L. Anczyc i Spółka
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
CZĘSTOCHOWSKIE WIERSZE.
W PARYŻU, W MIEŚCIE FRANCUSKIEM, PISANE, A CZYTELNIKOM «WIARUSA», NA NOWY ROK 1851[1].

Za siwemi wołami,
Za rogatemi,
Po mokrym lesie, z psami,
Z psami chadzam żółtemi.
Jeden zowie się Brysio,
A drugi, bury, Mysio,
A jest i suka w łaty,
Co po rżysku, po złotem,
Szuka myszy kosmatéj,
Kretów szuka pod płotem.

Tak ja chadzam od zorzy,
Kiedy koguty pieją
Na dzień, na dzionek boży,
Wierzby we mgle bieleją
Jakby szare chmureczki,
I rosy drobne pacioreczki,
I niknące gwiazdeczki...


Bo nie jestem parobek,
Ale chłopiec dorobek,
Woły pasać wiem jako,
I grabić ladajako,
Grabić siano w kopy.
Znosić snopy!...

Sierpem jasnym w ząbeczki,
Ani gładkiemi cepy
Nie potrafię; bez sprzeczki
Łeb rozbiłbym w czerepy,
Albo zaciął się w palec,
I spadłby, jak padalec.

Umiem kopać motyką,
I wykręcać fujary,
I lipowe drzeć łyko,
I spać w cieniu, jak stary,
I ogień robić w lesie
W nocy, w nocy!
Aż sowa dziwuje się
I wiatrowie głębocy,
Co dym niosą do góry
I składają na chmury.

Uczę się też czytania
I wiem, że O jak bania
Lub jak koło uu woza,
Że A jak szczyt u chaty,
Że I jak gibka łoza,
Że E jak dziad szczerbaty,
Że U jak wół rogaty
Albo jak przewrócona
Dua[2], gdy wyprzężona...

Wiem, że Bóg jest na niebie,
Co gospodarzy światem
I zna wszystko u siebie,
I to, co drzewem, i co kwiatem,
I co dniem, i co nocą,
I jak gwiazdy się złocą...

I że myśli o chlebie
Dla wszystkiego na świecie,
A nie myśli dla siebie!
I że urodził się, jak dziecię
Najbiedniejsze w stajence.
Choć jest świata dziedzicem,
Że umarł za nas w męce
Na krzyżu z bladem licem
I w koronie cierniowej.
Ach, włożyli go, płacząc,
Do czeluści grobowej,
Zamykając i znacząc,
Bo się bali, jak zbóje,
Czy kto ich nie szpieguje.

I tak trzy dni przeżyli
Ludzie źli, dawni żydzi,
Myśląc, że się pozbyli
Tego, co wszystko widzi,
I że Boga zabili,
I że słońce zgasili,
I że nikt ich nie słyszy,
Że krew od nich nie cuchnie,
I że się to uciszy,
Że ta powieść nie gruchnie!

Aż na trzeci dzień rano
Zadrżał kamień na grobie,
I grzmot wielki słyszano,
I Bóg w żywej osobie
Wstał z chorągwią rozwianą.
Wstał w jasności słonecznéj,
Od wszystkiego bezpieczny,
I przebite wzniósł dłonie,
I podarte wzniósł skronie,
I bok, dzidą przeszyty.

I szedł wgórę, w błękity,
Żeby ludzie widzieli,
Że nikt nie jest zabity,
Tylko ziemia go dzieli,
Tak, jak ziarno zasiane
W bruzdy, w groby orane,
Co odrasta znów kłosem,
Aż kłos zwolna mężnieje,
I obrasta aż włosem,
I siwieje, bieleje.

I człek taki kłos ścina,
I cepem go biczuje,
Bo to boża spuścina,
I to Bóg nam sprawuje,
Bo on myśli o chlebie
Dla wszystkiego, prócz siebie.

O mój Boże, mój Boże.
Co nasiałeś tu duszek!
Kiedyś leżał w oborze,
Chwalił Ciebie pastuszek
I, jak dzisiaj w niedzielę,
Kiedy ludzie w kościele,
Tak nie myślał o wołach,
Tylko odbiegł wszystkiego,
Rozkochał się w aniołach,
I już nie chciał niczego!
I wesoło mu było!
Jakby napił się nieba,
Jakby mu się nakryło
Stół i dało się chleba
Z przenajzłotszej pszenicy,
W najpiękniejszej kaplicy!

Wedle krzyża jak biegę,
Albo świętej figury,

Co wystaje na chmury,
To coś więcej postrzegę,
To coś we mnie się modli,
To coś dysze: O Boże!
Tobie ręce przebodli,
A dosiewasz wciąż zboże...
I znów mówię: o Boże!

Bo, jak człowiek zasieje,
To ma ino nadzieję,
Ale nie wie, co w roli
Ziarna one rozwija,
I dlaczego z fasoli
Nie wyrasta lilija,
Albo owies z pszenicy,
Albo róża z bylicy.

Tylko w swoim porządku,
Jak sobota po piątku,
Po sobocie niedziela,
Wszystko się tam skościela.

A to człowiek nie robi,
Tylko k’temu sposobi.

A czy wiecie, gdzie byłem,
Gdzie się tego uczyłem?

A czy wiecie?... nie wiecie:
Częstochowskie ja dziecię,
Stamtąd idę piechotą,
Choć daleko, z ochotą!

Tam na desce zleconej
Jest bo obraz święcony
Matki Boskiej cudownéj,
Gdzie lud płacze wędrowny.

A ta deska skąd, wiecie?
Oj, ze stołu, gdzie jadał
Nasz Pan Jezus, i siadał
Za tym stołem, tu, w świecie.
I to polskie ją króle,
Przez armaty i kule,
Przez pogańskie pałasze
Tam przynieśli, jak nasze.

Tam też cuda się dzieją,
Tam też modlą się księża
I na modłach siwieją.
Tam jest wiele oręża,
Najostrzejszych pałaszy,
I chorągwi tak wiele,
Że się wszystko przestraszy,
Co nie klęknie w kościele.
Tam są jakby tysiące
Wojska, które jest śpiące
Pod kościołem głęboko.
Gdzie nikt dostać nie może,
Ani żadne ich oko
Nie dopatrzy, prócz boże.

Tam zasiane są kule
I mosiężne armaty,
I bogactwa w szkatule;
Ale nikt z nich bogaty,
Nikt Wielmożny nie będzie.
Tylko taki, któremu
Nic się z nieba uprzędzie,
A nie spyta się: «Czemu?»
Tylko pójdzie za nicią,
Ułowiony, jak siécią,
I nie zerwie przędziwa,
I nie spląta ogniwa.

Taki w skałę przecieknie,
Gdzie złocisto i pięknie,
Gdzie jest dużo mieszkania
I śpiącego żołnierza
W żelazności ubrania,
Gdzie się jeden przymierza,
Jakby już miał wycelić,
Drugi jakby wystrzelić,
Trzeci jakby z pochewki
Szablę ciągnął, a czwarty
Jakby zdmuchał z panewki,
Piąty jakby strzegł warty.

To jest wszystko tam w głębi,
Aż czuć, chodząc po ziemi,
Aż cię zgrucha, zgołębi
Skrucha łzami żywemi.
Aż upadniesz kolanem
Jakby drzewem złamanem,
I zanucisz: «O, Matko
Zbawiciela naszego!»
Toć jest modlić się czego,
A modlim się tak rzadko!

A to wszystko rycerstwo,
A to wszystko żołnierstwo,
Co śpi w głębi, to owe,
Co krew lało dla wiary,
Całe w sobie krzyżowe.
Jak zwinięte sztandary,
Każdy cicho leżący,
Każdy w sobie myślący...
Cyprjan z Głuchów pod Warszawą.





  1. Ten odsyłacz niech słuzy za przemowę: «głęboki myśliciel C. Norwid» przeniósłby trud ten civitas Vągrovicensis na wągrowieckim kapitolu. Tymczasem zaś z bruku paryskiego nie może niczem innem się wypłacić humorystyce powiatowej, która wielce mu miłą. Jeżeli co pomyślił kiedykolwiek, to tę jedną (pomyślaną jeszcze przed chrześcijaństwem w pięknych Atenach) myśl: że tylko głupstwem swojem można ogólnej mądrości dopomagać; i tak np., gdyby się nie rozgawędził w felietonach, to, jak świadczy pióro wągrowieckie, nie podleciałoby ono tym lotem wielce ze wszech powiatów całoojczyzny wyglądanym. Ażeby się pióra tym sposobem wszystkie razem wzbiwszy i zleciawszy, orłem nam w powietrzu zabłysnęły, co daj Boże i Przenajświętsza Panno, Amen... Wiersz ten jest przypisany czytelnikom «Wiarusa», bo oni to są żywym dziennika polskiego feljetonem. (P. P.).
  2. dua albo duga (ukr.), kabłąk nad chomontem w jednokonnej uprzęży.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Cyprian Kamil Norwid.