Cnotliwi/XVI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Eliza Orzeszkowa
Tytuł Cnotliwi
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1871
Druk J. Berger
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron



XVI.


Pan Paweł tedy z wielkiem wzburzeniem i oburzeniem chodził po pokoju, i nie spostrzegał że mały syn jego wyciągał rączyny, i nie posłyszał że w przedpokoju znowu odezwał się dzwonek. Nagle jednak stanął i podniósł głowę, bo otworzyły się drzwi, i w progu błysnęły dwa pozłacane krzyże, i zabrzmiał pokorny a pobożny głos kobiecy:
— Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus!
Gdyby deska z sufitu oberwała się, i spadając uderzyła po głowie pana Pawła, nie byłaby go wprowadziła w taki stan moralnego osłupienia, jak wejście w tej chwili do mieszkania jego — pani Apolonji, tej samej kobiety, o której właśnie myślał ze zgrozą i gniewem. Stał jak wryty na miejscu, szeroko otworzył oczy, i ani myślał powitać wchodzącą choćby ukłonem.
Kuderska jednak nie dała się zderutować tą nieruchomością gospodarza domu; widując go zresztą zawsze tylko między obcymi mu ludźmi, śród których najniekorzystniej się przedstawiał, przywykła go uważać za głupowatego i nieradnego człowieka, któremu nieśmiałość przeszkadzała nieraz znajdować się tak jak wypadało w danej okoliczności. I owszem, na widok komiczno osłupiałej jego postawy, tajemna radość błysnęła w jej oczach; i ktoby wtedy badawczo na nią patrzył, wyczytałby na jej twarzy myśl: „tem lepiej że on taki głupi, łatwiej uwierzy wszystkiemu co powiem, i dopnę mego celu!“
Radośno-złośliwa myśl ta szybko jednak przemknęła po jej nabożnie pochylonej twarzy, i Apolonja ze słodkim uśmiechem na ustach, z miodowym wyrazem w oczach, i krokiem niewydającym żadnego szelestu zbliżyła się do pana Pawła.
— Czy znajduję w domu kochaną panię Stanisławę? spytała słodkim głosem, podczas gdy oczy jej obiegały wszystkie kąty salonu, i zdawały się chcieć przedrzeć w głąb zaciemnionej sypialni.
Pan Paweł począł budzić się z odrętwienia.
— Żona moja wyszła na miasto, odpowiedział nie ruszając się jeszcze z miejsca na którem stał.
Apolonja brzęknęła okręconym na ręku różańcem w sposób bardzo radośny, który zdawał się mówić: „tem lepiej! tego się nawet i spodziewałam przychodząc tutaj.“
Potem rzekła głośno i ze zdziwieniem, którego ton łagodzony był pokorą, i pobożnością głosu.
— Mój Boże! jakaż to szkoda! tak pragnęłam zobaczyć kochaną, poczciwą panię Stanisławę! No, ale gdy się już tak stało, trzeba się zgodzić z wolą Pana Boga! Innym razem może znajdę ją w domu, a teraz pozwolisz mi pan, drogi panie Pawle, odpocząć tu trochę, bo zmęczyłam się! Porządny to kawał drogi z kościoła do waszego mieszkania!
Rzekłszy to, podążyła ku jednej z kanapek.
Pan Paweł ocknął się już zupełnie z odrętwienia, w jakie go wprawiło jej przyjście; nie odzyskał jednak tego blasku oczów i ożywienia twarzy, jakie posiadał będąc ze Stasią sam na sam. Oddał pani Apolonji cóś nakształt ukłonu, i zrobił gest mający znaczyć niby zaproszenie do zabrania miejsca na kanapce. Wszystko to jednak uczynił w milczeniu, i z niezmierną sztywnością. Pani Apolonja usiadła, i pan Paweł usiadł na niedaleko stojącym fotelu. Było kilka sekund milczenia.
Kuderska wydostała z kieszeni czarnej wełnianej sukni z za wpakowanego w nią Złotego Ołtarzyka chustkę niepewnej czystości, otarła nią twarz i czoło, i odchrząknęła parę razy. Potem zwróciła na pana Pawła oczy pełne słodyczy i miłości chrześcjańskiej, i zaczęła mówić:
— Mój Boże! jaka też to szkoda żem nie znalazła w domu tej kochanej, ślicznej pani Stanisławy! ale bo też doprawdy trudno znaleźć ją w domu! ciągle widuję ją na mieście, to na ulicy, to w towarzystwach! Porywają, porywają ludzie tę śliczną istotkę! bo też istne z niej cacko! Ale co panu panie Pawle, to niemiło być musi że żona pańska zmuszona jest tak często wydalać się z domu? nieprawdaż?
Na to skierowane ku niemu pytanie pan Paweł zwrócił ku mówiącej oczy utkwione dotąd w przeciwległą ścianę, i zapytał najobojętniej w świecie:
— Co pani mówi? nie słyszałem.
Najbieglejszy fizjonomista nie mógłby odgadnąć czy pan Paweł w istocie nie słyszał, czy udawał że nie słyszał.
Na ręku Apolonji różaniec brzęknął, a brzęk ten wyraźnie mówił: „źle!“ Westchnęła, i zaczęła z innej beczki.
— Mój Boże! prawiła, jak też tu u was ślicznie i wesoło! jaki piękny salonik! musicie państwo żyć w wielkiej zgodzie i przykładnie chwalić Pana Boga! — widać to po wszystkiem! Oj, nic tak Pana Boga nie chwali, jak zgodne i przykładne małżeństwo!
Wyrazy te posłyszał już pan Paweł; dotknęły one najczulszej struny serca jego i umysłu. To też poruszył się na fotelu, i odpowiedział:
— Niezawodnie.
Różaniec na ręku pani Apolonji brzęknął w sposób radośny; właścicielka jego mówiła dalej:
— Mój Boże! ale jakże rzadko teraz widzieć można pary zgodne i żyjące w bojaźni Bożej! Świat teraz pełen jest próżności i obrazy Pana Boga! Często ludzie mylą się uważając się za szczęśliwych, a nie wiedzą, że grzech mają przy sobie, a nieszczęście za sobą. Boże! oświeć jednych, a upamiętaj innych!
Złożyła pobożnie ręce, i westchnęła parę razy. Potem mówiła znowu, a wymowa jej wzrastała w miarę jak pan Paweł z większą uwagą zdawał się ją słuchać.
— Niech mię Bóg broni i strzeże od obmowy albo odbierania sławy bliźniemu — ale co prawda to prawda! Teraźniejsze kobiety płoche są, zalotne, lekkomyślne; nie pamiętają o zbawieniu duszy, a gonią tylko za próżnością i grzechem. Na żadnej cnotę liczyć nie można! na żadnej!
Na ostatnie wyrazy położyła przycisk, i westchnęła.
— Nie sądzę aby tak źle było, jak pani mówi, odrzekł pan Paweł — i zapewne pomyślał o Stasi, bo oczy jego rozpromieniły się na chwilę.
— Oj tak, tak jest, kochany panie Pawle! jęknęła Apolonja brzękając różańcem. Nikt tak jak ja, nieboleje nad grzechami bliźnich i obrazą Pana Boga — ale co prawda to prawda! Ot i panu, kochany panie Pawle, zdaje się że jesteś szczęśliwy, i że masz żonę która cię kocha i w bojaźni bożej żyje; a tymczasem...
Pan Paweł z niezwykłą sobie żywością obrócił się do pani Apolonji, do której dotąd siedział profilem, i wpatrzył w nią oczy, w których było zdziwienie i nieme pytanie. Ten ruch jego do najwyższego stopnia ośmielił i zachęcił panię Apolonję do dalszego mówienia w tym samym tonie. Tylko twarz jej stała się poważniejszą, uśmiech słodszy, i oczy bardziej miodowe.
— Nikt pewnie tak jak ja, nie kocha tej kochanej, ślicznej pani Stanisławy; duszębym moją za nią oddała, i sama nawet czuję, że grzeszę przywiązując tak do stworzenia serce, które całe powinno być oddane Stworzycielowi. Ale nie mogę nie widzieć... nie mogę nie widzieć...
— Czego? nagle rzucił pytanie pan Paweł głosem, który wiązł mu w gardle. Wyrazu twarzy jego nie mogła dojrzeć Apolonja, bo siedział plecami zwrócony do okna.
— Kochany panie Pawle, mówiła po kilku chwilach milczącego kiwania głową — wiesz przecie jak cię poważam; i któżby wreszcie nie poważał tak zacnego i dobrego człowieka? Wiesz o tem że znałam nieboszczkę matkę twoję (niech Bóg na tamtym świecie miłosiernym dla niej będzie), i że byłam z nią w przyjaznych stosunkach. Dla tych więc wszystkich powodów nie bierz mi za złe tego co powiem... Jestem kobietą która niczyjej zguby nie chce, a rano i wieczór prosi Pana Boga, aby ją od grzechu zachował... To też niech mię Bóg strzeże i broni od obmowy będącej największym grzechem... ale przez miłość bliźniego i dla uniknienia obrazy Pana Boga, muszę cię ostrzedz kochany panie Pawle... twoja śliczna, kochana Stasia...
— Co? naglej jeszcze wymówił pan Paweł, i pochylił się połową postaci ku mówiącej, jakby chciał rzucić się na nią. W tej jednak postawie został jak skamieniały.
— Nie irrytuj się, nie irrytuj tak, kochany, zacny panie Pawle, wymówiła najsłodszym głosem Antyfona; chcę tylko ostrzedz cię dla własnego twego dobra... a to co powiem niech zostanie między nami najświętszą tajemnicą.
To mówiąc cichym, kocim ruchem przysunęła się do pana Pawła, oczy jej błysnęły i stały się zielone jak u kota, pochyliła się prawie do jego ucha, i kładąc dłoń na jego ręku szepnęła:
— Kochana, śliczna twoja Stasia nie kocha cię tak jak ci się to zdaje... miej ją na oku... Pan Spirydjon As kocha się w niej, i jestem pewna że mają z sobą...
Nie skończyła — bo pan Paweł odrzucił nagle rękę jej od siebie, niby gadzinę która go ukąsić chciała; powstał, wyprostował się i wymówił:
— Niech pani dalej nie mówi! bardzo proszę!
Głos jego stanowczy był i nieledwie rozkazujący, lubo czuć było, że wiązł mu w gardle.
— Ależ kochany panie Pawle, mam dowody... przekonam cię... zaczęła raz jeszcze Apolonja.
Lecz tym razem pan Paweł odstąpił od niej o parę kroków, i światło z okna padło mu prosto na twarz. Apolonja drgnęła, powstała, i cofnęła się także nieco — tak przelękła się widoku tej twarzy zwykle bladej i nieruchomej, a z której teraz buchał gniew, żal, oburzenie, pogarda.
— Milcz pani, zawołał pan Paweł; nie jesteś nawet godną obłudnemi swemi ustami wymawiać imienia mojej żony — tego anioła dobroci... tej ślicznej istoty, która nawet i w tej chwili jak prawdziwa chrześcjanka i zacna niewiasta, poszła do...
Zatrzymał się.
— O, nie mogę powiedzieć wszystkiego co wiem o pani, ciągnął dalej, wzrokiem pełnym pogardy patrząc na Apolonją; są pewne względy, które wstrzymują mię od powiedzenia pani wszystkiego co wiem o niej... Powiem tylko że jesteś obłudną, nieuczciwą kobietą; pokrywasz się nabożeństwem jak płaszczem, aby ludzie nie ujrzeli twego serca złego... Szarpiesz sławę bliźniego wymawiając wciąż imię Pana Boga, — dajesz jałmużny ubogim publicznie i modlisz się krzyżem leżąc przed ołtarzem — a najświętsze zaniedbujesz obowiązki...
— Panie! przerwała Apolonja, której twarz między fjoletowemi wstążkami kapelusza zaczerwieniała tak jakby z niej wnet krew wytrysnąć miała; panie! krzyknęła brzękając z całej siły różańcem — mówić nie grzeczności kobiecie...
— Samaś je pani wyzwała na usta moje, odpowiedział pan Paweł miarkując się, i wracając do zwykłego sobie spokoju. Jak pani śmiałaś przyjść tu do mnie, i przedemną, przedemną lżyć kobietę którą kocham nad wszystko w świecie, która mi jest najlepszą żoną i najlepszą matką mego dziecka, która... Ah! czy pani ją znasz? nie! takie istoty jak pani, nie zdolne są patrzeć na takie istoty jak ona bez olśnienia, a zatem pojąć je i poznać... Ale ja ją znam! Ludzie powiadają, że niemam wiele rozumu... Wiem o tem, i może oni prawdę mówią; ale mam go jednak tyle, i tyle serca, abym mógł poznać i ocenić anioła, którego Bóg w niezmiernej dobroci swej postawił przy mnie, aby był radością moich oczów, światłością mego domu, mocą i pięknością mego życia!
Zatrzymał się owładnięty wzruszeniem. Pani Apolonja stała przed nim jak skamieniała sapiąc, ocierając twarz chustką, i brzęcząc różańcem.
Pan Paweł spuścił znowu na nią wzrok, który się był na chwilę łzą zamglił, i wyrzekł jeszcze:
— Prosto od ołtarzów przed któremi modliłaś się, szłaś pani tutaj z myślą zburzenia domowego spokoju dwojga ludzi, którzy się kochają. Nie pamiętając o własnych grzechach ośmieliłaś się spotwarzać kobietę czystą i zacną, przed człowiekiem, który jest jej mężem i dziecka jej ojcem... Czy pomyślałaś pani o tem, jak niezmierne nieszczęścia sprowadziłabyś na nas oboje, gdybym był dość zły i głupi aby ci uwierzyć?
— Kochany, drogi panie Pawle, przerwała pani Apolonja, która odzyskała już całą zimną krew, i cichym pokornym krokiem przystąpiła do męża Stasi; dziwię się doprawdy, że się nie poznałeś na żartach! Jakże mogłeś wziąść na serjo to co mówiłam? niech mię Bóg broni i strzeże od obmowy, a tembardziej abym podobne rzeczy miała mówić na serjo o tej kochanej, poczciwej Stasi, za którąbym duszę moję oddała! Ot, chciałam po prostu zażartować z ciebie, nastraszyć cię! przekonać się jakiego też Stasiulka ma męża! A pan to zaraz tak do serca przyjąłeś! Cha, cha, cha! godny, zacny z pana człowiek! Jutro zacznę na intencję waszego małego Władka nowennę odmawiać!
Mówiła to tak łagodnym głosem, zaśmiała się tak filuternie i dobrodusznie, i tak pobożnie poprawiła swój krzyż, który się jej śród poprzedniego wzburzenia za nizko na piersi osunął, że pan Paweł zdrętwiał znowu ze zdumienia, otworzył szeroko oczy, i patrzył na nią osłupiały. Korzystając z tej chwili Apolonja pochwyciła rękę jego w swoje ręce odziane grubemi czarnemi i podartemi na końcach palców rękawiczkami, i wzdychając rzekła:
— Kochany, zacny panie Pawle, wierz mi, że oboje nie macie lepszej przyjaciółki nademnie! Modlę się za was codzień rano i wieczorem, a to co powiedziałam o Stasiulce, było żartem. Przebacz mi że tak sobie zażartowałam! ot zwyczajnie, jak niemądra kobieta! Wszak nie gniewasz się, prawda? i Stasi kochanej o tem nie powiesz? bo mogłaby się także rozgniewać na mnie! A ja ją ślicznotkę drogą, tak kocham! No cóż? zgoda między nami? Przypomnij sobie panie Pawle słowa których nas nasz Pan Jezus Chrystus nauczył: „i odpuść nam nasze winy jako i my odpuszczamy naszym winowajcom!“
Pan Paweł drętwiał coraz bardziej, i coraz szerzej otwierał oczy. Pani Apolonja wypuściła jego rękę z uścisku i dobrodusznie zawołała:
— Mój Boże! zagawędziłam się z tobą mój miły panie Pawle, i zapomniałam że mi do domu wracać trzeba. Do dzieci! do dzieci moich! kochane dziateczki stęskniły się tam pewnie za mną. Bądź zdrów, panie Pawle, bądź zdrów! Uściskaj odemnie kochaną Stasiulkę! Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus!
Brzęknęła parę razy różańcem, krokiem nie czyniącym żadnego szelestu zbliżyła się do drzwi i zniknęła.
Pan Paweł pozostał jak przykuty do miejsca, z szeroko otwartemi oczami. Po chwili zwrócił osłupiały wzrok na drzwi któremi wyszła Apolonja, i podnosząc zwolna ramiona wymówił:
— A niechże ją djabli!... cóż za szkaradna obłudnica!
Zaczął chodzić po pokoju szerokiemi krokami, do czego mu wielce pomagały długie z natury jego nogi.
— Powiedzieć Stasi o całej tej niegodnej historji, czy nie powiedzieć? pytał siebie cichym szeptem. Powiedzieć, mówił dalej, to znaczy zmartwić ją; nie powiedzieć, to coś przed nią utaić! Nigdy jeszcze nie miałem przed nią żadnej tajemnicy, spaćbym i patrzyć jej prosto w oczy nie mógł! Eh! chyba powiem!
Zatrzymał się i myślał chwilę.
— Nie, chyba nie powiem, bo zmartwi się!... ale znowu dobrze aby wiedziała wszystko o tej Kuderskiej, i strzegła się jej języka!
Przymrużył oczy, oddalił ręce jednę od drugiej, i wyprostowawszy wskazujące palce, zaczął ciągnąć z ich pomocą kabałkę.
— Powiedzieć, nie powiedzieć, powiedzieć, nie powiedzieć — powtórzył kilka razy.
Wskazujące palce zetknęły się przy wyrazie „powiedzieć.“
— Powiem, wyrzekł rezolutnie pan Paweł — w tej samej chwili otworzyły się drzwi i do salonu wbiegła Stasia.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Eliza Orzeszkowa.