Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Cnotliwi.djvu/195

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

stniej się przedstawiał, przywykła go uważać za głupowatego i nieradnego człowieka, któremu nieśmiałość przeszkadzała nieraz znajdować się tak jak wypadało w danej okoliczności. I owszem, na widok komiczno osłupiałej jego postawy, tajemna radość błysnęła w jej oczach; i ktoby wtedy badawczo na nią patrzył, wyczytałby na jej twarzy myśl: „tem lepiej że on taki głupi, łatwiej uwierzy wszystkiemu co powiem, i dopnę mego celu!“
Radośno-złośliwa myśl ta szybko jednak przemknęła po jej nabożnie pochylonej twarzy, i Apolonja ze słodkim uśmiechem na ustach, z miodowym wyrazem w oczach, i krokiem niewydającym żadnego szelestu zbliżyła się do pana Pawła.
— Czy znajduję w domu kochaną panię Stanisławę? spytała słodkim głosem, podczas gdy oczy jej obiegały wszystkie kąty salonu, i zdawały się chcieć przedrzeć w głąb zaciemnionej sypialni.
Pan Paweł począł budzić się z odrętwienia.
— Żona moja wyszła na miasto, odpowiedział nie ruszając się jeszcze z miejsca na którem stał.
Apolonja brzęknęła okręconym na ręku różańcem w sposób bardzo radośny, który zdawał się mówić: „tem lepiej! tego się nawet i spodziewałam przychodząc tutaj.“
Potem rzekła głośno i ze zdziwieniem, którego ton łagodzony był pokorą, i pobożnością głosu.
— Mój Boże! jakaż to szkoda! tak pragnęłam zobaczyć kochaną, poczciwą panię Stanisławę! No, ale gdy się już tak stało, trzeba się zgodzić z wolą Pana Boga!