Clerambault/Część pierwsza/VIII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Romain Rolland
Tytuł Clerambault
Podtytuł Dzieje sumienia niezawisłego w czasie wojny
Wydawca „Globus”
Data wyd. 1928
Druk Drukarnia „Sztuka“
Miejsce wyd. Lwów
Tłumacz Leon Sternklar
Tytuł orygin. Clérambault
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cała część pierwsza
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
VIII.

Aby podzielić się z kimś swoim zapałem i aby go podtrzymywać nowemi argumentami, poszedł odwiedzić swego przyjaciela Perrotina.
Hipolit Perrotin był to jeden z owych ludzi, których jest dzisiaj niewielu i którzy byli sławą wysokiej nauki francuskiej; jeden z owych wielkich humanistów, których chciwość wiedzy rozległa i przenikliwa, spokojnym krokiem idąc, zrywa zioła w ogrodzie wieków. Zanadto bystry obserwator, aby coś uronić z obecnego widowiska, które było wszakże najmniej ważnym przedmiotem jego uwagi, umiał sprowadzić obecne wypadki ostrożnie do rozmiarów całego obrazu. To, co dla innych było najważniejsze, nie było takie w jego oczach, a wichrzenia polityki wydawały mu się jak usadowienie się mszyc na krzaczku róży. Ponieważ jednak był zbieraczem roślin a nie ogrodnikiem, nie uważał się za powołanego do oczyszczania krzaczka róży. Ograniczał się na studjowaniu go, wraz z jego pasożytami. Był to dla niego przedmiot ciągłej rozkoszy. Miał zmysł jaknajbardziej wyrobiony dla odcieni piękności literackich. Wiedza jego, zamiast mu być przeszkodą, pomagała mu w tem, nasuwając myśli jego prawie nieskończone pole wybornych doświadczeń do porównywania i wydawania osądu. Należał on do wielkiej tradycji francuskiej owych sławnych uczonych, którzy byli zarazem mistrzami pióra, począwszy od Buffona do Renana i Gastona Paris. Był członkiem Akademji i kilku towarzystw naukowych, a bogactwo jego wiedzy zapewniało mu ponad zwykłymi literatami, jego kolegami, wyższość nietylko pod względem smaku klasycznego i nieomylnego, ale także wyższość umysłu bardziej niezależnego i przystępnego nowym prądom. Nie uważał się za człowieka, który już nie potrzebuje się uczyć, jak większa część tychże, z chwilą, kiedy przestąpili próg świętej kopuły; jakkolwiek był starym mistrzem, pozostał wiernym szkole. Kiedy Clerambault był jeszcze nieznany innym Nieśmiertelnym, z wyjątkiem dwóch lub trzech kolegów poetów, którzy mówili o nim (i to jak najrzadziej) jedynie z uśmiechem pogardliwym na twarzy, on go odkrył i umieścił w swoim zielniku. Uwagę jego zwróciły niektóre obrazy w utworach młodego poety; pociągały go ku sobie oryginalność niektórych wyrażeń, mechanizm wyobraźni prymitywnej i połączonej z naiwnością; w końcu człowiek sam obudził jego zajęcie. Clerambault, któremu wyraził swoje uznanie, pełen wdzięczności, przybył mu podziękować i tak zawiązały się między obydwoma tymi ludźmi węzły przyjaźni.
Nie byli do siebie wcale podobni. Clerambault był obdarzony talentem lirycznym i średnią inteligencją, nad którą górowało serce; Perrotin natomiast posiadał umysł jasny i trzeźwy, którego nigdy nie wprawiały w kłopot zapędy wyobraźni. Ale obydwaj mieli wspólne poważne i pełne godności pojmowanie życia, prawość duszy, bezinteresowną miłość sztuki i wiedzy, która znajduje przyjemność w sobie samej, a nie w powodzeniu. To nie przeszkodziło Perrotinowi w zrobieniu karjery, jak się można było o tem naocznie przekonać. Posady i zaszczyty same mu się nastręczały. Nie ubiegał się o nie, ale ich nie odpychał od siebie: nie zaniedbywał niczego.
Clerambault zastał go zajętego odwijaniem z oryginalnej myśli filozofa chińskiego pieluchów, w jakie ją spowili ci, co ją kolejno w ciągu wieków czytali. Przy tej zabawie, która była jego zwyczajem, dochodził w sposób naturalny do tego, że odkrywał przeciwieństwo sensu, jaki był zrazu widoczny: przechodząc z ręki do ręki, bożyszcze staje się coraz czarniejsze.
W tym to stanie umysłu Perrotin, roztargniony ale bardzo uprzejmy, przyjął u siebie Clerambaulta. Nawet słuchając słów jego w salonie, jednocześnie przeprowadzał dalej krytykę tekstu. Ironja jego bawiła się tem, jego kosztem.
Clerambault odkrywał przed nim swoje nowe spostrzeżenia. Punktem wyjścia wywodów jego była, jako fakt stanowczy i niewątpliwy, uznana niegodziwość narodu nieprzyjacielskiego, a najważniejszą kwestją było wiedzieć, czy należy przyjąć jako fakt upadek nieuleczalny wielkiego narodu, czy też jedynie i poprostu stwierdzić barbarzyństwo, które zawsze istniało, ale się ukrywało zręcznie pod zasłoną. Clerambault przychylał się do tego drugiego wyjaśnienia. Pod wpływem tego, co w ostatnich czasach czytał, czynił odpowiedzialnymi za pogwałcenie neutralności belgijskiej i za zbrodnie armij niemieckich Lutra, Kanta i Wagnera. Nie mógł o tem sądzić na podstawie własnego przekonania, albowiem nie był ani muzykiem, ani teologiem, ani metafizykiem; mówił, polegając na zdaniu członków Akademji. Czynił jedynie zastrzeżenia co do osoby Beethovena, który był Flamandczykiem i co do Goethego, który był obywatelem wolnego miasta i prawie strassburczykiem, to jest napół Francuzem albo raczej całym Francuzem. Czekał na potwierdzenie tego zdania.
Był zdziwiony, nie znajdując u Perrotina zapału, któryby odpowiadał jego własnemu zapałowi. Perrotin uśmiechał się, słuchał, spoglądał na Clerambaulta z ciekawością uważną i dobroduszną. Nie mówił nie, ale nie mówił także tak. Co do kilku twierdzeń uczynił rozważne zastrzeżenia, a gdy Clerambault w uniesieniu przedkładał mu odezwy, podpisane przez kilku sławnych kolegów Perrotina, tenże machnął ręką, jak gdyby chciał powiedzieć:
— A, to jeszcze niewiele znaczy!
Clerambault zapalał się, Perrotin wtedy zmienił ton, począł okazywać żywe zajęcie „rozsądnemi i słusznemi uwagami“ swego „zacnego przyjaciela“, potakiwał ruchem głowy wszystkiemu, co ten mówił, odpowiadał na jego bezpośrednie pytania w sposób wymijający albo zgadzał się na nie uprzejmie, jak się to czyni z człowiekiem, któremu się nie chce sprzeciwiać.
Clerambault odszedł zbity z tropu i niezadowolony.
Uspokoił się jednak odnośnie do swego przyjaciela, gdy w kilka dni później przeczytał podpis Perrotina na gwałtownym proteście połączonych Akademij przeciw barbarzyńcom. Wyraził mu z tego powodu w liście swoje uznanie. Perrotin podziękował w kilku słowach ostrożnych i tajemniczych, jak księgi sybilińskie:
„Mój drogi Pánie“ — (w swych listach bowiem przestrzegał ściśle formuł ceremonjalnych i odmierzonych cyrklem) — „jestem zawsze gotów słuchać sugestyj ojczyzny: są to dla nas rozkazy. Moje sumienie jest na jej usługi, jak to jest obowiązkiem każdego dobrego obywatela...“


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Romain Rolland i tłumacza: Leon Sternklar.