Cierpienia wynalazcy/Od tłumacza

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Tadeusz Boy-Żeleński
Tytuł Od tłumacza
Pochodzenie Cierpienia wynalazcy
Wydawca Bibljoteka Boya
Data wyd. 1931
Druk Zakłady Wydawnicze M. Arct S. A.
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


OD TŁUMACZA.

Jeden z licznych monografistów Balzaka[1], analizując drobiazgowo wpływy jakie mogły współdziałać w kształtowaniu się jego tworu, wymienia też owe „indyjskie“ powieści Coopera, tak dobrze nam pamiętne z dzieciństwa, a które, na początku XIX w., czarowały świat literacki świeżością motywów i barwą wyobraźni. Dziwne zestawienie. Na pozór, cóż może być wspólnego pomiędzy ultra-cywilizowanem społeczeństwem paryskiem, a owymi pierwotnymi mieszkańcami puszcz Nowego Świata, którzy, u autora Ostatniego Mohikanina i Jeziora Ontario, toczą zacięte boje na chytrość i zdradę. A jednak le Breton skłonny jest podejrzewać, że ulubione postacie Balzaka — ów świat lichwiarzy, adwokatów, bankierów, rejentów — noszą niejako odcisk tej egzotycznej lektury, i że, w Komedji Ludzkiej, „przechadza się po Paryżu zbyt wielu Mohikanów w surdutach i Huronów w tużurkach“.
Zdaje mi się, że w uwadze tej jest wiele słuszności. Treścią powieści Balzaka jest często walka jakgdyby rozmaitych szczepów, zamieszkujących wspólny las społeczeństwa. Te same zasadzki, podchody, tę samą olbrzymią chytrość jaką zużywają mieszkańcy puszcz aby się tropić wzajem lub chronić przed sobą, Balzac przenosi w dziedzinę inteligencji. Spostrzeżenie to przypominało mi się także w niejednym epizodzie Cierpień Wynalazcy. Te kołowania Cointetów koło swej ofiary, te głęboko obmyślane plany Petit-Clauda, podstępy Cérizeta, kontrmarsze wiernego Kolba, mają w istocie coś z „indyjskich“ powieści. Różnica jest ta, iż u Coopera tropi się ślady stóp w trawach prerji, tu zaś cała chytrość rozwija się w dziedzinie myśli ludzkiej i faktów psychologicznych, które przedstawiają więcej pola dla niespodzianek, dla nieobliczalnych zwrotów; dlatego, akcja oparta na tego rodzaju kombinacjach ma nieraz w sobie coś naciągniętego. Tak i tutaj; co chwilę przychodzi czytelnikowi do głowy refleksja krytyczna, nie pozwalająca poddać się bez oporu suggestji Balzaka, zazwyczaj tak porywającej. Mimo stwierdzonego faktu że genjalni ludzie, wynalazcy, artyści, bywają naiwni, trudno nam przełknąć naiwność Dawida, który, przez, cały czas akcji, ani na chwilę nie zastanawia się, że nawet przy najlepszych widokach wynalazku, niepodobna mu będzie obejść się bez kapitału, tem samem bez wspólnika, i broni się wszystkim racjonalnym kombinacjom, aby, wkrótce później, po jednej nocy spędzonej na pryczy więzienia za długi, pozwolić się związać i ostrzydz jak baran. Kombinacja Petit-Clauda, oparta na sztucznym tryumfie Lucjana, wydaje mi się bardzo przemędrkowana, jak tego omal nie dowiódł bieg wydarzeń (interwencja pani du Châtelet na rzecz Dawida). Nie bardzo też rozumiem katastrofę spowodowaną uwięzieniem: tak jak rzeczy stoją, wystarczało przecież jednego słowa prefekta albo prefektowej aby go uwolnić, w niczem zaś uwięzienie to nie miało powodu wpłynąć na akcję prefekta na rzecz tak wspaniałego wynalazku. Dlaczego zatem Lucjan, zamiast iść się topić, nie biegnie w te pędy po ratunek do pani du Châtelet, nie jest mi jasne. A ów Cérizet, podsłuchujący z za parkanu zwierzeń dwóch szwagrów, ten już w istocie nazbyt jest „indyjski“. Cała akcja wydaje mi się mocno przechytrzona.
Balzac popełniał nieraz w ocenie spraw ludzkich jeden błąd: on, który spalał tak ogromną ilość inteligencji w swej twórczości, wyposażał nią też czynności działających osób swego świata; ponieważ zaś sprężyną ludzkich postępków jest raczej wszystko inne niż wytrwała, rozważna i konsekwentna inteligencja, nieraz psychologja jego schodzi na fałszywe tory. Figury Balzaka są często niby genjalni szachiści obliczający na piętnaście pociągnięć naprzód; podczas gdy, w życiu, nawet ludzie bystrzy obliczają zazwyczaj tylko na jedno lub dwa.
Powieść niniejsza, stanowiąca łącznik między Straconemi złudzeniami, poniekąd Ojcem Goriot, a dalszemi ogniwami cyklu, słabsza jest od tych dwu arcydzieł. Nie czuć w niej owego rozpędu, jaki, w najświetniejszych utworach Balzaka, ogarnia czytelnika, porywa go, oszałamia, każe zapomnieć o wszelkim krytycyzmie. Ale, jak nieraz wspomniałem, utworów Balzaka ani czytać ani oceniać nie należy oddzielnie: są to organiczne człony olbrzymiej całości. Potrzebne są te cierpliwe gromadzenia faktów i wydarzeń, aby nagle mogła z nich strzelić świetna błyskawica syntezy. Dla prawych balzakistów zresztą (a jest ich — jak się codziennie z przyjemnością dowiaduję — w Polsce coraz więcej), interesujące są nawet te mniej nasilone momenty twórczości pisarza: wolniej, nie tak zawrotnie obracające się koła i tryby pozwalają tem lepiej śledzić i rozbierać jej mechanizm. Najżywiej, najszczerzej w całej powieści odczuta jest historja protestu wekslowego: niejednokrotnie wspominałem już o warunkach finansowej egzystencji Balzaka, nie potrzebuję tedy podkreślać, jak bardzo jest wyjęta z pod samego serca pisarza. Jest ona zarazem wspaniałym przykładem, do jakiego stopnia Balzac umiał rzeczy martwe przetwarzać we współaktorów swej Komedji.
Romantyczne spotkanie Lucjana z księdzem Karlosem Herrerą stanowi drugi warjant owego „kuszenia szatana“ które wypełniało znaczną część Ojca Goriot, i jest zarazem przejściem do dalszego rozwinięcia tego prastarego mitu na tle nowożytnego Paryża.

Kraków, w październiku 1919.





  1. A. le Breton; Balzac, l’homme et l’oeuvre. — Że Balzac powieści Coopera znał i entuzjazmował się niemi, dowodzą ustępy z jego korespondencji.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Tadeusz Boy-Żeleński.