Chłopi (Balzac)/Część druga/Rozdział VIII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Chłopi |
Wydawca | Księgarnia F. Hoesick |
Data wyd. | 1928 |
Druk | Zakłady Drukarskie Galewski i Dau |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Tadeusz Boy-Żeleński |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała powieść |
Indeks stron |
W nocy Marja Tonsard była na drodze do Soulanges; siedziała na kraju mostka, czekając na Bonnebaulta, który, wedle swego zwyczaju, spędził dzień w kawiarni. Usłyszała go zdala, krok jego zaś powiedział jej, że jest pijany i że przegrał, wówczas bowiem gdy wygrał, śpiewał.
— To ty, Bonnebault?
— Tak, mała.
— Co tobie?
— Winien jestem dwadzieścia pięć franków, a raczejby mi dwadzieścia pięć razy skręcili kark, nim je znajdę.
— Słuchaj, możemy mieć pięćset, szepnęła mu do ucha.
— Och, pewnie chodzi o to, żeby zabić kogo, ale ja chcę żyć...
— Cicho-że bądź, Vaudoyer nam je daje, jeśli mu dasz przyłapać matkę przy drzewie.
— Wolę raczej zabić człowieka, niż sprzedać moją matkę. Ty masz przecie babkę, Tonsardową, czemuż jej nie wydasz?
— Gdybym spróbowała, ojciec by się pogniewał i nie pozwalałby na figle.
— To prawda; wszystko jedno, moja matka nie pójdzie do więzienia; biedna stara, piecze mi chleb, znajduje mi jakieś łachy, sam nie wiem jak... Do więzienia... i to przezemnie!... nie miałbym chyba serca, nie, nie. I, z obawy aby jej nie sprzedali, powiem jej zaraz wieczór, by już nie nacinała drzew.
— Więc dobrze, ojciec zrobi co zechce, powiem mu, że jest pięćset franków do zarobienia, spyta babki czy chce. Siedemdziesięcioletniej kobiety nie wpakują przecie do więzienia. A zresztą, lepiej by jej tam było, niż w jej norze...
— Pięćset franków!... Powiem matce, rzekł Bonnebault; ostatecznie, jeżeli ma ochotę mi je dać, zostawię jej coś aby mogła żyć w więzieniu. Będzie przędła, jakoś się zajmie, będą ją dobrze żywili, będzie miała dach nad głową i mniej zgryzot niż w domu. Do jutra, mała... nie mam czasu na rozmowę.
Nazajutrz, o piątej rano, o świcie, Bonnebault i jego matka zapukali do karczmy Pod Wiechą, gdzie była na nogach tylko stara Tonsardowa.
— Marja! krzyknął Bonnebault, sprawa załatwiona.
— Czy to ta wczorajsza o drzewo? rzekła stara Tonsardowa; wszystko ułożone, ja biorę na siebie.
— Ale! hale! mój chłopak ma przyrzeczony jeden mórg za tę cenę od pana Rigou...
Dwie stare zaczęły się kłócić, która będzie sprzedana przez swoje dzieci. Na odgłos sprzeczki, dom się obudził. Tonsard i Bonnebault wzięli każdy stronę swojej matki.
— Ciągnijcie słomkę, rzekła młodsza Tonsardowa.
Krótsza słomka rozstrzygnęła na rzecz karczmy. W trzy dni później, o świcie, żandarmi zabrali z lasu w La-Ville-aux-Fayes starą Tonsardową przychwyconą na gorącym uczynku przez generalnego strażnika i jego ludzi oraz przez polowego, z lichą piłką, którą kaleczyła drzewo, oraz z kawałkiem żelaza którym delinkwenci wygładzali te okrężne uszkodzenia jak owad wygładza swoją drogę. Stwierdzono w protokóle tę zdradziecką operację na sześćdziesięciu drzewach w obwodzie pięciuset kroków. Starą Tonsardową przeniesiono do Auxerre, rzecz należała do jurysdykcji sądu karnego.
Kiedy Michaud ujrzał pod drzewem starą Tonsardową, nie mógł się wstrzymać aby sobie nie rzec: „Oto ludzie, których oboje państwo obsypują dobrodziejstwami!... Dalibóg, gdyby pani mnie usłuchała, nie dałaby posagu Katarzynie, to jeszcze gorsze ziółko niż jej babka...“.
Stara podniosła na Michauda szare oczy i rzuciła mu jadowite spojrzenie. W istocie, dowiedziawszy się kto jest sprawcą zbrodni, hrabia zabronił żonie dać cokolwiek Katarzynie Tonsard.
— Będzie to o tyle słuszniej, rzekł Sibilet, iż dowiedziałem się, że Godain kupił grunt już na trzy dni zanim Katarzyna przyszła do pałacu. Tak więc, ci ludzie z góry liczyli na tę scenę i na współczucie jaśnie pani. Ta Katarzyna zdolna jest samochcąc doprowadzić się do tego stanu, żeby mieć pozór do wydobycia sumy, bo Godain nie ma w tem udziału...
— Co za ludzie, rzekł Blondet, hultaje paryscy to są święci...
— Och, proszę pana, rzekł Sibilet, dla interesu wszędzie dzieją się okropności. Czy pan wie, kto zdradził Tonsardową?
— Nie!
— Wnuczka jej Marja, zazdrosna o małżeństwo siostry, i chcąc zdobyć sobie posag...
— To okropne! rzekł hrabia, ależ oni by mordowali...
— Och, rzekł Sibilet, dla lada czego; im tak mało zależy na życiu, tym ludziom; przykrzy się im wciąż pracować. Och, proszę pana, po wsiach dzieją się lepsze rzeczy niż w Paryżu; ale panby nie uwierzył.
— Bądźże tu dobrym i miłosiernym! rzekła hrabina.
W wieczór aresztowania, Bonnebault przyszedł do karczmy Pod Wiechą, gdzie cała rodzina Tonsardów weseliła się wielce.
— Tak, tak, cieszcie się, dowiedziałem się przez Vaudoyera, że, aby was ukarać, hrabina cofa tysiąc franków przyrzeczonych Godainowej; generał nie pozwala dać tych pieniędzy.
— To ten łajdak Michaud doradził jej, rzekł Tonsard; matka słyszała, powiedziała mi to w La-Ville-aux-Fayes, gdzie byłem jej zanieść pieniądze i rzeczy, Więc dobrze, niech nie daje; za nasze pięćset franków Godain spłaci grunt, a my się zemścimy za to we dwóch z Godainem... Haha! Michaud mięsza się do naszych spraw! to mu nie wyjdzie zanadto na dobre... Co jego to obchodzi, pytam się kogo? czy to się dzieje w jego lesie? To on jest sprawcą całego tego gwałtu... on przecież trafił na ślad wówczas gdy matka ucięła łeb jego psu. A gdybym ja się wmieszał do spraw pałacowych! gdybym powiedział generałowi, że jego żona przechadza się rano po lesie z młodym człowiekiem nie obawiając się rosy? Trzeba mieć na to ciepłe nóżki!...
— Generał, generał, rzekł Kuternoga. Z generałem możnaby zrobić wszystko co się zechce; ale Michaud podbija mu bębenka... Utrapieniec! Głupiec który nie zna swego rzemiosła; za moich czasów wszystko szło zupełnie inaczej.
— Och! rzekł Tonsard, to były dobre czasy dla wszystkich... powiedz Vaudoyer?
— To pewna, odparł, że gdyby Michauda nie stało, bylibyśmy spokojniejsi.
— Dosyć gawędy, rzekł Tonsard, pogadamy o tem później przy księżycu, w polu.
Pod koniec października, hrabina wyjechała i zostawiła generała w Aigues; miał wrócić do Paryża znacznie później. Pani nie chciała stracić pierwszego przedstawienia w teatrze Włoskim, czuła się zresztą sama, nudziła się, nie miała już towarzystwa Emila, który pomagał jej spędzać czas, kiedy generał uganiał po wsi i załatwiał interesy.
Listopad, była to istna zima, ciemna i szara, przeplatana mrozem i odwilżą, śniegiem i deszczem. Sprawa starej Tonsardowej wymagała podróży świadków, i Michaud przybył zeznawać. Pan Rigou zainteresował się tą starą; dał jej adwokata, który oparł się w swojej obronie na wyłączności zeznań świadków interesowanych i na braku wszelkiego świadka na obronę. Ale świadectwa Michauda i jego strażników, potwierdzone zeznaniem polowego i dwóch żandarmów, rozstrzygnęły sprawę; matkę Tonsarda skazano na pięć lat więzienia, a adwokat powiedział jej synowi:
— To zeznaniom tego Michaud zawdzięczacie wynik.