Bezimienna/Tom II/XXV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Bezimienna
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1912
Druk Drukiem Piotra Laskauera
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXV.

Trafiwszy na domniemany ślad jenerałowej, podczaszyc, jadąc, rozmyślał wielce, jakby najlepiej tę wiadomość zużytkować. Gdyby nie wrażenie, jakie na nim uczyniła, i nie miejsce, w którem przebywała, byłby niewątpliwie poszedł o niej oznajmić baronowi.
Z drugiej strony nie powiedzieć mu nic, wiedząc, gdyby się wydało, że jenerałowa znajduje się w poufałym mu domu księżnej, było trochę niebezpiecznie.
Widocznie szło rządowi rosyjskiemu o odkrycie tej pani... może spiskowała? może była politycznie poszlakowaną... może podczaszyc mógłby być posądzonym o należenie do spisku patryotycznego?
Na samo to przypuszczenie krew w nim do reszty stygła... Na to dla żadnej w świecie miłości ani pokrewieństwa nie byłby się chciał narazić! Sybir, kibitka, głód, chłód, pozbawienie wygód! może nędza, choroba... ach! obrazy te napełniały go trwogą.
— Co tu począć?
Z drugiej strony księżnę wojewodzinę, krewną i dobrodziejkę narazić!
Wyrzucał sobie już podczaszyc swoją zbytnią ciekawość.
— Potrzeba mi to było — mówił w duchu sam do siebie — leźć w tę kaszę? po co? dowiadywać się, śledzić, ażeby się dowiedzieć, że mogę w biedę popaść. Nie, stary nigdy rozumu mieć nie będzie, to darmo...
Konie go zawiodły do księżny, kazał się zameldować skłopotany.
W chwili, gdy wchodził do salonu, taż sama postać, to samo widmo z pręgą krwawą porwało się od książki z za stołu, podniosło, spojrzało nań i znikło.
Zimny dreszcz przebiegł podczaszyca.
— Prawdziwie jak upiór piękna! ale to wykapana wojewodzina, gdy młodsza była. Osobliwa rzecz!
Nadeszła wojewodzina.
— Musiałeś uważać — odezwała się od niechcenia przy powitaniu — jak ta moja Czeszka Swobodowa do mnie jest podobna.
— Podobna! — odparł podczaszyc — to nie jest podobieństwo już, to jest jednakowość, na to niema wyrazu. Ale jakże piękna! — składając ręce, rzekł podczaszyc.
Księżna uśmiechnęła się smutnie.
— A jak nieszczęśliwa!
Umilkli.
Rozmowa zwróciła się umyślnie na rzeczy potoczne; ale podczaszyc, który sobie był osnuł na prędce plan, począł mówić o ambasadzie, o chwilowej trudności w wyrobieniu paszportów, o tem, że Sieversa nie zastał i że bardzo dziwnej rzeczy dowiedział się od barona Benigsena, iż ambasada miała polecenie poszukiwania najpilniejszego pewnej zbiegłej żony jenerała.
Mówiąc to, patrzał w twarz wojewodziny, która, mimo wielkiego panowania nad sobą, strasznie pobladła. Wprędce jednak miarkując się, rzekła głosem słabym:
— To dziwna rzecz, że teraz i kobiety już pokoju mieć nie mogą. Któż to ta jenerałowa?
— Żona jakiegoś Puzonowa.
— Cóż oni od niej chcą? — zimniej już ciągnęła księżna.
— Nie wiem, ale to pewna, że radziby ją mieć w swych rękach.
Po twarzy wojewodziny przeleciało! znowu drgnienie jakby strachu.
— To niezawodnie ona! — rzekł w duchu podczaszyc — to ona!
— Wie pani — dodał, bacznie się w nią wpatrując — jabym teraz nie radził jechać do Petersburga, zwłaszcza, że nie rozumiem, coby tam panią prowadzić mogło. A nuż jakieś podejrzenie... jakie (dodał umyślnie) przypadkowe podobieństwo.
Wojewodzina bystro na niego spojrzała. Podczaszyc się uśmiechnął. Dawał widocznie do zrozumienia, że był o wszystkiem uwiadomiony. Księżna przestraszyła się nieco, ale udała, że tego nie rozumie.
— Bardzo wam dziękuję za troskliwość, — rzekła powolnie — ale są pewne okoliczności, które mnie zmuszają. Długo się namyślałam, walczyłam z tą myślą... ale muszę.
— Proszę wierzyć, że tylko troskliwość o spokój pani... natchnęła mi tę przestrogę.
Podczaszyc uśmiechnął się znowu.
— To są tak ciężkie, tak straszne czasy, a usposobienie dla Polski w Petersburgu tak niechętne... Ci, co byli w największych nawet łaskach, dziś odbierają dowody najwyższego niezadowolenia. Zrobić nic nie można, a wycierpieć wiele jest koniecznem prawie, gdy się tam jedzie.
— Cóż robić — odparła księżna — przecie to tak wiecznie trwać nie może.
— Właśnie dlatego, czy nie lepiejby było burzę pod dachem przeczekać? — spytał podczaszyc.
Księżna zamilkła. Widoczne było, że nie wszystko, coby pragnęła, powiedzieć mogła; chociaż podczaszyc dał jej do zrozumienia, że wie lub się domyśla położenia, obawiała się w ręce lekkomyślnego człowieka oddać tajemnicę. Chciała go zostawić w wątpliwości przynajmniej, dozwolić mu zgadywać, nie czyniąc go swym powiernikiem.
Podczaszyc był nadto dobrze wychowanym człowiekiem, aby się gwałtem wdzierał w tajemnice cudze, umilkł więc, kończąc tem, że o paszporty, o ile okoliczności dozwolą, starać się będzie.
Ale utkwiła mu tym razem mocniej jeszcze w umyśle tajemnicza postać, której oko spotkał znowu... zapalił się do tej, w której odgadywał jenerałową. Chciał przynajmniej zbliżyć się do niej.
Jak? tego sam jeszcze nie wiedział dobrze, wziął więc do namysłu.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.