dła. Wprędce jednak miarkując się, rzekła głosem słabym:
— To dziwna rzecz, że teraz i kobiety już pokoju mieć nie mogą. Któż to ta jenerałowa?
— Żona jakiegoś Puzonowa.
— Cóż oni od niej chcą? — zimniej już ciągnęła księżna.
— Nie wiem, ale to pewna, że radziby ją mieć w swych rękach.
Po twarzy wojewodziny przeleciało! znowu drgnienie jakby strachu.
— To niezawodnie ona! — rzekł w duchu podczaszyc — to ona!
— Wie pani — dodał, bacznie się w nią wpatrując — jabym teraz nie radził jechać do Petersburga, zwłaszcza, że nie rozumiem, coby tam panią prowadzić mogło. A nuż jakieś podejrzenie... jakie (dodał umyślnie) przypadkowe podobieństwo.
Wojewodzina bystro na niego spojrzała. Podczaszyc się uśmiechnął. Dawał widocznie do zrozumienia, że był o wszystkiem uwiadomiony. Księżna przestraszyła się nieco, ale udała, że tego nie rozumie.
— Bardzo wam dziękuję za troskliwość, — rzekła powolnie — ale są pewne okoliczności, które mnie zmuszają. Długo się namyślałam, walczyłam z tą myślą...
ale muszę.
— Proszę wierzyć, że tylko troskliwość o spokój pani... natchnęła mi tę przestrogę.
Podczaszyc uśmiechnął się znowu.
— To są tak ciężkie, tak straszne czasy, a usposobienie dla Polski w Petersburgu tak niechętne... Ci, co byli w największych nawet łaskach, dziś odbierają dowody najwyższego niezadowolenia. Zrobić nic nie można, a wycierpieć wiele jest koniecznem prawie, gdy się tam jedzie.
— Cóż robić — odparła księżna — przecie to tak wiecznie trwać nie może.
— Właśnie dlatego, czy nie lepiejby było burzę pod dachem przeczekać? — spytał podczaszyc.
Księżna zamilkła. Widoczne było, że nie wszyst-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bezimienna T. 2.djvu/84
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.