Bezimienna/Tom II/XIV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Bezimienna
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1912
Druk Drukiem Piotra Laskauera
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XIV.

Nazajutrz dzień upłynął na spoczynku dla wszystkich. Puzonów raz tylko dowiedział się o zdrowie żony, przy której nieodstępnie przesiadywała sługa nowa, znalazł ją wcale dobrze, a że Müller jeszcze był nie odszedł po swym wypadku, przez cały ten dzień był na jego posługach. Nie trzeba jednak sądzić, by zaniedbał pilności około domu; żołnierz jeden chodził wzdłuż drzwi do pokojów, a drugi miał nakaz pilnowania dziedzińca. Jenerał znalazł jakieś stare warcaby i grał z doktorem, opowiadając mu różne szczegóły z pierwszych chwil wybuchu rewolucyi Kościuszkowskiej.
W całym domu cicho było i spokojniuteńko, kilka razy tylko nowa sługa pani jenerałowej wychodziła, wchodziła, a raz nawet udała się do zamku czy na miasteczko, ale wkrótce już była z powrotem, niosąc węzełek swoich rzeczy.
Żołnierz, którego postawiono w korytarzu, bo w polskim kraju jenerał nie czuł się bezpiecznym, zauważył jedną rzecz osobliwą.
Był to chłopak roztropny, Małorusin, rodem z Charkowa, bardzo sprytny, ale równie lubił się pośmiać jak wypić, chociaż wódka mu do spełniania obowiązków nie przeszkadzała nigdy, w lepszym tylko bywał humorze po niej i doświadczył, że nawet uderzenia feldfebla, w tym stanie przyjmowane, mniej nań oddziaływały. Ilekroć więc najmniejsze było prawdopodobieństwo, iż się mogły posypać razy, poczciwy Omełko, syna swej matki oszczędzając, zbroił się w anestezyjny antydot. Tego dnia jenerał otworzył mu kredyt, równie jak towarzyszowi, na trzy kieliszki gorzałki, z których dwa Omełko wypił jeden po drugim.
Był więc w bardzo dobrym humorze, i bolało go tylko, że w korytarzu na rodzaju warty (bez broni) śpiewać nie mógł. A tu mu w duszy dźwięczały wszystkie małoruskie dumki. Ale człowiek musi obyć się bez chleba, a więc i bez pieśni może.
Bawił się Omełko spostrzeżeniami nad historyą korytarza, kto wchodził, wychodził, po co, nic nie uszło jego oka. W biały dzień po odwiedzinach jenerała u chorej pani żołnierzowi mignęła się znowu (nie wiedział już który raz) kobieta z zawiązaną twarzą. Wyszła ona powoli jakoś, krokiem nie bardzo pewnym, obwinęła się chustą i znikła za parkanem dziedzińca... Omełko powiódł okiem za nią. — Stare babsko — rzekł — a dobrze z daleka wygląda...
Godzina upłynęła może, żołnierz byłby przysiągł, że nie widział jej powracającą, gdy drzwi od pokoju jenerałowej otworzyły się znowu i wyszła z nich — ta sama kobieta...
— No! to albo ja ślepy, albo czary, albo dyabli ich wiedzą, co to jest... jak ona wróciła? wszakżem ode drzwi nie odchodził.
To bestye czarownice...
Na wszelki wypadek Omełko, zadumany, powoli się przeżegnał.
Kobieta, nie śpiesząc się, wyszła znowu za bramę i parkan dziedzińca i znikła. A że Omełko już był wypił kieliszek trzeci, czwarty zaś sam sobie ofiarował, a piąty arendarz mu dał bez pieniędzy, nie uczyniło to na nim innego wrażenia, oprócz, że się sam z siebie śmiał, jaki był głupi.
Dziwnem mu się wydało i to, że kobieta dwa razy, jak niby rachował, wyszła, a nie powróciła ani razu. Powiedział sobie znowu, że czarownice mają widać tę własność, iż wychodzą widomie, a powracają kominem niepostrzeżone.
W istocie nadszedł mrok, wieczór, noc. Jenerał na palcach przystąpił do drzwi, dowiedzieć się o żonę. Żołnierz mu oznajmił, iż sługa wyszła; Puzonów spojrzał od progu na łóżko i spostrzegł śpiącą na niem, odwróconą do ściany chorą... wysunął się więc po cichuteńku i nakazał w całym domu jak największe milczenie.
Dziwił się, ubolewając przed doktorem, że jenerałowa prawie tego dnia nie jadła, ale Müller go zapewnił, że spoczynek ją posili najlepiej i że należy ją zostawić samej sobie.
— W takich wypadkach niema jak sen — dodał Müller — to dobry znak.
Zgodził się na to Puzonów, a że i doktór snu potrzebował, bo mu dolegały okropnie obrzęknięcia na nogach, poszli wszyscy zawczasu do łóżka. Tylko Omełko, nie doczekawszy się powrotu kobiety, która dwa razy była wyszła, zamknął i zaryglował drzwi korytarza, sam sobie dobrał kąt wygodny i, w kuczki siadłszy, zadrzemał.
Na zimnie i po wódce jak się to dobrze zasypia!
Jenerał miał sen przerywany, Müller drzemał, a skoro usnął, jęczał i budził się z krzykiem, tak mu dolegały nogi i przypomnienie owych godzin w podziemiu z trupami przebytych... Na pociechę mówił sobie, iż to wszystko musi się przecież opłacić...





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.