Bezimienna/Tom II/IX

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Bezimienna
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1912
Druk Drukiem Piotra Laskauera
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


IX.

W gościnnej izbie dworu, zajętego przez jenerała, około której drzwi wszyscy na palcach przechodzili, na wysłanem paradnie łożu, w sukni czarnej, rozpuszczonej, siedziała z założonemi na kolana rękami... Hela.
Oprócz blizny krwawej na skroni, która może na zawsze pozostać miała, nadając twarzy najdziwniejszy charakter i kładnąc na nią wyraz męczeński, rysy te, piękne i młode, śmierć i zmartwychwstanie zupełnie były zmieniły. Dziewczę, niedawno pełne świeżości i wiosennego wdzięku, przekształciło się na dziewicę jakąś legendową, na widmo z mogiły powstałe.
Nie dość, że biała powłoka śmierci została na czole i licu, ale rysy same wychudłe, wyschłe, zesmutniałe, marmurowemi liniami się oblokły. Oko ciemne wpadło w głąb pod skroń i z pod niej ogniem dzikim niemal się żarzyło, wargi były zblakłe i jakby wyssane przez upiora...
Siedziała niema, jakby bezprzytomna i widocznie nic ją w świecie nie interesowało, żyła, bo jej narzucono ciężar ten życia, bez ochoty do niego, bez celu, bez nadziei.
Oko już nawet płakać nie mogło.
Szczęśliwy, kto jeszcze płacze! za łzami jest czucie i nadzieja, w wyschłej powiece siedzi rozpacz męczarni.
Cała ta postać majestatyczna, surowa, nie dziw, że jakąś trwogą przejmowała każdego, kto się do niej przybliżał: to lekceważenie życia nadawało jej królewski majestat...
Cisza, co ją otaczała, zdawała się ani dziwić ani nużyć, wśród niej mogła snuć myśli z siebie samej i wspomnień własnych.
Okna były zapuszczone, w pokoju ciemno; lampka przysłonięta paliła się w kominie, u drzwi znużona sługa siedziała w krześle oparta o mały stoliczek i... zdrzemnęła się mimowoli.
Jenerał kilka razy uchylił drzwi i zaglądał, ale nie śmiał wnijść, widząc Helę w tej zadumie, której przerwanie często obudzało łzy i nerwowe cierpienia.
Stał mimo chłodu w progu domu, oczekując na doktora i niecierpliwiąc się jak despota, który czekać nie umie i nie lubi.
Nie rychło pokazał się Müller, udając wesołego.
— Cóżeś tam robił, doktorze marudo? — zawołał jenerał — coś robił w tym zamku zaklętym czy przeklętym?
— Co robiłem! nie puszczał mnie ten Krajski — odparł Müller — ale czyż, uchowaj Boże, byłem tak pilno potrzebny? czy jenerałowa?...
— Jenerałowa siedzi jak posąg... nie o to idzie — odpowiedział Puzonów — ale ja potrzebowałbym pójść opatrzyć komendę, więźniów, kwatery... a nie mogę się oddalić... lękam się ją tak porzucić.
Lekarz ramionami ruszył.
— Czego się wy obawiacie wiecznie?
— Zostaniecie tu? — spytał Puzonów — nie oddalicie się?
— Nie pójdę już nigdzie prócz chorej, przy której zostać muszę chwilę, aby stan jej wybadać.
— Wpłyńcież, proszę, na jej uspokojenie — rzekł, ściskając go za rękę, jenerał.
— Ale zrobię, co tylko zdołam, bylebym miał czas na to.
— Nic wam nie przeszkodzi... nawet ja, bo odchodzę.
Müller ukrył radość, jaką mu to sprawiło, futro oddał żołnierzowi i na palcach wśliznął się do mieszkania jenerałowej.
Sługa zerwała się przestraszona ze snu.
— Idź sobie odpocznij — szepnął doktór — zostaw mnie samego... ja posiedzę na waszem miejscu...
Drzwi się zamknęły, a Hela nawet oczu nie zwróciła w tę stronę; siedziała wciąż jakby martwa, wpatrzona w ścianę przeciwległą szklanemi oczyma zadumy głębokiej.
Doktór chwilę stał, przygotowując się jakby do rozpoczęcia rozmowy i przebudzenia jej z tego snu na jawie; potem postąpił parę kroków, odkaszlnął zlekka. Hela zadrżała i zwróciła się nagle ku niemu, ale twarz jej nie rozjaśniła się tak, jak zwykła promienieć po smutku, gdy miłe przerwie go zjawisko: znać było z wyrazu, ze doktór był dla niej zupełnie obojętną figurą, choć mu zawdzięczała życie.
Nie miała nawet ochoty do rozmowy, spuściła oczy... niema.
Müller wziął krzesło, zbliżył się, usiadł i prosił o rękę, zaczynając od zbadania pulsu.
Hela podała mu ją z posłuszną obojętnością.
— Jakże pani jest? — zapytał — czy pani lepiej, czy gorzej czuje się po podróży?
— Lepiej nie, a gorzej? — ruszyła ramionami — czyż gorzej być może?
— Ale bo — przerwał doktór — trzeba się z życiem pogodzić, chcieć żyć i mieć nadzieję.
Hela spojrzała na niego, jakby wzrokiem powtarzała pytanie — mieć nadzieję?...
— A tak! — dodał lekarz — człowiek, póki żyje, nie powinien nigdy tracić nadziei.
— Póki żyje, to prawda — rzekła powoli chora — ale czyż ja żyję? czyż to się życiem nazwać może? Ja tam na podzameckiem polu padłam zabita, chlubną i piękną śmiercią umarłam, a że wam podobało się na mnie uczynić doświadczenie, duszę, co się jeszcze nie wyplątała z więzów, zmusić, by je na nowo przyjęła... że mi kazaliście wlec jakieś przypomnienie życia — cóżem ja winna? Ja już raz umarłam i — żyć nie chcę.
— To bardzo źle — odparł doktór — bo... bo gdybyś pani... — Ale — przerwał — w takim stanie, w jakim ją znajduję, nie mogę jej powiedzieć nawet wszystkiego, cobym chciał...
— A cóżbyś chciał mi powiedzieć? że mnie mąż kocha? że będę zdrową? że mogę być po ludzku szczęśliwą? coś podobnego, nieprawdaż?
— A może wcale, wcale co innego — mruknął doktór — coś niespodziewanego, dziwnego... ale w takiem usposobieniu ja nic powiedzieć nie mogę.
Hela bacznie się w niego wpatrywać zaczęła: doktór się uśmiechał dziwnie, pierwszy to raz wyczytała w jego twarzy coś innego, niż zwykle.
Powtórzył cicho:
— Nic powiedzieć nie mogę.
— Spróbuj pan! — rzekła Hela.
Muller się obejrzał trwożliwie nieco, znać było, że lękał się drażliwą rozpocząć rozmowę, nie wiedząc jeszcze, jak do niej znajdzie usposobioną swą pacyentkę.
— Daj mi pani słowo — rzekł głucho i tajemniczo — że, bądź co bądź, nie zdradzisz mnie.
Hela ruszyła ramionami tylko.
— Jeśli na to słowa potrzeba, nie mów mi nic, bo nie ufasz... Ja w życiu nie zdradziłam — nikogo.
Doktór potarł perukę, poszedł do drzwi jednych, do drugich, namyślił się, siadł w krześle i, zwolna ująwszy jej rękę, mówić począł.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.