Bezimienna/Tom I/XXXI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Bezimienna
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1912
Druk Drukiem Piotra Laskauera
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXXI.

Na tę chwilę nadszedł wreszcie oczekiwany Puzonów, który dzięki tej wielkiej łatwości, z jaką się Rosyanie uczą języków, a zarazem pobytowi w Warszawie i stosunkom ze starościną, mówił bardzo dobrze po polsku. Uśmiechając się szydersko, zwykł był nawet z przekąsem powtarzać często: mości dobrodzieju i mościa dobrodziejko! Ubrany był, jak zwykle, gdy się puszczał na wycieczki wieczorne, po cywilnemu, z pewnym wykwintem, przywdziawszy razem ze strojem słodycz i grzeczność, którą umiał kłaść i zrzucać z tą nadzwyczajną zręcznością, z jaką pajac na linie ubiera się i rozbiera, stojąc na jednej nodze.
Hela stała przy krześle, czerwona jak wiśnia, drżąca jak liść jesienny, zmieszana.
Starościna, pośpieszywszy do progu, dała znak jenerałowi, aby był ostrożny i nie spłoszył strwożonej; ale on wiedział już sam, jak się miał zachować. Oznajmiono mu wcześnie, że ma grać rolę przyjaciela nieboszczyka męża, opiekuna; Betina na ten wieczór oblekła się skromnością i powagą.
Dymitr Wasyljewicz stał się prawie nieśmiałym, tak był uszanowania pełnym... Zamruczała coś Betina niezrozumiałego, przedstawiając go pannie Helenie...
Wkrótce jednak przelękłe dziewczę odzyskało całą odwagę niewinności... i śmiałość swą nieco dziką... Mało żyjąc z ludźmi, Helena miała instynkt, brakło jej doświadczenia, zgadywała formy, których nie znała, a przecież była w porównaniu do starościny wielką panią. Choć ją onieśmielało ubóstwo i położenie towarzyskie, czuła wielce godność swoją.
Jenerał, aby ją nazbyt nie trwożyć, przywitawszy się ledwie, począł od swobodnej i wesołej rozmowy z Betiną, od ogólników. Podano kawę i owoce, przysunęli się do stołu... Hela, płoniąc się, siadła z daleka... milcząca... Gospodyni nie łatwo potrafiła wciągnąć ją powoli w rozmowę. Mówiono o Warszawie, o pogodzie, o miejskich plotkach, o wszystkiem i o niczem... byle coś mówić; wzrok jenerała gonił za piękną, rumieniącą się twarzą dziewczęcia... Starościna, która rozmowę taką doskonale prowadzić umiała, przedłużała ją umyślnie, aby Heli dać czas ochłonąć...
Spokojniejszą ją widząc, jenerał z najsłodszemi i pełnemi poszanowania formami zbliżył się do niej, i niby otwarcie, bez pretensyi wyznał odrazu, że nadzwyczajna jej piękność zrobiła na nim wrażenie, któremu oprzeć się nie mógł.
Na grzeczności, któremi ją obsypywał, smutna Helena ledwie coś niezrozumiałego odpowiedzieć mu potrafiła, ale z kilku tych wyrazów, a więcej z wejrzenia jej spokojnego, chłodnego, przekonał się jenerał, że stał przed istotą wcale do gospodyni nie podobną, że to była natura dziewicza, czysta, szlachetna aż do egzaltacyi, pełna prostoty i energii zarazem, która tych półkłamstw, zwanych grzecznościami po świecie, zrozumieć nawet nie mogła i ocenić nie umiała. Pochlebstwa widocznie nie robiły na niej żadnego wrażenia, język salonów i świata był jej obcym.
Ile razy człowiek taki, nawykły do życia wśród istot sztucznych a zepsutych, zetknie się ze świeżem, wonnem, pełnem naturalności zjawiskiem, budzi się w nim naprzód jakaś niewiara, podziw, potem uczucie własnej bezsilności. Te kunszty spospolitowane, którymi tak doskonale władał zdobywca serc wielkiego świata, tu się nie zdały na nic... moneta to, która nie ma kursu... potrzeba było zmienić taktykę i, nie mając serca, zachować choć pozory uczucia.
Jenerał spostrzegł to prędko, plątał się i mylił, bo nie mógł na ton właściwy trafić... Hela ośmielona, chłodniejsza, pewna siebie, zabiła go majestatyczną obojętnością i poglądała nań z góry.
Ale Puzonowa to roznamiętniło więcej jeszcze, rozpłomieniał, rozkochał się szaleniej, jeśli to zakochaniem nazwać się godzi, co było najpospolitszą namiętnością. On to tak okazywał, bo innej miłości znać nie mógł, a tę praktykował od lat czternastu życia.
Godzina pobytu Heleny zeszła mu bezkorzystnie, był prawie upokorzony — wydawała mu się teraz nierównie ponętniejszą, niż pierwszym razem.
Gdy nareszcie wyrywająca się co chwila Helena odejść mogła, a raczej wylecieć z tej duszącej ją atmosfery, Puzonów padł na krzesło, odzyskując swobodę, i zawołał do starościny:
— Rób, co chcesz! żądaj, co ci się podoba, ja się szalenie w niej kocham i ona musi być moją...
— Że się zakochałeś, jak stary rozpustnik, nie potrzebujesz mi tego waćpan mówić, wiem o tem doskonale... — odpowiedziała starościna — ale co wy sobie myślicie? Uboga, to prawda, no a gdybyście się nawet ożenić z nią chcieli, co być nie może, to ręczę wam, że za was by nie poszła.
Puzonów spojrzał, ruszając ramionami.
— Oszalałaś, czy co? Żenić się? ja? Ja, co mogę wziąć z dworu cesarzowej księżniczkę na wybór, która mi pięćdziesiąt tysięcy dusz przyniesie? ja? ożenić się... co się dzieje z tobą, szanowna starościno? żartujesz...
— Żartuję — odparła Betina — wiem, że tego-byś ani mógł, ani chciał zrobić; ale ci powiadam dlatego, abyś miarkował, że nie pójdzie ci to łatwo... Jest to wcale osobliwsza dziewczyna, jakiej mi się jeszcze spotkać nie trafiło... cnotliwa... nie zalotna... a zimna... głowa się jej nie zawróci!
— Słuchajże, pani moja — przerwał jenerał — potrzebujęż ja to wam tłómaczyć, że są sposoby na wszystko i środki na wszelkie charaktery?... Uboga... nieznana, bez familii...
— Nie tak zupełnie — rzekła Betina.
— Owszem, zupełnie, wiem to dobrze — odpowiedział jenerał.
— Przecież jest moją... siostrzenicą — dodała Betina — jakem to miała honor mówić mu.
Jenerał spojrzał badająco, ale nie uważał na teraz za właściwe tłómaczyć się i ciągnął dalej:
— Choćby... no to co?
A w duchu spytał siebie: czy nie wie istotnie, że kłamie przede mną?
Potem dorzucił jeszcze:
— Uboga... bardzo uboga... pani powinnaś zrozumieć, co to znaczy...
— Wszystko wiem, wszystko rozumiem, a jednak za nic nie ręczę i niczego się nie podejmuję — zawołała starościna. — Sprawa trudna...
— Ale pani trudniejsze nieraz w życiu umiałaś pokonać — rzekł, uśmiechając się grzecznie, jenerał — bądź tylko dobrej woli dla mnie.
Starościna pokręciła głową.
— Ale bo waćpanu przyszła w istocie nie w porę fantazya osobliwsza... Choćbym chciała po przyjacielsku mu służyć... doprawdy stawiasz mnie w położeniu...
— Powiedzże mi, starościno, szczerze — zniecierpliwiony przerwał jenerał — zrzekasz się?
Starościna podrożyć się chciała, ale wcale nie myślała się zrzekać, zlękła się trochę, widząc, że zaszła za daleko.
— No... zobaczymy, zobaczymy — odezwała się z uśmiechem — na to potrzeba czasu... wyboru chwili... pracy, zachodu... i... kto wie ile nieprzyjemności do zniesienia...
Jenerał pochlebiał, obiecywał, prosił, nalegał i tak ją nareszcie ubłagać potrafił, że mu swą pomoc przyrzekła znowu, wymawiając nieograniczone posłuszeństwo swym rozkazom.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.