Bezimienna/Tom I/XXX

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Bezimienna
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1912
Druk Drukiem Piotra Laskauera
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXX.

Nazajutrz i dni następnych Puzonów, którego wyobraźnia silnie była zajęta pięknością nadzwyczajną Heli, nie mogąc przypuścić, żeby tak była istotnie niedostępną i dziką, jak mu ją malowała starościna, wysłał potajemnie na zwiady swoją policyę sekretną dla dokładnego wywiedzenia się o stanie i położeniu Heleny. Ludzie, co koło podobnych spraw chodzić przywykli, wybadali wszystko; doniesiono mu bardzo szczegółowo, kto była, gdzie i z kim mieszkała. Dowiedział się nawet więcej, niż starościna, która ją miała za siostrzenicę, bo o tajemniczem pochodzeniu, o zupełnem sieroctwie, ale zarazem o nieposzlakowanej sławie, pracowitem życiu i niezmiernem ubóstwie.
Strzegł się odrazu wydać z tem przed Betiną, o czem się dowiedział, aby nie okazać przed nią, iż jej nie ufa; ale przekonał się, że inaczej, jak za pośrednictwem Betiny trudno mu będzie bliższe zawiązać stosunki.
Paliła mu się głowa, niecierpliwił się, biegał, nareszcie wymógł to na Betinie, iż mu oznajmi, kiedy Hela będzie u niej, aby ją przecie mógł poznać bliżej...
Z wielką trudnością przyszło starościnie skłonić dziewczę, aby na dłuższy czas do niej przyszła... ale Betina miała na to sposoby: pod tym tylko warunkiem przyrzekła robotę, zagroziła, że odmówi pomocy wszelkiej, udawała obrażoną i zagniewaną...
A Julka mała leżała chora, matka płakała dnie i noce, a biedna Hela kochała je obie i serce jej pękało, gdy im dopomódz nie mogła! Robota i zasiłek od starościny musiały starczyć na wszystko, bo innych środków nie było.
— Moja Helusiu — szeptało jej chore dziecię, zarzucając wychudłe rączki na szyję — moja ty siostrzyczko droga... ty tak teraz rzadko posiedzisz przy mnie, a ja tak ciebie kocham... mnie tak z tobą dobrze... Gdy wezmę dłoń twoją i położę sobie pod głowę... to usypiam tak słodko... i zdaje mi się, żem zdrowsza... żem bezpieczniejsza, kiedy cię czuję przy sobie...
— O! pieszczotko ty moja — mówiła jej Hela — pomyśl... ja przecie pracować muszę, żeby wam nie być ciężarem... a czasem ulżyć wam trochę... Ot, i dziś tak się złożyło — dodała — że mi kazano koniecznie wieczorem być tam, gdzie mi robotę dają i gdzie mi ją najlepiej płacą... Moja matusiu, co ja tu pocznę... na jutro potrzeba lekarstwa... bułek... soku... wszystkiego... przyniosłabym zasiłek, ale muszę, muszę po niego dziś iść wieczór, inaczej tej pani nie zastanę... Kazała! a my... my słuchać musimy.
— Ale dlaczegoż wieczorem? — spytała Ksawerowa — mogłabyś może pójść rano. Wiesz, Helo, jaką nieograniczoną mam ufność w tobie, a z twoją pięknością, młodością, niedoświadczeniem, ufnością poczciwą... ja się tak o ciebie lękam!
— Czegóż, matuniu moja! — weselej podchwyciła Helena, całując jej ręce — czego? Nie obawiajcie ¡się, ludzie nie są tak źli i Bóg czuwa nad sierotą. Cóż mi się złego stać może?
Ksawerowa nadto była biedna, nadto kochała Helunię i drżała o nią, zamilkła więc, nie opierając się już więcej, wieczorne wyjście Heli ułożone zostało.
Każda inna byłaby się może przybrała nieco staranniej, ona, nie myśląc, by tam kogo spotkać miała, nie chcąc się podobać nikomu, pozostała w swej codziennej sukience, przygładziła włosy... wyszła...
Zastała już Betinę oczekującą, a w pokoju światła rzęsiste... coś jakby przygotowanie do przyjęcia gości; chciała się zaraz cofnąć, ale starościna porwała ją za rękę.
— A! nie bądźże już dzieckiem — zawołała niecierpliwie. — Nikogo u mnie nie będzie... zostaniemy same... Ja lubię światło... A gdyby nadszedł przypadkiem ten pan... ten... wiesz, który cię tu już raz widział, któremuś się tak szalenie podobała...
— Tobym natychmiast uciekła! — krzyknęła Helena.
— A jabym się śmiertelnie pogniewała... — zawołała Betina. — Co to za dzikość i strachy jakieś śmieszne!
Popatrzyła na nią, a widząc ją tak prosto ubraną, w codziennej tylko sukience, ruszyła ramionami. Pod rozmaitymi pozorami to chłodu, to próby ubioru, chciała ją koniecznie trochę przystroić, ale Hela stanowczo się temu oparła. Pozostała więc, jak przyszła, w ubraniu swem powszedniem, ale te światła, te stroje już ją zaniepokoiły... Wspomnienie o nieznajomym panu dawało do myślenia... Posępna, zmuszona oczekiwać na zapłatę i robotę, usiadła.
Starościna usiłowała ją rozerwać rozmową, ale i ta nie szła; dziewczę przelękłe zaledwie odpowiadało, wstawało co chwila, powstrzymać ją było trudno. Widząc ją niespokojniejszą coraz, starościna zebrała się na szczerość.
— Otóż ci już wprost wolę powiedzieć, dlaczego cię przytrzymuję — rzekła. — Mój dobry opiekun chciał cię widzieć koniecznie... wszakże cię oczyma nie zje, cóż w tem złego?... Podobałaś mu się... stara się przybliżyć... toć nie grzech!
— Ale ja wcale znajomości nie pragnę — zawołała Helena. — Niech to panią nie obraża, może być najpoczciwszy człowiek, przecież na mnie, od pierwszego rzutu oka, zrobił wrażenie bardzo przykre... powzięłam jakąś obawę... nie wiem, to dziwactwo zapewne... wstręt prawie...
— A! a! — odparła, śmiejąc się, starościna — wieszże, co to znaczy? Jest to zawsze pierwszą oznaką mającej się nieochybnie urodzić miłości... to rzecz niezawodna!
Hela, zarumieniona, prawie do łez zmieszana, błagała i prosiła, aby jej odejść było wolno... Już się zbierała do ucieczki.
— Słuchajże, utrapiona dzieweczko! — zakrzyknęła starościna — klnę się, że jeśli tym razem pójdziesz ode mnie, to nie masz po co powracać... będę się gniewać... a ja gdy się pogniewam raz... to na zawsze... Przecież ci u mnie żadne nie grozi niebezpieczeństwo... Idź, jeśli chcesz... ale bądź zdrowia!
Gniew, tym razem istotny i nieudany wcale, strwożył Helenę... obrachowała jego następstwa... zdało się jej, że posłyszała płacz Julki... że zobaczyła twarz jej bladą i łzy Ksawerowej... i usiadła cała drżąca...





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.