Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bezimienna T. 1.djvu/83

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Potem dorzucił jeszcze:
— Uboga... bardzo uboga... pani powinnaś zrozumieć, co to znaczy...
— Wszystko wiem, wszystko rozumiem, a jednak za nic nie ręczę i niczego się nie podejmuję — zawołała starościna. — Sprawa trudna...
— Ale pani trudniejsze nieraz w życiu umiałaś pokonać — rzekł, uśmiechając się grzecznie, jenerał — bądź tylko dobrej woli dla mnie.
Starościna pokręciła głową.
— Ale bo waćpanu przyszła w istocie nie w porę fantazya osobliwsza... Choćbym chciała po przyjacielsku mu służyć... doprawdy stawiasz mnie w położeniu...
— Powiedzże mi, starościno, szczerze — zniecierpliwiony przerwał jenerał — zrzekasz się?
Starościna podrożyć się chciała, ale wcale nie myślała się zrzekać, zlękła się trochę, widząc, że zaszła za daleko.
— No... zobaczymy, zobaczymy — odezwała się z uśmiechem — na to potrzeba czasu... wyboru chwili... pracy, zachodu... i... kto wie ile nieprzyjemności do zniesienia...
Jenerał pochlebiał, obiecywał, prosił, nalegał i tak ją nareszcie ubłagać potrafił, że mu swą pomoc przyrzekła znowu, wymawiając nieograniczone posłuszeństwo swym rozkazom.




XXXII.

W życiu człowieka są czasem fatalizmy tak straszliwe, jak w tragedyach greckich; wszystko się zdaje składać na nieuniknioną zgubę; ludzie, przypadki, położenie, samo wewnętrzne usposobienie, które odbiera siłę oporu i w przepaść pociąga zobojętnieniem.
W parę dni po tym wieczorze Hela przyszła z robotą, zastała starościnę milszą jeszcze, serdeczniejszą,