Bankructwo małego Dżeka/XVII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Bankructwo małego Dżeka |
Wydawca | Towarzystwo Wydawnicze |
Data wyd. | 1924 |
Druk | W. L. Anczyc i S-ka |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
— Owszem, bardzo mi się twój pomysł podoba — mówi pani, — ale mój miły Dżeku, nie zaniedbuj się w nauce. Widocznie kooperatywa zabiera ci zbyt wiele czasu. Byłoby mi bardzo przykro, gdybyś stał się złym uczniem. Nie wypada nawet, żeby bibljotekarz źle się uczył, on — który powinien dawać przykład rzetelnego stosunku do książki i do wiedzy.
Dżek milczał chwilę dłuższą.
— I cóż mi odpowiesz?
— Nic, — odparł Dżek smutnie. — Pani ma słuszność: zaniedbałem się w nauce. Nie przypuszczałem, że kooperatywa zajmie mi tyle czasu. Chociaż...
— Chociaż?
— Roboty nie mam znów tak wiele, tylko ciągle myślę, co zrobić, żeby się udało.
— Miły Dżeku, właśnie idzie o twoją myśl, która jest zupełnie pochłonięta zakupami i gwiazdką.
— Proszę pani, ja się tych wierszy z pewnością podczas świąt nauczę.
— Nietylko wiersze. Znów w ostatniem dyktandzie zrobiłeś dużo błędów.
— Zrobiłem cztery grube błędy i trzy małe, razem siedem błędów.
— No, widzisz. Ja ciebie bardzo szanuję i cenię, mój chłopcze, ale tem bardziej się smucę. Pocieszam się myślą, że wiele korzystasz, zajmując się kooperatywą. W arytmetyce się poprawiłeś, to prawda. Ale pomyśl tylko: czy kupiec może pisać błędnie?
— Jeszcze nie jestem kupcem, — odparł Dżek.
Ostatecznie postanowiono, że bazar świąteczny się odbędzie, bo Dżek zobowiązał się wobec klasy. Już do świąt pani będzie dla niego względniejsza. Ale za to Dżek przez święta i później weźmie się naprawdę do nauki, a tylko wolny czas poświęcać będzie kooperatywie.
I w domu rodzice się skarżyli, że Dżek za często biega do mister Tafta, że się czasem spóźnia na obiad (niezbyt często), że jest zamyślony, roztargniony i mówi ze snu. A najwięcej zmartwiona była mała Mary, którą Dżek zupełnie zaniedbał.
Ano, nie mogło być inaczej. Dżek musiał rozwiązać najtrudniejsze chyba zadanie, które kiedykolwiek jakikolwiek chłopiec w jego wieku miał do rozwiązania. Jak podzielić między wszystkich w klasie:
6 drewnianych pudełek farb,
12 papierowych pudełek kredek,
18 łańcuszków,
3 drukarki z ruchomemi literami,
3 pudełka z żołnierzami,
12 organek,
3 skarbonki,
12 rewolwerów i 12 lalek,
6 sznurków korali,
3 warcaby,
3 domina,
3 samochody blaszane sprężynowe,
24 gwiżdżące baloniki do dmuchania,
1 pudło sztuk magicznych,
1 pudło z wyszywaniem na kanwie,
4 jajka wkładane (czerwone, w tem mniejsze niebieskie — i coraz mniejsze i innego koloru),
5 pudełek klocków,
3 pudełka łamigłówek,
1 łabędzie, które można łowić na wędkę magnesem (i ryby),
5 loteryjek,
1 pudełko ze zwierzętami.
A prócz tego piłki, ruchome abecadło, złoty deszcz, kule, trąbki, lichtarze do świeczek, śnieg, zimne ognie i różne inne ozdoby choinkowe.
Muszę jeszcze dodać, że w jednem z pudeł było naprzykład 12 farb, a w drugiem 24, że jedne lalki zamykały oczy, inne nie, że i łamigłówki i klocki — wszystko było różnej wielkości i różnej wartości.
— Kiedy nareszcie przyniesiesz? — nalegają koledzy.
Chcą przynajmniej zobaczyć, bo do tej pory tylko Iim widział u mister Tafta i opowiadał rzeczy, o których się i filozofom nie śniło.
Co znaczy Bosko Czarnoksiężnik w porównaniu z pudłem sztuk magicznych. Jest tam naprzykład flaszka, gdzie wlewasz wodę, a potem — fokus, pokus — laseczką, i jest wino. Albo sypiesz ziarno — znów fokus pokus — jest mąka. Czerwona kula znika i znów się pokazuje w pudełku. Przecinasz nożem sznurek, i znów jest cały. Papier znika z czarodziejskiego portfelu.
Albo łabędzie i ryby przyczepiają się do wędki, jak żywe.
No, i czego tam niema?
Odrazu 20 chłopców zamawia te pudła, a 15 dziewczynek największą lalkę.
Bo wiedzą, że będzie strasznie tanio.
Co robić, jak sprawiedliwie podzielić? Już nie Dżek, ale mister Taft nie wie.
— Muszę ci wytłumaczyć, co znaczy kalkulacja. Jeżeli coś kupuję, wiem, ile zapłaciłem, wiem, ile mnie kosztuje. Potem muszę wiedzieć, ile płacę za sklep, gaz, podatek, ile mi się zniszczy na wystawie. Bo kto kupuje, ten chce mieć wszystko najlepsze. Nikt nie kupi podartego obrazka albo zgniecionej pocztówki; ale jak przegląda w sklepie, nieostrożnie kładzie i gniecie, a ja tracę. Więc to są moje straty i wydatki administracyjne. A przecież muszę zarobić jeszcze. Za pracę sprzedawania muszę mieć zapłatę.
— Ale ja nie mam sklepu, — mówi Dżek.
— To też twoje wydatki administracyjne są małe. Ale są.
— Jakie? — zapytał się Dżek.
— A skąd masz kajety, w których prowadzisz rachunki? Gdzie trzymasz rachunki? Gdzie trzymasz pieniądze? Potrzebna ci przecież teczka do papierów i skarbonka do pieniędzy. Kto płaci za podzelowanie butów, jak musisz chodzić tak dużo?
— Więc co zrobić?
— Nie wiem. Powiedz mi jeszcze, czy kooperatywa chce zarobić na tem?
Dżek też nie wie.
— A najważniejsze: czy twoi koledzy mają i ile mają pieniędzy. Bo co warta kalkulacja, jeżeli powiesz, ile co kosztuje, a oni nie kupią, bo nie mają pieniędzy.
Myśli Dżek, poradził się woźnego, radzi się Nelly, Iima, pani, — każdy coś powiedział. Wreszcie postanowiono:
Urządzi się tak jakby fantową loterję. Bilety będą po 5, 10 i 20 centów. Kto co wygra, ten będzie miał. A z tego, czego jest dużo, jak łańcuszki, gwizdałki, organki i rewolwery, zrobi się razem z ozdobami choinkowemi torebki, i każda torebka będzie kosztowała 2 centy. Torebki leżeć będą w koszyku, i każdy będzie wyjmował. Nazywa się to: kosz szczęścia.
Prócz tego będą prezenty: Morris dostanie największe pudło farb, Barnum — najlepsze organki, jedną lalkę dostanie woźny dla małej córeczki. Matce mister Tafta kupią kwiatek, bo nie może ani widzieć, ani nie słyszy, więc niech sobie przynajmniej wącha.
Woźny bardzo pomaga Dżekowi, a dzięki temu, że mister Taft dał Dżekowi list do znajomego hurtownika, otrzymali prawie za darmo tyle pięknych rzeczy. Bo co tu gadać? Mister Taft ocenił skrzynkę na przeszło 15 dolarów.
Dżek chciał nawet dać jedną drukarkę kierownikowi i pani sznurek korali. Ale Fil powiedział:
— Idź, głupi. Pani się tam znowu ubierze w korale dla dzieciaków.
Drukarka mogłaby się przydać kierownikowi, ale może się obrazić, zresztą ma maszynę do pisania.
Kiedy już wszystko było dokładnie obmyślone, Dżek urządził posiedzenie kooperatywy. Ale był straszny hałas. Nie chcieli mówić po kolei, wylatywali z miejsc. Niektórzy mówili, że nie mogą radzić, bo nie widzieli. Dopiero jak pani weszła, z początku się uspokoiło. Ale potem znów to samo:
— Dlaczego tak?
— Poco to?
A jak pani się zapytała, jaki mają inny plan, nikt nic nie wiedział.
— A co będzie, jak chcę rewolwer, a dostanę organki? A jak kto ma mało pieniędzy? A czy można kupić dwa bilety? Co się zrobi, jeżeli różne rzeczy zostaną?
Nikt głośno nie mówił, że źle, bo pani zaraz się pytała:
— A co radzisz, żeby było lepiej?
Ale słychać było, szczególniej między dziewczynkami, jak mówiły:
— Ja tam wcale nie chcę. Też wymyślił: fantowa loterja. A jak nic nie wygram albo jakieś głupstwo?
Aż pani się rozgniewała:
— Bardzo łatwo krytykować, jak ktoś coś robi. Ale nikt nie chce pomyśleć, czy można zrobić lepiej. Zamiast podziękować Dżekowi, że się gorliwie zajmuje kooperatywą, jeszcze są niezadowoleni. To jest niewdzięczność i bezmyślność.
Co prawda, niesłusznie pani gniewała się na wszystkich, bo tylko może pięcioro hałasowało i robiło miny. Bo reszta była zadowolona.
— Jak nie będę chciał, przecież mogę zamienić.
— Żeby nawet się nie przydało, przecie i tak tanio.
— Albo można oddać bratu albo siostrzyczce.
Więc pani spojrzała na zegarek i zapytała, kto się zgadza: żeby podniósł rękę. A potem niech podniesie, kto się nie zgadza. Wszyscy patrzą na tych, którzy mówili, że źle Dżek wymyślił, ale oni stchórzyli, — nikt ręki nie podniósł. No, więc jutro po ostatniej lekcji Dżek zostanie z Iimem, Filem, Nelly, Klaryssą i Harry, i przy pomocy pani zrobią torebki. A fantowa loterja będzie pojutrze.
Tylko pani uprzedza, że jeżeli na lekcjach siedzieć będą niespokojnie, nic się nie odbędzie. Bo i tak jest dużo niepokoju i zamieszania. Dziś naprzykład pobił się Pitt z Fordem o żołnierzy, którzy tymczasem leżą spokojnie w skrzynce w sklepie mister Tafta.
Jeżeli na posiedzeniu, kiedy dopiero mówiono o tych rzeczach, był nieład, można sobie wyobrazić, co się działo, kiedy już wszystko ponumerowane rozłożone było na stole. Całe szczęście, że woźny pilnował porządku, bo wiadomość rozeszła się po całej szkole, i zaczęli się pchać także z innych oddziałów.
Dżek odbierał pieniądze, Klaryssa zapisywała, Iim pilnował porządku, a Harry wydawał fanty.
Najgorszy był początek. Potem już wywoływano po kolei podług ławek. Wolno było brać tylko jeden bilet, a jak wszyscy wzięli, zaczynano od początku. Bilety po 20 centów nie miały powodzenia, bo woleli brać po 2, albo po cztery bilety po 5 centów. Więc jedne bilety zostały, a tańszych zabrakło. Niektórzy znów woleli torby.
Potem zaczęły się zamiany. Przyszedł kierownik i trzy panie. I ostatecznie niektórzy uczniowie z innych oddziałów wzięli bilety po 5 centów — i ostatecznie największą lalkę wygrał Weed z czwartego oddziału, a pudło ze sztukami magicznemi dziewczynka z pierwszego oddziału.
Klaryssa przy zapisywaniu naprzód się omyliła, potem się obraziła, a Dżeka tak rozbolała głowa przy wydawaniu reszty, że zapomniał zupełnie, że też ma prawo kupić choć dwie torebki i wziąć bodaj jeden bilet.
Kiedy skończył, nie było już nic na stole, prócz pudełka z centami, gdzie leżały nawet i dwa papierowe dolary.