Babunia (Němcová, 1905)/I

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Božena Němcová
Tytuł Babunia
Wydawca Wydawnictwo „Katolika“
Data wyd. 1905
Druk Wydawnictwo „Katolika“
Miejsce wyd. Bytom
Tłumacz Paweł Rybok
Tytuł orygin. Babička
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
I.

Babunia miała jednego syna i dwie córki. Starsza była długie lata we Wiedniu u krewnych, u których też za mąż wyszła. Potem młodsza siostra zajęła jej miejsce w tym domu. Syn wyuczył się rzemiosła, stał się samodzielnym majstrem i ożenił się z mieszczanką. Babunia mieszkała w pewnej wiosce w górach nad granicą Ślązka, spokojne i swobodne prowadząc życie ze starą sługą Elżbietą, rówieśniczką swą, która już u rodziców jej służyła.
Życie ich nie było jednostajnem, gdyż wszyscy mieszkańcy wioski byli z niemi spowinowaceni. Babunia prawdziwie po macierzyńsku dopomagała im. Nie było chrzcin, wesela, ni pogrzebu, w których by nie brała udziału.
Nagle nadszedł do Babuni list z Wiednia. Oto córka najstarsza donosiła, że mąż jej jest teraz w służbie u pewnej księżny, posiadającej wielkie dobra Nachodzkie w Czechach, oddalone zaledwie o kilka godzin drogi od górskiej wioski, gdzie mieszkała Babunia. Odtąd tam stałe jej będzie mieszkanie, mąż zaś tylko w letnich miesiącach i podczas pobytu księżny przebywać tam będzie. Na końcu prosiła Babunię usilnie, aby do nich na zawsze przybyła i ostatnie dni życia spędziła w gronie swych wnuków, które jej przybycia z radością oczekują. Babunia rozpłakała się, nie wiedziała, co zrobić. Serce jej rwało się do córki i wnuków, których jeszcze nie znała, długoletnie przyzwyczajenie jednak przykuwało ją do małego domostwa i przyjaciół. Lecz krew — nie woda. Tęsknota zwyciężyła nad przyzwyczajeniem — Babunia postanowiła pojechać. Domostwo z wszystkiem, co się w niem mieściło, oddała w opiekę starej Elżbiecie z tą uwagą: „Nie wiem jeszcze, jak mi tam będzie, nie wiadomo nawet, czy jeszcze u was nie umrę“.
Pewnego dnia zajechał wózek przed chatę. Woźnica Wacław władował malowaną skrzynię Babuni, pakę z pierzynami, kołowrotek, którego opuścić nie chciała, koszyk z czterema czubatemi kurami, worek z dwoma czterokolorewemi kotami i na końcu Babunię samą, która przez łzy nic prawie widzieć nie mogła. Żegnana przez przyjaciół, odjechała wreszcie do swojej nowej ojczyzny.
Co za ciekawość, co za radość panowała w „Starem Bielidle!“ Tak bowiem nazywał się dom, w powabnej dolinie położony, odosobniony od innych, który pani Proszek, córce Babuni, na mieszkanie przeznaczony został. Dzieci co chwilę na ulicę wybiegały, aby zobaczyć, czy Wacław powraca, opowiadając każdemu przechodniowi: „Dzisiaj Babunia przybędzie!“ Zaś między sobą ciągle to jedno omawiały pytanie: „Jak też Babunia wyglądać może?”
Znały one różne babki, których postacie przed ich oczami się przesuwały, czyniąc w głowach ich wielkie zamięszanie — do której z nich Babunia będzie podobną? — Wtem wózek się zbliżył. „Babunia, Babunia jedzie!“ Rozległo się po domu. Pan Proszek z żoną — Elżbieta z najmłodszą dziewczynką na rękach, która już cokolwiek chodziła, ale mówić jeszcze nie umiała, — reszta dzieci — dwa wielkie psy, Sułtan i Tyras, — wszyscy wybiegli przed dom na powitanie Babuni.
Z wózka schodzi kobieta w ubraniu wiejskiem i białej chustce na głowie, dzieci stoją wszystkie obok siebie, nie odwracając ani na chwilę ócz od Babuni. Ojciec podaje jej rękę, matka ściskając ją płacze — i Babunia zalewa się łzami, całując córkę w oba policzki. Elżbieta podaje jej pyzatą Adelkę; Babunia się uśmiecha i nazywając ją swem serduszkiem, błogosławi dziecię. Spogląda na resztę dzieci, i najserdeczniejszym głosem rzecze: „Moje złote dzieci, moje skarby, jakże się na was cieszyłam“. Ale dzieci spuściły oczy, stały jak przymarznięte i dopiero na rozkaz matki podały rumiane buzie Babuni do pocałunku. Nie mogły wcale przyjść do siebie. I nie dziw! Przecież to była zupełnie inna babcia od tych, które dotąd widywały — takiej ich oczy jeszcze nie widziały! Więc nie mogły jej się napatrzeć. Gdzie tylko stanęła, były około niej, oglądając ją od stóp do głowy.
Dzieci podziwiały ciemny kożuszek, zmarszczony na plecach — zieloną fałdzistą suknię, obszytą szeroką wstęgą; — a chusteczkę w kwiaty, którą Babunia pod białą chustą na głowie nosiła, uważały za niezmiernie piękną — siadały na ziemi, aby się czerwonym podwiązkom na białych pończochach i czarnym pantoflom wygodnie przypatrzeć. Mały Wilemek próbował wyciągnąć kolorową szmat[1] z koszyka sitowianego, który Babunia na rękach trzymała, a starszy czteroletni Jan, podnosił ostrożnie fartuch, biały w czerwone paski, bo pod nim coś twardego spostrzegł. — Był to wielki worek skórzany. Jan chętnieby się dowiedział, co w nim było, ale Baśka, najstarsza z dzieci, już pięć lat licząca, odepchnęła go, szepcąc mu w ucho: „Poczekaj, powiem, że się chcesz do worka Babuni dostać!“
Szeptanie to było tak głośne, że było go można za dziesiątą ścianą słyszeć. Nie uszło ono też uwagi Babuni, bo urwała rozmowę z córką, otworzyła worek i rzekła:
— Patrzcie, co tu mam.
Potem dobyła różne rzeczy z niego, jak różaniec, nóż, kilka skórek chleba, kawałek wstążki, dwa koniki z marcepanu i dwie lalki. Ustawiwszy wszystko na łonie, dzieliła tem dzieci, mówiąc:
— I jeszcze coś wam Babunia przywiozła!
Tu im podawała jabłka i malowane jaja. Potem wypuściła koty z worka i kurczęta z koszyka. Dzieci z radości aż podskoczyły. To jednak była dobra Babunia, najlepsza z wszystkich, które dotąd znały.
— To są koty marcowe, czterobarwne, na myszy wyborne, w domu niezbędne! A kurczęta są oswojone, będą za Baśką jak pieski biegały, jeżeli się niemi zajmie.
Tak Babunia objaśniała dzieciom, które się o wszystko dopytywały, coraz śmielsze i na dobre z Babunią zaprzyjaźnione. Matka je upominała, aby Babuni spokój dały i odetchnąć pozwoliły, lecz Babunia sprzeciwiła się temu:
— Życz nam tej radości, Teresko, my tacy szczęśliwi.
A dzieci tuliły się do Babuni. Jedno jej na łonie siadło, drugie stało za nią na ławie, a Baśka stała i prosto jej w twarz patrzała. Dziwili się, jedno babusinym białym jak śnieg włosom, drugie chudym pomarszonym rękom, trzecie wreszcie zawołało:
— Ale Babuniu, wy macie tylko cztery zęby!
Babunia uśmiechnęła się, głaskała Baśkę po płowych włosach, nareszcie rzekła:
— Przecież jestem stara; jak wy się podstarzejecie, tak samo wyglądać będziecie!
Ale dzieci nie mogły pojąć, aby ich bieluteńkie, gładkie rączki kiedyś tak zmarszczone być mogły jak ręce starej Babuni.
Babunia już w pierwszej chwili podbiła sobie serca wszystkich wnuków; oddała im się też sercem całem i duszą. Pan Proszek, zięć babuni, którego ona także osobiście nie znała, zdobył serce jej przy pierwszem zaraz spotkaniu przez swą serdeczność i miły wyraz twarzy, z której było można dobroć i uprzejmość wyczytać. Jedno jej u niego zawadzało: że nie umiał po czesku. A już ona dawno zapomniała była wszystko, co po niemiecku umiała; a tak radaby teraz z Jankiem pogawędziła! — Janek ją pocieszał, że po czesku rozumie, a babunia wnet spostrzegła, że się w domu dwoma językami rozmawia. Dzieci i służba mówiły do pana Proszka po czesku, a on im odpowiadał po niemiecku, który to język rozumieć poczynały. Babunia miała nadzieję, że z czasem także zrozumie, a chwilowo pomagała sobie jak mogła.
Córkę swą babunia zaledwo poznała. Miała ją zawsze przed oczyma jako wesołe wiejskie dziewczę, a tu się spotkała z małomówną panią, poważną, w szatach miejskich, o pańskich obyczajach. To nie była już jej Tereska!
Babunia wnet poznała, że gospodarstwo w domu córki zupełnie odmiennie jest prowadzono niż to, do którego była przywykła. W pierwszych dniach radość i wrażenia nowego otoczenia nie pozwalały jej zastanawiać się długo nad tem, ale po mału uczuła się skrępowaną, i było jej brak wolności i swobody w nowej siedzibie i gdyby jej wnucząt żal nie było, zarazby do swej chałupki wróciła.
Pani Tereska miała wprawdzie niektóre swoje pańskie upodobania, ale o to nie mogła się na nią Babunia gniewać, gdyż przytem była bardzo dobra i rozsądna. Matkę swą pani Proszkowa kochała wielce, a i z tego względu niechętnieby ją od siebie była puściła, że sprawowała ona urząd kasztelanki w zamku, a wtedy nie miała nikogo, komuby była mogła powierzyć gospodarstwo domowe i dzieci.
Nie było jej więc miło, gdy spostrzegła, że Babunia jakoś za czemś tęskni, wnet to odczuła, a zarazem odgadła, co Babuni brakowało. Pewnego zatem dnia odezwała się tak do niej pani Tereska:
— Ja wiem, mateczko, żeście przyzwyczajeni pracować i żeby wam tęskno było, gdybyście mieli cały dzień tylko z dziećmi chodzić. Gdybyście więc chcieli prząść, to mam na górze trochę lnu, będę go miała więcej, jak mi się na polu urodzi. Ale najmilejby mi było, gdybyście chcieli dojrzeć trochę gospodarstwa. Na doglądaniu zamku, szyciu i gotowaniu spędzam cały dzień, z wszystkiem więc innem muszę się na obcych ludzi spuścić. Proszę was przeto, matko, zarządzajcie i radzcie o wszystkiem, jak wam się podoba!
— Przyjmuję to z radością, jeżeli ci tylko tem coś pomódz mogę; wiesz przecież, że do takiej pracy jestem przyzwyczajona, — rzekła Babunia pocieszona.
I jeszcze tego samego dnia poszła na górę zobaczyć len, a na drugi dzień widziały zdziwione dzieci po raz pierwszy w swojem życiu, jak się na kołowrotku przędzie.
Pierwsze, co sobie Babunia przedsięwzięła w gospodarstwie, było pieczenie chleba. Nie mogła znieść, że się służąca z darem Bożym tak bez wszelkiej czci obchodzi. Że nie przeżegnała ciasta ani go kładąc do dzieżki, ani wyjmując, ani wsadzając, ani wysadzając z pieca, — jakoby cegły w rękach miała. Babunia, nim kwas zalała, kopyścią dzieżkę przeżegnała, a to żegnanie powtarzało się tak często, jak często ciasto do ręki brała, aż chleb był na stole. Nie śmiał jej też żaden gap wejść w drogę, aby jej daru bożego nie „urzekł”. Nawet Wilemek, gdy wszedł do kuchni przy pieczeniu chleba, musiał pamiętać, że ma powiedzieć: „Szczęść boże!”
Gdy Babunia piekła chleb, miały wnuki kiermasz; bo każde dostało kołaczyk i malutki bochenek, nadziewany jabłkami, czego dawniej nie było. Ale musiały dobrze uważać na okruchy.
— Okruchy należą do ognia — mawiała babunia, gdy je ze stołu zmiatała i w ogień rzucała. A gdy które z dzieci nakruszyły chleba na ziemię, a babunia to spostrzegła, zaraz kazała okruchy pozbierać, mówiąc:
— Po okruszynach się deptać nie należy, bo dusze w czyśćcu płaczą.
Także nie chciała widzieć, gdy się chleb nierówno krajało.
— Kto się nie wyrównywa z chlebem, nie zgodzi się z ludźmi — była zwykła mówić.
Raz prosił Janek, aby mu babunia ukrajała chleba z grubszą skórką, bo ją rad jadał, ale babunia tego nie zrobiła i rzekła.
— Nie słyszałeś ty, gdy się zakrawa w skórę chleb, to się Panu Bogu pięty zarzyna? Niech będzie, jak chce, ty się nie ucz wymyślać w jedzeniu.
Janek chcąc nie chcąc, musiał się odpowiedzią zadowolić.
Gdy kawałki chleba lub skórki zostały, których dzieci nie zjadły, chowała je babunia do osobnego woreczka; a gdy zdarzyło jej się potem iść koło wody, rzucała okruchy rybom, skórki rozdrabiała podczas spaceru z dziećmi mrówkom lub ptakom w lesie, krótko mówiąc, nie pozwoliła zmarnować najmniejszej rzeczy, a wciąż napominała:
— Szanujcie dary Boże, bo bez nich źle na świecie; kto ich sobie nie waży, tego Pan Bóg skarze.
Upadł dziecku chleb na ziemię, musiało go zaraz podnieść i pocałować, jakby na przeproszenie; znalazła babunia gdzie groch, podnosiła go i całowała ustami wyznaczony na nim kielich. Tego wszystkiego babunia i dzieci uczyła.
Leżało pod nogami gdzie piórko, wnet je babunia ręką wskazała, mówiąc:
— Podnieś, Baśko!
Baśka była często leniwa i odpowiadała:
— Ale babuniu, co tam jedno piórko?
Za to ją babunia zaraz łajała:
— Pomyślże dziewczyno, zbierze się jedne do drugiego i będzie ich dużo, a spamiętaj sobie przysłowie:
— Dobra gospodyni za piórkiem płot przeskoczy!
Pani Proszkowa miała pokój o czterech oknach, w którym ona, pan Proszek i Adelka w kolebce sypiali, i w którym się w święta familijne także obiadowało i podwieczorek podawało, nowomodne meble; te się babuni wcale nie podobały. Zdawało jej się, że na tych wyścielanych stołkach ze rzeźbionemi poręczami dobrze siedzieć nie można, że człowiek musi obawiać się, aby się nie przewrócił, a gdy się oprze, aby ich nie połamał. Na kanapie siedziała wogóle raz tylko; to gdy pierwszy raz na niej usiadła, a sprężyny się pod nią ugięły, tak się biedna staruszka przelękła, że o mało co na głos nie krzyknęła. Dzieci się śmiały, posiadały na kanapie, a skakając po niej, wołały na babunię, aby także usiadła, bo nie ma niebezpieczeństwa. Ale babunia już więcej spróbować nie chciała:
— Dajcie mi spokój — odrzekła — ktoby tam na takie chuśdawki siadał, to właśnie dla was dobre.
Na gładkie półki i komody bała się co postawić, aby politury nie uszkodzić, szafa zaś za szkłem, razem z wszelakiemi cackami, stała w izbie tylko na grzech, mawiała babunia. Dzieci lubiły się koło niej bawić i zwykle coś zmajstrowały, a potem ostrą naganę od matki pobierały. Za to chętnie siadała babunia przy fortepianie, piastując małą Adelkę, bo rozpłakane dziecię uspakajało się, gdy mu babunia pomalutku klapkami brzękała. Baśka niekiedy uczyła grać babunię jednym palcem:
— Wlazł kotek na płotek.
Babunia wtedy kiwała głową, pośpiewywała dopiero co graną melodyę i tak się odzywała:
— Co też ludzie nie wymyślą! człowiek gotów uwierzyć, że tam ptaszek jaki zamknięty, tak podobnie głos brzmi.
Bez potrzeby nigdy babunia do tego pokoju nie wchodziła. Nie mając na dworze, ni w domu roboty, najchętniej siedziała w swoim pokoiku tuż obok kuchni, przylegającym do izby czeladnej.
Izdebkę miała urządzoną całkiem według własnego upodobania. Przy wielkim piecu kaflowym stała ława, przy ścianie łóżko babuni; koło pieca malowana skrzynia, przy drugiej ścianie łóżko Basi, która po wielkich prośbach za zezwoleniem matki w pokoju babuni sypiała. W pośrodku izby stał stół z lipowego drzewa, a nad nim zwieszał się z pułapu gołąbek na podobieństwo świętego Ducha; we framudze okna stał kołowrotek z prząśnicą, ze zawiniętą na cewkę kądzielą; na gwoździu wisiało motowidło, na ścianach były obrazy świętych, nad łóżkiem ozdobiony kwiatami krucyfiks. Za oknem w donicach zieleniły się muszkat i bazylia; znajdowały się tam także płócienne woreczki z różnemi ziołami, jako to: rumiankiem, kwiatem lipowym, bzowym i t. p. Była to apteka babuni. Przy wejściu wisiała cynowa kropielniczka. W stoliku miała babunia przybory, potrzebne do szycia, pliki nabożnych pieśni, krzyżową drogę, motki sznurków, święconą kredę i świecę gromniczną, którą zawsze pod ręką miała, zapalając ją w czasie burzy. Na piecu leżało próchno z krzesiwem. Do rozniecenia ognia używano wprawdzie flaszeczki z fosforem, ale babunia stroniła od tego zdradliwego środka. Raz go tylko użyć chciała i nie wiadomo, jakim sposobem wypaliła sobie przy tem dziurę we fartuchu, który już dwadzieścia pięć lat posiadała, — o mało co się wtedy nie udusiła. Od tego czasu flaszeczki nigdy do rąk nie wzięła. Natomiast zaopatrzyła się w próchno, a dzieci przyniosły suchych gałązek i umoczyły końce w siarce, a gdy wszystko to leżało przyrządzone na piecu, mogła babunia spokojnie spać. I dzieciom się ten sposób więcej podobał, bo się co dzień pytały babuni, czy nie potrzeba namoczyć siarników.
W izbie Babuni najwięcej się dzieciom podobała malowana skrzynia. Z upodobaniem patrzały na niebieskie i zielone róże z brunatnem liściem w czerwonem polu i na złotoczerwone ptaki między białemi liliami. Najwięcej się cieszyły, jak Babunia skrzynkę otworzyła. Było się też czemu dziwować! Wewnętrzna strona wieka była całkiem oblepiona obrazkami i modlitwami — były to same pamiątki z odbytych odpustów. A co dopiero w półskrzynku było! Rodzinne dokumenty, listy od córek z Wiednia, woreczek płócienny ze srebrnemi pieniędzmi, które jej dzieci na zapomogę przysłały. Babunia z nich nie brała, lecz je chowała na pamiątkę. Było tam i pięć sznurów czeskich granatów w drewnianem pudełku, a przy nich wisiał srebrny pieniądz z podobizną cesarza Józefa i Maryi Teresy. Otwierając to pudełko, Babunia wspominała z zadowoleniem:
— Słuchajcie, kochane dzieci, te granaty ofiarował mi nieboszczyk wasz dziaduś w dzień wesela a talara dostałam od samego cesarza Józefa; był to hojny pan — wieczny odpoczynek racz mu dać Panie! — Po mojej śmierci będzie to wszystko wasze, — kończyła Babunia, zawierając pudełko.
— Ale Babuniu, jak to było, że wam cesarz pan dał talara? — zapytała pewnego razu Baśka. — Opowiedźcie nam!
— Przypomnijcie mi inny raz, — odrzekła Babunia — to wam opowiem.
Prócz tego miała Babunia w półskrzynku dwa, relikwiami świętych pocierane różańce, wstążki do czepca i łakotki dla dzieci.
Na dnie skrzynki leżała bielizna Babuni i reszta jej mienia: suknie, fartuchy, kabatki letnie, staniki i chustki; wszystko było w największym ładzie. Na samym wierzchu leżały dwa czepce. Babunia nie pozwalała dotykać się tych rzeczy dzieciom; lecz gdy była w dobrym humorze, wyjmowała jedną rzecz po drugiej, mówiąc:
— Widzicie, moje miłe, ten kanafas mam już pięćdziesiąt lat, w tem tu kabatku chodziła wasza prababka, ten oto fartuch ma tyle lat co wasza matka — wszystko jeszcze jak nowe, a wy ubrania wnet zniszczycie, bo nie znacie wartości pieniędzy. Widzicie, ten jedwabny kabat kosztował sto reńskich dzisiejszych — wtedy się jeszcze banknotami płaciło.
Tak Babunia opowiadała dzieciom, które słuchały ze skupieniem, jakby wszystko rozumiały.
Pani Proszkowa namawiała Babunię, aby się w inne suknie przebrała, wygodniejsze, jak w dobroci swej duszy myślała, ale Babunia nie zmieniła na sobie ani jednej lamówki a często powtarzała:
— Pan Bóg by mnie starą babę musiał ciężko skarać, gdybym chciała młody świat naśladować, takie nowości nie dla mnie, to nie na mój rozum.
Zostało więc przy starem.
Niedługo słowo Babuni było święte w domu; wszyscy ją „Babunią” nazywali, a co rozkazała lub zrobiła, było dobre.




  1. Przypis własny Wikiźródeł Tutaj i dalej krótkie nieczytelne fragmenty tekstu (zaznaczone kolorem szarym), odgadnięte na podstawie czeskiego oryginału.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Božena Němcová i tłumacza: Paweł Rybok.