Anna Karenina (Tołstoj, 1898)/Część trzecia/XX

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Lew Tołstoj
Tytuł Anna Karenina
Wydawca Spółka Wydawnicza Polska
Data wyd. 1898-1900
Druk Drukarnia »Czasu« Fr. Kluczyckiego i Spółki
Miejsce wyd. Kraków
Tłumacz J. Wołowski
Tytuł orygin. Анна Каренина
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XX.

Życie Wrońskiego było dlatego szczególnie szczęśliwem, że miał on pewne, nie ulegające wątpliwości zasady, które określały jak należy, a jak nie należy postępować. Zasady te obejmowały bardzo mały krąg, lecz za to były niewzruszone i Wroński nie przekraczając nigdy zakreślonego przez nie koła, nie wahał się też ani na chwilę w spełnianiu tego, co powinno było być spełnianem. Zasady te głosiły, iż należy zapłacić szulerowi, krawcowi zaś można nie płacić; iż w stosunkach z mężczyznami nie można kłamać, z kobietami zaś można; że oszukiwać nikogo nie można, ale męża można; że nie można dać się obrażać, lecz że można obrażać i t. d. Wszystkie te zasady mogły być nierozumne, niewłaściwe, lecz nie ulegały wątpliwości i postępując zgodnie z niemi, Wroński wiedział, że może być spokojnym i pewnym siebie. W ostatnich czasach dopiero, z powodu swego związku z Anną, Wroński począł spostrzegać, że zbiór jego zasad nie zupełnie czyni zadość wszelakim warunkom; spostrzegł również, iż w przyszłości może natrafić na takie przeszkody, dla wybrnięcia z których nie będzie miał nitki przewodniej. Na obecny swój stosunek z Anną i jej mężem, Wroński zapatrywał się ze swego punktu widzenia zupełnie trzeźwo, gdyż zasady, jakiemi się kierował, określały je ściśle.
Anna była uczciwą kobietą, która obdarzyła go swą miłością i on kochał ją, a zatem była, zdaniem jego, godną takiego samego szacunku, a może nawet i większego niż ślubna żona. Wroński dałby sobie pierwej uciąć rękę, niż pozwoliłby sobie czy to słowami, czy to jakimbądź dwuznacznikiem, nietylko obrazić ją, ale nawet nie okazać jej należnego tylko kobiecie szacunku.
Stanowisko jego względem znajomych było również zupełnie wyraźnem. Wszyscy mogli wiedzieć o tem, domyślać się tego, lecz nikt nie powinien był odważyć się mówić o tem. W przeciwnym razie Wroński był gotów zmusić mówiącego do milczenia i do uszanowania nieistniejącej już czci kobiety, którą on kochał.
Stanowisko jego względem męża było najwyraźniejszem. Z chwilą, gdy Anna pokochała Wrońskiego, Wroński uważał, że ma do niej niezaprzeczalne prawo. Mąż był tylko zbyteczną osobą, która im stawała na drodze. Nie ulegało wątpliwości, iż pozycya jego była przykrą, ale na to już nie było rady. Mąż miał tylko prawo do jednej rzeczy, do żądania zadośćuczynienia z bronią w ręku, i Wroński gotów był dać mu je w każdej chwili. Lecz w ostatnich czasach stosunek jego z Anną zaczął ulegać różnym powikłaniom, które przerażały Wrońskiego, gdyż trudno je było rozstrzygnąć. Anna powiedziała mu dopiero wczoraj, że jest w odmiennym stanie. Wroński pojął, że fakt ten i nadzieje, jakie Anna w nim — Wrońskim — pokłada, wymagają czegoś takiego. czego on nie przewidział w kodeksie tych zasad, z pomocą których szedł przez całe życie. I w rzeczy samej to wszystko spadło na niego niespodzianie i w pierwszej chwili, gdy ona powiedziała mu o swym stanie, serce podpowiedziało Wrońskiemu, iż należy wymagać od niej, aby opuściła męża. Chociaż powiedział to, obecnie jednak, rozważając rzecz na chłodno, widział dokładnie, że lepiej byłoby obejść się bez tej ostateczności i zarazem, przypuszczając tak, obawiał się, czy ten pogląd jego jest właściwym.
„Jeśli jej powiedziałem, aby opuściła męża, tem samem powiedziałem jej, aby połączyła się ze mną: czy jednak jestem przygotowany na to? W jaki sposób wywiozę ją teraz, kiedy niemam pieniędzy? Przypuśćmy, że mógłbym sobie dać jakoś rady... Ale w jaki sposób wyjadę z nią, kiedy jestem na służbie? Żądając od niej opuszczenia męża, powinienem był być przygotowanym na to, to jest mieć pieniądze i podać się do dymisyi.“
I Wroński zamyślił się. Pytanie, czy podać się, czy też nie podawać do dymisyi, doprowadziło go do nowego pytania, z którego nie zwierzał się nigdy nikomu, o którem sam tylko wiedział, a które, kto wie czy nie dotyczyło najważniejszego celu w jego życiu.
Żądza odznaczenia się była dawnem marzeniem jego dziecinnych i młodych lat, nie przyznawał się jednak do niej, a jednak żądza ta była do tego stopnia silną, że nawet i teraz walczyła z miłością, która go opanowała. Pierwsze jego kroki w karyerze salonowej i służbowej były udane, lecz dwa lata temu popełnił gruby błąd. Chcąc okazać swą niezależność i posunąć się prędzej, Wroński odmówił przyjęcia ofiarowywanego mu stanowiska, licząc na to, że ta odmowa doda mu więcej ceny; okazało się jednak, że postąpił zbyt śmiało, gdyż od tego czasu zostawiono go na uboczu; wyrobiwszy sobie, chcąc niechcąc, opinię człowieka niezależnego, Wroński używał jej z nadzwyczajnym taktem i rozumem, zachowując się tak, jak gdyby na nikogo nie gniewał się, do nikogo nie miał urazy i pragnął tylko, aby zostawiono go w spokoju, gdyż ma to, czego pragnie i życie, jakie pędzi, wystarcza mu najzupełniej; od chwili jednak ostatniej swej podróży do Moskwy, Wroński przestał się zadawalniać pędzonem dotychczas życiem. Widział, że ta niezależna pozycya człowieka, który mógłby zrobić wszystko, lecz któremu niechce się nic robić, przestała już wzbudzać podziw w znajomych, że znaczna część osób zaczyna już myśleć inaczej, że nie pozostaje mu już nic więcej do czynienia, jak tylko być uczciwym i dobrym człowiekiem. Stosunek jego z Kareniną, który narobił tyle hałasu, który zwrócił na niego powszechną uwagę, i który uczynił go na jakiś czas bohaterem dnia, uspokoił na chwilę robaka ambicyi, lecz tydzień temu robak ten przebudził się z nową siłą. Sierpuchowskoj, kolega Wrońskiego z lat dziecinnych, z którym bawili się razem i kolegowali w korpusie, jednocześnie z którym ukończyli nauki, z którym rywalizował i w postępach, i w gimnastyce, i w dokazywaniu, i w ambitnych marzeniach, wrócił przed paroma dniami ze środkowej Azyi, zdobywszy tam dwie rangi i odznaczenie, dawane rzadko takim młodym generałom.
Z chwilą powrotu Sierpuchowskiego do Petersburga, poczęto odzywać się o nim, jako o gwieździe pierwszorzędnej wielkości. Rówieśnik i kolega szkolny Wrońskiego, był już generałem i oczekiwał na nominacyę, która mogła wpłynąć na bieg spraw państwowych; Wroński zaś, chociaż był niezależnym, poważanym i kochanym przez śliczną kobietę człowiekiem, był tylko rotmistrzem, któremu pozostawioną była możność używania dowoli swej niezależności.
„Ma się rozumieć, że nie zazdroszczę i nie mogę zazdrościć Sierpuchowskiemu; powodzenie jego jest dla mnie tylko dowodem, że należy uchwycić odpowiednią chwilę, a taki człowiek jak ja, może nadzwyczaj prędko zrobić karyerę. Trzy lata temu stanowisko jego było takiem samem, jak i moje; gdy podam się do dymisyi, spalę za sobą mosty, pozostając na służbie nic nie tracę: przecież Anna sama powiedziała, że nie życzy sobie żadnych zmian, a ja, gdy mam jej miłość, mogę nie zazdrościć niczego Sierpuchowskiemu, i pokręcając wąsa, Wroński wstał od stołu i przeszedł się po pokoju. Oczy błyszczały mu: był w pewnym siebie, spokojnym i radosnym nastroju ducha, jaki ogarniał go zawsze po ukończeniu przeglądu swych osobistych spraw. Wszystko było, również jak dawniej, dokładnem i wyrażnem. Wroński ogolił się, wziął chłodną wannę, ubrał się i wyszedł.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Lew Tołstoj i tłumacza: J. Wołowski.