Strona:Leon Tołstoj - Anna Karenina Tom II.djvu/106

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

jak i moje; gdy podam się do dymisyi, spalę za sobą mosty, pozostając na służbie nic nie tracę: przecież Anna sama powiedziała, że nie życzy sobie żadnych zmian, a ja, gdy mam jej miłość, mogę nie zazdrościć niczego Sierpuchowskiemu, i pokręcając wąsa, Wroński wstał od stołu i przeszedł się po pokoju. Oczy błyszczały mu: był w pewnym siebie, spokojnym i radosnym nastroju ducha, jaki ogarniał go zawsze po ukończeniu przeglądu swych osobistych spraw. Wszystko było, również jak dawniej, dokładnem i wyrażnem. Wroński ogolił się, wziął chłodną wannę, ubrał się i wyszedł.

XXI.

— A ja idę po ciebie. Jakżeż tam twoje pranie? czy długo trwało? — dopytywał się Petrycki. — Skończyłeś je już zapewne?
— Skończyłem — odparł Wroński, uśmiechając się tylko oczyma i pokręcając ostrożnie końce wąsów, jak gdyby obawiał się, że gdy doprowadził do porządku swe sprawy, każde zanadto śmiałe i prędkie poruszenie może zakłócić ten porządek.
— Wyglądasz zawsze po niem jak po łaźni — rzekł Petrycki. — Ja idę od Hryćki[1] oczekują tam ciebie.
Wroński nic nie odpowiadał i patrzał na kolegę, myśląc zupełnie o czem innem.
— Czy to u niego gra muzyka? — zapytał, przysłuchując się dolatującym dźwiękom polek i walców, granych na trąbach. — Co to za uroczystość?
— Sierpuchowskoj przyjechał.
— Aa! — zadziwił się Wroński — nie wiedziałem o tem.
Oczy uśmiechnęły mu się jeszcze bardziej.

Powiedziawszy już sobie, że miłość czyni go dosyć szczęśliwym i poświęciwszy dla niej swe ambitne marzenia,

  1. Tak zwano poufale pułkownika.