Anna Karenina (Tołstoj, 1898)/Część szósta/XVIII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Lew Tołstoj
Tytuł Anna Karenina
Wydawca Spółka Wydawnicza Polska
Data wyd. 1898-1900
Druk Drukarnia »Czasu« Fr. Kluczyckiego i Spółki
Miejsce wyd. Kraków
Tłumacz J. Wołowski
Tytuł orygin. Анна Каренина
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XVIII.

Anna przypatrywała się chudej, zmęczonej, pomarszczonej, zakurzonej twarzy Dolly i chciała podzielić się z nią swą uwagą, że Dolly schudła. Przypomniawszy sobie jednak, iż sama wyładniała w tych czasach, i że spojrzenie Dolly powiedziało jej o tem, westchnęła tylko i zaczęła mówić o sobie.
— Patrzysz na mnie — odezwała się — i zastanawiasz się, czy ja mogę być szczęśliwą w mem położeniu? I cóż mam ci powiedzieć? Wstyd mi przyznać się, lecz ja... ja jestem niewypowiedzianie szczęśliwa. Zaszło ze mną coś czarownego... jak we śnie, gdy śni się nam coś strasznego, nieprzyjemnego, i nagle budzimy się i przekonywamy, że tych wszystkich mar i straszydeł niema koło nas. Ja obudziłam się... pozostawiłam już za sobą wszystko, co mnie męczyło i czego bałam się, a teraz już oddawna, szczególnie od chwili, gdy jesteśmy z Aleksiejem tutaj, jestem nadzwyczaj szczęśliwa!... — rzekła, spoglądając z nieśmiałym uśmiechem na Dolly.
— Dzięki Bogu! — zauważyła Dolly z radością, pomimowoli jednak obojętniej, niż życzyła sobie. — Cieszę się, żeś szczęśliwa... ale dlaczego nie pisałaś do mnie?
— Dlaczego?... Dlatego, żem nie śmiała... zapominasz o mem położeniu...
— Do mnie? Nie śmiałaś?... Gdybyś wiedziała jak ja... Jestem pewną...
Darja Aleksandrowna chciała opowiedzieć, co myślała dzisiaj rano, lecz wydało się jej, że to opowiadanie nie będzie właściwem.
— A zresztą później pomówimy o tem. Co to za budynki? — zapytała, chcąc zmienić przedmiot rozmowy, i wskazała na czerwone i zielone dachy, które widać było z po za żywopłotu, utworzonego przez krzaki akacyi i bzu — całe miasto...
Anna jednak nie odpowiadała jej.
— Powiedz mi jednak szczerze, jak zapatrujesz się na moje położenie? co myślisz o mnie? — zapytała.
— Zdaje mi się... — zaczęła mówić Darja Aleksandrowna, lecz w tej samej chwili Wasieńka Wesłowski, który puścił konia galopem z prawej nogi, przegalopował koło nich, podskakując w swym krótkim żakieciku na zamszowem damskiem siodle. „Idzie, Anno Arkadjewno, idzie!“ — zawołał. Anna nie obejrzała się nawet na niego, lecz Darji Aleksandrownie znowu wydało się, że w powozie nie wypada rozpoczynać tej długiej rozmowy, ograniczyła się więc tylko na słowach:
— Nic nie myślę, kocham cię tylko zawsze, a jeżeli kocham kogo, to kocham całego człowieka, takim jakim on jest, a nie takim, jakim bym chciała, aby był.
Anna, przestawszy przyglądać się twarzy przyjaciółki i mrużąc oczy (tego nowego jej nawyknienia Dolly nie znała jeszcze), zamyśliła się, chcąc zrozumieć znaczenie tych wyrazów, a zrozumiawszy je widocznie tak, jak życzyła sobie tego, spojrzała znowu na Dolly.
— Gdybyś nawet miała jakiekolwiek grzechy — odezwała się — to one wszystkie powinny ci zostać odpuszczonemi za twój przyjazd i za to, co mówisz.
I Dolly spostrzegła, że Annie zakręciły się łzy w oczach, uścisnęła więc w milczeniu dłoń bratowej.
— Co to za budynki? Tyle ich... — powtórzyła swe pytanie po chwilowem milczeniu.
— To domy dla służby, fabryka, stajnie — odparła Anna. — A tam dalej zaczyna się park... wszystko to było w ogromnem zaniedbaniu i dopiero Aleksiej wziął się do zaprowadzenia porządku, gdyż bardzo lubi ten majątek i, czego nie spodziewałam się po nim zupełnie, gospodaruje z zapałem i namiętnością. A zresztą to w ogóle taka bogata natura! Do czego się tylko weźmie, wszystko robi doskonale i nietylko, że się nie nudzi na wsi, ale nawet pracuje z zapałem. O ile wiem, stał się doskonałym gospodarzem, wyrachowanym, a nawet i skąpym... ale tylko w gospodarstwie. Gdy idzie o dziesiątki tysięcy rubli, tam nie liczy się z groszem — opowiadała Anna z przebiegłym uśmiechem zadowolenia, z jakiem kobiety często mówią o ukrytych, im jednym tylko wiadomych, właściwościach ukochanego człowieka. — Widzisz ten nowy gmach? to nowy szpital... przypuszczamy, że będzie kosztował przeszło sto tysięcy. O niczem innem teraz nie myśli tylko o tym szpitalu. A wiesz dlaczego go stawia? Chłopi prosili Aleksieja, aby odstąpił im taniej łąki, on odmówił, a ja uczyniłam mu wymówkę, że jest skąpym... rozumie się, że miał i inne powody, ale wziął się do budowania szpitala, aby dać mi dowód, że nie jest skąpym. Jest to zapewne une petitesse, lecz ja jeszcze bardziej kocham go za to... A zaraz ujrzysz i dwór; gmach ten stawiany jeszcze przez jego dziada, nie uległ z zewnątrz żadnej zmianie.
— Wspaniały! — zawołała Dolly, przypatrując się ze zdumieniem ogromnemu gmachowi z kolumnadą, wznoszącemu się na tle zieleni starych, rozłożystych drzew parku.
— Prawda, że ładny? a z domu, z góry rozległy widok na okolicę.
Powóz wjechał w dziedziniec wysypany żwirem i ozdobiony kwietnikami, na którym dwaj robotnicy obkładali świeżo skopany trawnik porowatymi, różnokolorowymi kamieniami, i zatrzymał się przed podjazdem.
— A, oni już przyjechali! — zauważyła Anna, gdy powóz zatrzymał się, spoglądając na wierzchowe konie, które służba odprowadzała do stajni. — Prawda, ładny konik? To mój faworyt. Przyprowadź go tutaj i przynieś mi cukru dla niego... gdzie jest hrabia? — zapytała dwóch lokajów we wspaniałej liberyi, którzy wybiegli na jej spotkanie. — Oto i on! — rzekła, ujrzawszy we drzwiach wchodzących Wrońskiego i Wesłowskiego.
— Gdzie pani umieści księżnę? — zapytał Wroński po francusku i nie czekając na odpowiedź, jeszcze raz przywitał się z Darją Aleksandrowną i pocałował ją teraz w rękę. — Chyba w tym dużym pokoju z balkonem?
— O nie, to zadaleko! Już lepiej w narożnym... będziemy bliżej siebie. Chodźmy już! — rzekła Anna, podając ostatni kawałek cukru ulubionemu przez nią koniowi.
Et vous oubliez votre devoir — odezwała się do Wesłowskiego, który stał na ganku.
Pardon, fen ai tout plein les poches — odparł z uśmiechem, sięgając ręką do kieszeni od kamizelki.
Mais vous venez trop tard — rzekła, obcierając chustką dłoń, którą podawała koniowi cukier.
Anna zwróciła się do Dolly: na długo przyjechałaś? Tylko na jeden dzień? Do czego to podobne?...
— Obiecałam w domu... i dzieci — tłumaczyła się Dolly, czując się zakłopotaną, że swą torebkę musi wyjąć z powozu i że twarz całą ma pokrytą kurzem.
— Nie, Dolly, kochanko moja... Zobaczymy... chodźmy już! — i Anna zaprowadziła Dolly do jej pokoju.
Pokój ten nie był tym paradnym, proponowanym przez Wrońskiego, ale tym, o którym Anna mówiła, że Dolly będzie musiała wybaczyć, iż ją pomieszczono w nim. I ten pokój, za który trzeba było wybaczać, był urządzony z komfortem, wśród jakiego Dolly nie przebywała nigdy, a który przypominał jej pierwszorzędne hotele zagraniczne.
— Tom dopiero szczęśliwa dzisiaj! — odezwała się Anna, siadając na chwilę w amazonce koło Dolly. — Opowiedz mi, co tam słychać u was. Stiwę widziałam niedawno, ale tylko na chwilkę, on jednak nigdy nic nie wie o dzieciach. Co porabia moja ulubienica, Tania? Duża już zapewne dziewczynka?...
— W istocie, urosła bardzo — odparła krótko Darja Aleksandrowna, dziwiąc się samej sobie, że tak obojętnie odpowiada na pytania, dotyczące jej dzieci. — Bardzo nam tam dobrze u Lewinych.
— Gdybym wiedziała — odezwała się Anna — że ty nie gardzisz mną... to was wszystkich prosiłabym do siebie. Stiwa to taki dawny i serdeczny przyjaciel Aleksieja — dodała i zarumieniła się nagle.
— Dziękuję ci, ale tak nam tam dobrze... — odrzekła Dolly zakłopotana.
— A zresztą z radości zaczynam już gadać głupstwa — zawołała Anna, całując znowu Dolly. — Tyś nawet nie powiedziała mi jeszcze, co i jak myślisz o mnie, a ja chcę wszystko wiedzieć. Przedewszystkiem nie chciałabym, aby ktobądź myślał, że chcę narzucać mu moje przekonania. Nic nikomu nie chcę narzucać, chcę żyć poprostu, a tem nie wyrządzam nikomu krzywdy, najwyżej samej sobie. A do tego mam chyba zupełne prawo? Zresztą dużo byłoby o tem do powiedzenia, rozmówimy się więc później... teraz pójdę się przebrać i przyślę ci służącą.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Lew Tołstoj i tłumacza: J. Wołowski.