Anna Karenina (Tołstoj, 1898)/Część szósta/XVII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Lew Tołstoj
Tytuł Anna Karenina
Wydawca Spółka Wydawnicza Polska
Data wyd. 1898-1900
Druk Drukarnia »Czasu« Fr. Kluczyckiego i Spółki
Miejsce wyd. Kraków
Tłumacz J. Wołowski
Tytuł orygin. Анна Каренина
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XVII.

Stangret osadził czwórkę na miejscu i obejrzał się na prawo, na łan żyta, gdzie koło wozów stali chłopi. Karbowy chciał zeskoczyć z kozła, lecz potem rozmyślił się i rozkazująco przywołał chłopa, kiwając na niego ręką. Słaby, łagodny wiaterek, dający się uczuwać podczas jazdy, ucichł; bąki obsiadły spocone konie, które też opędzały się od nich nieustannie. Dolatujący od wozów metaliczny dźwięk klepania kosy zamilkł, jeden z chłopów podniósł się i podszedł do powozu.
— Czyś się rozsechł? — zawołał z gniewem karbowy, patrząc na idącego powoli po nieutartej grudzie bosonogiego chłopa. — Chodź prędzej!
Stary chłop z kędzierzawą głową, z garbatemi plecami, pociemniałemi od potu, przyspieszył kroku, podszedł do powozu i oparł na jego skrzydle opaloną swą dłoń.
— Wozdwiżeńskie, do dworu? do hrabiego? — powtórzył. — Tylko jeszcze kawałek pojedziesz, skręcisz na lewo, a potem prosto aleją. A kogo ci potrzeba? czy jego samego?
— A czy państwo są w domu, kochanku? — zapytała Anna, nie wiedząc w jaki sposób zapytać się tego chłopa o Annę.
— Chyba w domu — odparł chłop, przestępując z nogi na nogę i pozostawiając na kurzu wyraźne ślady pięty i pięciu palców. — Wczoraj przyjechali goście... bardzo dużo gości. A co? — zapytał, odwracając się do parobka, który stojąc koło wozu, wołał na niego. — Wszyscy przyjeżdżali tutaj konno, przyglądać się żniwiarce, a teraz zapewne są już w domu... a wy z jakich stron?
— Z dalekich — odparł stangret, siadając z powrotem na koźle. — A więc już blisko?
— Powiadam, że blisko; jak wyjedziesz... — mówił, gładząc ręką skrzydło powozu.
Młody, zdrowy, barczysty parobek zbliżył się również.
— Może szukacie robotników na żniwa?
— Nie.
— Trzeba więc jechać na lewo, a potem prosto — mówił chłop, rozstając się z niechęcią z przejezdnymi i pragnąc widocznie porozmawiać jeszcze trochę.
Stangret ruszył, zaledwie jednak zdołał zawrócić na boczną drogę, chłop zawołał: stój! stój!
Powóz zatrzymał się.
— Widzisz jak jadą! — rzekł stary, wskazując na czterech jeźdźców i szaraban, w którym siedziały dwie osoby.
Był to Wroński z dżokejem, Wesłowski i Anna, oraz księżniczka Barbara i Świażski w szarabanie; całe towarzystwo wybrało się na przechadzkę, przyjrzeć się sprowadzonym niedawno żniwiarkom.
Gdy powóz stanął, jeźdźcy zwolnili kroku. Na czele jechała Anna, a obok niej Wesłowski. Anna jechała powoli na niewysokim, silnym, angielskim koniu, z obstrzyżoną grzywą i krótkim ogonem. Darję Aleksandrownę uderzyła jej ładna głowa z czarnymi włosami, widocznymi z pod wysokiego kapelusza, pełne plecy, cienka figura w czarnej amazonce i cały jej wygląd pełen spokoju i powagi.
Dolly w pierwszej chwili wydało się nieprzyzwoitem, że Anna dosiada konia; według pojęć Darji Aleksandrownej jazda konno dla młodej kobiety łączyła się z lekką kokieteryą, która, zdaniem Dolly, była niewłaściwą dla Anny w jej obecnem położeniu; gdy jednak przyjrzała się bliżej bratowej, pogodziła się natychmiast z jej konną jazdą, gdyż pomimo wykwintnej elegancyi, wszystko i w trzymaniu się, i w ubraniu, i w ruchach Anny było do tego stopnia proste, spokojne i pełne powagi, że nic a nic nie raziło.
Obok Anny na gniadym, trochę narowistym, kawaleryjskim koniu, jechał Wasieńka Wesłowski w szkockiej czapeczce ze wstążkami, wyciągając naprzód grube nogi i widocznie zachwycając się sobą; Darja Aleksandrowna, spojrzawszy na niego, nie mogła wstrzymać się od uśmiechu. Za niemi jechał Wroński, mając pod sobą karogniadego ogiera, którego ściągnął mocno cuglami.
Na końcu orszaku jechał maleńki człowiek w dżokejskim ubiorze. Świażski i księżniczka w nowiutkim szarabanie, zaprzężonym w dużego, karego rysaka, dopędzali gromadkę jeźdźców.
Oblicze Anny rozpromieniło się nagle uśmiechem szczęścia, gdy w drobnej, wsuniętej w głąb starego powozu postaci, poznała Dolly; wydała okrzyk radości, poprawiła się na siodle i puściła konia galopem. Zbliżywszy się do powozu, zeskoczyła bez niczyjej pomocy z konia i, unosząc amazonkę, podbiegła ku Dolly.
— Oczekiwałam, a nie śmiałam spodziewać się! A to dopiero uciecha! Nie możesz wyobrazić sobie mej radości! — wołała, przytulając swą twarz do twarzy Dolly i całując ją, to znów na chwilę odsuwając się od niej i spoglądając na nią z uśmiechem.
— Miła niespodzianka spotkała nas, Aleksieju! — rzekła, oglądając się na Wrońskiego, który również zeskoczył z konia i szedł ku nim.
Wroński, zdjąwszy z głowy wysoki, szary kapelusz, skłonił się Dolly.
— Nie uwierzy pani, jaką przyjemność sprawiła nam pani swym przyjazdem — odezwał się, nadając szczególne znaczenie swym słowom i pokazując w uśmiechu silne, białe, zdrowe zęby.
Wasieńka Wesłowski, nie zsiadając z konia, zdjął swą czapeczkę i wymachując wstążkami witał gościa.
— Księżniczka Barbara — odpowiedziała Anna na pytające spojrzenie Dolly, gdy szaraban zrównał się z niemi.
— A! — zauważyła Dolly, i w głosie jej dało się słyszeć niezadowolenie.
Księżniczka Barbara była ciotką jej męża, i Dolly znała ją już oddawna, nie lubiła jej jednak i nie poważała, gdyż wiedziała, że księżniczka Barbara całe swe życie siedziała jako rezydentka u swych bogatych krewnych, a obecnie Dolly wstyd było za rodzinę męża, gdy przekonała się, że ciotka Stepana Arkadjewicza przebywa na stale pod dachem Wrońskiego.
— Anna zauważyła niechęć Dolly, zmieszała się, zarumieniła, puściła amazonkę i potknęła się.
Darja Aleksandrowna podeszła do szarabanu i przywitała się chłodno z księżniczką Barbarą; Świażskiego znała również. Świażski zapytał ją, co porabia jego przyjaciel-dziwak i jak się miewa jego żona, i rzuciwszy wprawnem okiem na niedobrane konie i powóz z połatanemi skrzydłami, zaproponował paniom, aby jechały w szarabanie.
— A ja pojadę w tym wehikule — rzekł — koń jest spokojny, a księżniczka świetnie powozi.
— Niech pan siedzi! — zawołała Anna — a my po jedziemy w powozie — i ująwszy Dolly pod rękę, wsiadła z nią razem do powozu.
Darja Aleksandrowna ze zdziwieniem otwierała oczy, przyglądając się temu wykwintnemu ekwipażowi, jakiego nie widziała jeszcze nigdy, rasowym koniom i eleganckim postaciom, otaczającym ją. Inna kobieta, mniej uważna, nie znająca Anny dawniej, a szczególnie nie podzielająca przekonań Dolly, nie dostrzegłaby nawet nic nadzwyczajnego w Annie; teraz jednak zastanowiła Dolly uroda jej, jaką kobieta zakwita tylko w chwilach, gdy kocha i jest kochaną. Całe oblicze Anny, wyraźne dołki na policzkach i podbródku, skład warg, uśmiech, który zdawał się krążyć koło twarzy, wdzięk i szybkość ruchów, brzmienie głosu, nawet lekki odcień gniewu, z jakim odpowiedziała Wesłowskiemu, gdy ten zapytał ją, czy pozwoli mu siąść na konia, na którym dotąd jechała, a którego Wasieńka obiecywał nauczyć chodzić galopa z prawej nogi, wszystko to tworzyło nader pociągającą całość, i widać było, że Anna sama wiedziała o tem i cieszyła się swym urokiem. Gdy panie wsiadały do powozu, obydwie zmięszały się nagle. Annę zakłopotało uważne, pytające spojrzenie, jakiem patrzała na nią Dolly, Dolly zaś odezwanie się Świażskiego o wehikule, i pomimowoli wstyd jej było starego, zakurzonego powozu, do którego siadła razem z Anną. Stangret Filip i karbowy doświadczali tego samego uczucia. Karbowy, aby utaić swe zmieszanie, zaczął gorliwie pomagać paniom wsiadać, lecz Filip zmarszczył się i z góry już dał sobie słowo, że nie będzie uznawał tej pozornej wyższości, uśmiechnął się więc ironicznie, spoglądając na karego rysaka, i odrazu zadecydował, że ten kary, zaprzężony do szarabanu, zdatny jest tylko do „promenasów“, i nie jest w stanie zrobić odrazu podczas upału czterdziestu wiorst.
Wszyscy chłopi, zebrani koło wozu, popodnosili się i ciekawie przypatrywali się państwu, robiąc od czasu do czasu swe uwagi.
— Cieszą się... dawno się nie widzieli — zauważył stary.
— Prędko uwinęlibyśmy się, ojcze Hieronimie, gdyby nam dano do wożenia snopów tego karego ogierka.
— Patrzcie się, czy to baba? — zapytał jeden z młodych chłopaków, wskazując na Wasieńkę, wsiadającego na damskie siodło.
— Głupiś, to chłop... widzisz jak wskoczył!
— Cóż chłopcy, czy będziemy jeszcze spać?
— Niema już czasu! — rzekł stary, spoglądając na słońce. — Południe już dawno minęło! Bierzcie się żywo do roboty.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Lew Tołstoj i tłumacza: J. Wołowski.