Anna Karenina (Tołstoj, 1898)/Część pierwsza/XXVII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Lew Tołstoj
Tytuł Anna Karenina
Wydawca Spółka Wydawnicza Polska
Data wyd. 1898-1900
Druk Drukarnia »Czasu« Fr. Kluczyckiego i Spółki
Miejsce wyd. Kraków
Tłumacz J. Wołowski
Tytuł orygin. Анна Каренина
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXVII.

Dom był duży, staroświecki, i Lewin., choć sam tylko mieszkał, opalał i zajmował cały dwór; wiedział., że jest to zbytek, że to nie dobrze i że wręcz nawet sprzeciwia się jego obecnym zamiarom, lecz dom ten dla Lewina zawierał w sobie świat cały: swiat, w którym żyli i umarli rodzice jego. Ponieważ pożycie ich było dla Lewina ideałem doskonałości, zamierzał więc po ożenieniu się wskrzesić je.
Lewin zaledwie przypominał sobie matkę. Pamięć jej była dla niego świętą i przyszła żona powinna była, w wyobraźni jego, być również takim świętym ideałem kobiety, jakim była jego matka.
Miłości względem kobiety Lewin nietylko niemógł przedstawić sobie bez ślubu, lecz zawsze widział naprzód rodzinę, a potem dopiero tę kobietę, która mu da tę rodzinę. Pojęcia jego o ożenieniu się nie były podobne do pojęć pod tym względem wielu jego znajomych, dla których ożenienie się było tylko załatwieniem jednej z wielu ogólno-życiowych spraw; dla Lewina zaś ożenienie się było najważniejszą życiową sprawą, od której zależało jego przyszłe szczęście; obecnie zaś trzeba było szczęścia tego wyrzec się zupełnie.
Gdy wszedł do saloniku, w którym pijał zwykle herbatę i usiadł w fotelu z książką w ręku, a Agafia Michajłowna przyniosła mu herbaty, i jak zwykle, odezwawszy się: „a ja usiądę sobie“, siadła koło okna, Lewin ku wielkiemu zdziwieniu swemu zauważył, że nie może rozstać się ze swemi marzeniami i że bez nich żyć nie może; był pewnym, że marzenia te spełnią się, choć nie wiedział, czy będzie szczęśliwym z Kiti, czy też z inną kobietą. Lewin czytał książkę uważnie, zastanawiał się nad nią, od czasu do czasu przerywał czytanie, aby posłuchać co mówi Agafia Michajłowna, której na chwilę nie zamykały się usta, i nieustannie w wyobraźni widział różne obrazy ze swego rodzinnego życia i z gospodarstwa; sceny te były z sobą bez żadnego związku, i Lewinowi zdawało się, że tam, głęboko w duszy jego coś się równoważyło i uspokajało.
Konstanty przysłuchiwał się Agafii Michajłownie, opowiadającej mu, jak Prochor zapomniał o Panu Bogu i jak za pieniądze, które Lewin dał mu na kupno konia, pije nieustannie i jak zbił żonę na kwaśne jabłko; Lewin słuchał, czytał książkę i przypominał sobie bieg swych myśli, powstający pod wypływem czytania. Było to dzieło Tyndalla o cieple. Lewin przypomniał sobie, jak nieraz zarzucał Tyndallowi, że jest zarozumiałym ze zręczności, z jaką dokonywa doświadczenia, że mu brak filozoficznych poglądów. I nagle przyszło mu na myśl, że za dwa lata będzie mieć w stadzie dwie holenderskie krowy — Pawa zapewne jeszcze żyć będzie — prócz tego dwanaście młodych jałówek po Berkucie... Znów wziął się do książki. „Dobrze, elektryczność i ciepło są identycznemi, ale czy można w równaniu, rozwiązującem to pytanie, wstawić jedną wielkość zamiast drugiej? Cóż więc z tego wynika? Jedność sił przyrody i tak pojmujemy instynktem... chciałbym, żeby córka Pawy już prędzej była dużą, czerwoną krową... Wyjść wtedy przed dom, gdy stado będzie powracać z pastwiska... Żona powie: „Kostia i ja pielęgnowaliśmy to cielę, jak dziecko. Jak też panią mogą zajmować takie rzeczy? — zapyta gość. — Wszystko, co zajmuje jego, i mnie zajmuje! Lecz kto ona będzie?“ — I Lewin przypominał sobie wszystko, co zaszło w Moskwie... „Trudna rada... nie moja wina. Obecnie wszystko pójdzie inaczej. To fałsz, że życie lub przeszłość nie pozwolą na to. Trzeba tylko koniecznie starać się być lepszym, znacznie lepszym“... Lewin podniósł głowę z nad książki i zamyślił się.
Stara Łaska, która nie miała jeszcze czasu nacieszyć się dość przyjazdem swego pana i biegała, po podwórzu, szczekając z radości, wróciła do pokoju, machając ogonem i, niosąc z sobą zapach świeżego powietrza, podeszła do swego pana, wsunęła łeb pod rękę i skomleniem starała się zwrócić na siebie uwagę.
— Niewiele brak, żeby przemówiła — odezwała się Agafia Michajłowna — choć to tylko pies... Odrazu zrozumiała, że pan jej przyjechał i że jest nie w humorze.
— Dlaczego powiadacie, że nie w humorze?
— Przecież ja widzę, mój panie. Wiem przecież dobrze, jak to bywa u panów; na służbie u nich wszak wyrosłam. Nic to nie szkodzi, mój panie, aby tylko było dobre zdrowie i spokojne sumienie...
Lewin popatrzał na nią bacznie, dziwiąc się, że tak trafnie odgadła jego myśli.
— Czy przynieść panu jeszcze herbaty? — zapytała Agafia, i wziąwszy filiżankę wyszła z pokoju.
Łaska podsuwała ciągle głowę pod jego rękę, pogłaskał ją więc i wyżlica w tej chwili zwinęła się w kłębek u nóg jego, i położyła łeb na przednich łapach. Na znak, że już jest jej zupełnie dobrze i że czuje się już zupełnie zadowoloną, otworzyła pysk, oblizała się i zasnęła głębokim snem. Lewin przypatrywał się jej z uwagą.
— Tak samo i ja... — szepnął — zupełnie tak samo... Lecz nic nie szkodzi... Dobrze!


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Lew Tołstoj i tłumacza: J. Wołowski.