Anna Karenina (Tołstoj, 1898)/Część piąta/XXI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Lew Tołstoj
Tytuł Anna Karenina
Wydawca Spółka Wydawnicza Polska
Data wyd. 1898-1900
Druk Drukarnia »Czasu« Fr. Kluczyckiego i Spółki
Miejsce wyd. Kraków
Tłumacz J. Wołowski
Tytuł orygin. Анна Каренина
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXI.

Z chwilą, gdy Aleksiej Aleksandrowicz z rozmów z Betsy i Stepanem Arkadjewiczem wywnioskował, że żądają od niego tylko, aby pozostawił zupełną swobodę żonie i aby uwolnił ją od swej obecności, gdyż Anna życzy sobie tego, Karenin ujrzał się do tego stopnia strapionym, że nie mógł na nic zdecydować się, sam nie wiedział czego ma pragnąć obecnie i zdając się zupełnie na wolę tych, co z taką przyjemnością zajmowali się jego sprawami, zgadzał się na wszystko. Dopiero, gdy Anna już wyjechała z jego domu i gdy Angielka przysłała zapytać go, czy ma siadać do stołu razem z nim, czy też oddzielnie, Aleksiej Aleksandrowicz po raz pierwszy pojął dokładnie swe położenie i przeraził się.
Główna przykrość polegała na tem, że w żaden sposób nie mógł pogodzić i połączyć swej przeszłości z obecnym stanem rzeczy. Nie wspomnienie jednak tej przeszłości, gdy był szczęśliwym w pożyciu z żoną, sprawiało mu przykrość; bolesne przejście od tego stanu do przeświadczenia o wiarołomstwie żony, Aleksiej Aleksandrowicz przecierpiał już; stan ten był przykrym, lecz dawał się zrozumieć. Gdyby żona wtedy, powiedziawszy mu o swem wiarołomstwie, była go opuściła, byłby zmartwionym, nieszczęśliwym, lecz nie znalazłby się w takiem trudnem, bez wyjścia prawie położeniu, jak obecnie. Nie mógł w żaden sposób pogodzić swego niedawnego przebaczenia, swego rozczulenia, swej miłości ku chorej żonie i cudzemu dziecku, z tem co było teraz, to jest z tem, że jak gdyby w nagrodę za to wszystko, pozostał teraz samotnym, zhańbionym, ośmieszonym, nikomu na nic nie potrzebnym i przez wszystkich wzgardzonym.
Przez pierwsze dwa dni po wyjeździe żony Aleksiej Aleksandrowicz przyjmował interesantów, odbywał narady z naczelnikiem kancelaryi, jeździł na posiedzenia komitetu chodził na obiad do stołowego pokoju, jak gdyby nigdy nic nie zaszło. Nie zdając sobie sprawy dlaczego tak czyni, Aleksiej Aleksandrowicz w ciągu tych dwóch dni natężał wszystkie siły, aby wydawać się spokojnym, a nawet obojętnym. Odpowiadając na pytania, dotyczące rzeczy i sprzętów Anny Arkadjewny, czynił nad sobą największe wysiłki, aby wyglądać na człowieka, który przewidywał wypadek, jaki go spotkał, i Aleksiej Aleksandrowicz zdawał się osiągać ten cel; nikt nie był w stanie zauważyć w nim nawet cienia rozpaczy; lecz nazajutrz, gdy Korniej podał mu niezapłacony przez Annę rachunek z magazynu mód i gdy powiedział, że subjekt czeka, Aleksiej Aleksandrowicz kazał zawołać subjekta.
— Jaśnie pan wybaczy, że ośmielam się trudzić go, lecz jeżeli jaśnie pan każe się zwrócić do jaśnie pani, prosilibyśmy o łaskawe udzielenie nam adresu.
Aleksiej Aleksandrowicz, jak zdawało się subjektowi, zamyślił się i odwróciwszy się nagle, usiadł koło stołu. Z głową opartą na łokciach, siedział dość długo w tej pozycyi, próbował parę razy odezwać się, lecz nie mógł.
Korniej, zrozumiawszy stan swego pana, odprawił subjekta. Po odejściu kamerdynera i subjekta, Aleksiej Aleksandrowicz pojął, że zabrakło mu już sił grać rolę człowieka spokojnego i obojętnego; kazał odjechać oczekującej go karecie, nie pozwolił wpuszczać nikogo i nie poszedł na obiad.
Aleksiej Aleksandrowicz przekonał się, że nie zdoła oprzeć się temu powszechnemu naporowi pogardy i zawziętości, dostrzeganych na twarzach, i tego subjekta, i Kornieja, i w ogóle każdego, z kim tylko miał do czynienia w ciągu tych dwóch dni. Czuł, że nie może odwrócić od siebie nienawiści ludzkiej, że nienawiść ta istnieje nie dlatego, aby on sam miał być złym (w takim razie starałby się być lepszym), ale dlatego, że spotkało go haniebne i wstrętne nieszczęście. Aleksiej Aleksandrowicz wiedział, iż za to tylko, że serce jego jest rozdartem, ludzie nie będą mieli nad nim litości, że unicestwią go i zagryzą, jak psy skomlącego z bolu psa. Wiedział, że jedyny środek ratunku przed ludźmi polega na ukryciu przed nimi swej rany i instynktownie w ciągu dwóch dni usiłował to czynić, lecz teraz doszedł już do przekonania, że brak mu sił do dalszego prowadzenia nierównej walki.
Poczucie, że jest zupełnie osamotnionym w swem nieszczęściu, zwiększało tylko jego rozpacz. Nietylko, że w Petersburgu nie miał ani jednego człowieka, któremu mógłby opowiedzieć wszystkie swe troski i przed którym mógłby się użalić, i który ulitowałby się nad nim nie jako nad wyższym urzędnikiem, nie jako nad należącym do pewnych sfer towarzyskich, ale poprostu jako nad cierpiącym i nieszczęśliwym; istoty takiej Aleksiej Aleksandrowicz nie miał nietylko w Petersburgu, ale nawet nigdzie na świecie.




Aleksiej Aleksandrowicz był sierotą od dzieciństwa; było ich dwóch braci, ojca nie pamiętali zupełnie, a matka umarła, gdy Aleksiej Aleksandrowicz miał dziesięć lat; po rodzicach został nieznaczny majątek. Wychowaniem sierot zajmował się stryj Karenin, wysoki dygnitarz, cieszący się swego czasu uznaniem nieboszczyka cesarza.
Po ukończeniu gimnazyum i uniwersytetu z medalami, Aleksiej Aleksandrowicz, dzięki stryjowi, zajął odrazu dość wybitne stanowisko i natychmiast pochłonęła go chęć zrobienia karyery. Aleksiej Aleksandrowicz ani w gimnazyum, ani w uniwersytecie, ani potem podczas urzędowania, nie nawiązał z nikim przyjacielskich stosunków. Najserdeczniej był zawsze z bratem, lecz brat służył w ministeryum spraw zewnętrznych, mieszkał zawsze za granicą i tam wkrótce po ślubie Aleksieja Aleksandrowicza umarł.
Gdy Karenin był gubernatorem, ciotka Anny, bogata obywatelka, zapoznała niemłodego już człowieka, ale młodego gubernatora, ze swoją siostrzenicą i poprowadziła rzecz całą w taki sposób, że Karenin miał przed sobą tylko dwie drogi: albo oświadczyć się, albo wyjechać. Aleksiej Aleksandrowicz wahał się długo; jednakowa ilość dowodów przemawiała za tym krokiem, jak i przeciwko niemu; lecz ciotka Anny dała mu do zrozumienia przez znajomych, że swem postępowaniem kompromituje pannę i że honor obowiązuje go do oświadczyn. Aleksiej Aleksandrowicz oświadczył się, a więc poświęcił narzeczonej, a potem żonie, całe uczucie, na jakie był zdolnym zdobyć się.
Przywiązanie, jakie miał dla Anny, zniweczyło w duszy jego resztę potrzeby serdeczniejszych stosunków z ludźmi. I teraz nie miał nikogo bliższego pomiędzy wszystkimi swymi znajomymi. Miał tylko dużo tak zwanych stosunków, nie zaprzyjaźnił się jednak z nikim. Aleksiej Aleksandrowicz posiadał dużo takich znajomych, których mógł zaprosić do siebie na obiad, prosić o współudział w różnych sprawach, o zaprotegowanie kandydata, z niektórymi swymi znajomymi mógł otwarcie krytykować różne osobistości i władze wyższe, lecz stosunki z tymi ludźmi obracały się w dość ciasnem kole, zakreślonem przyzwyczajeniami i najrozmaitszymi pobocznymi względami, i nie było sposobu przekroczyć tego koła. Był coprawda jeden kolega uniwersytecki, z którym Aleksiej Aleksandrowicz zszedł się bliżej już po wyjściu z uniwersytetu, i z którym mógłby porozmawiać o swych osobistych sprawach, lecz kolega ten był teraz kuratorem w odległym okręgu naukowym, z osób zaś, które znajdowały się w Petersburgu, najbliższymi i najsympatyczniejszymi byli naczelnik kancelaryi i doktor.
Michał Wasiljewicz Sliudin, naczelnik kancelaryi, był rozumnym, dobrym i zacnym człowiekiem, i Aleksiej Aleksandrowicz wiedział napewno, że ma w nim życzliwego przyjaciela, pięcioletnie jednak wzajemne stosunki służbowe stworzyły pomiędzy nimi przepaść, która uniemożliwiała wszelkiego rodzaju wynurzania się.
Aleksiej Aleksandrowicz, skończywszy podpisywać papiery, spoglądał długo w milczeniu na Michała Wasiljewicza i parę razy próbował, lecz nie mógł zacząć mówić. Przygotował już nawet pytanie: „czy pan słyszał o mojem nieszczęściu?“ — skończył jednak na tem, że rzekł, jak zwykle — „a zatem pan mi to przygotuje“ — i pożegnał się z naczelnikiem.
Drugą osobą był doktor, również życzliwy Aleksiejowi Aleksandrowiczowi, lecz pomiędzy doktorem a Aleksiejem Aleksandrowiczem dawno już stanęła cicha umowa, że obaj mają nadzwyczaj mało czasu i że muszą spieszyć się bardzo.
O przyjaciółkach swych, a szczególniej o największej z pomiędzy nich, o hrabinie Lidyi Iwanownej, Aleksiej Aleksandrowicz nie pomyślał nawet, wszystkie kobiety, poprostu jako kobiety, były mu wstrętne i przejmowały go wielkiem obrzydzeniem.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Lew Tołstoj i tłumacza: J. Wołowski.