Anna Karenina (Tołstoj, 1898)/Część piąta/V
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Anna Karenina |
Wydawca | Spółka Wydawnicza Polska |
Data wyd. | 1898-1900 |
Druk | Drukarnia »Czasu« Fr. Kluczyckiego i Spółki |
Miejsce wyd. | Kraków |
Tłumacz | J. Wołowski |
Tytuł orygin. | Анна Каренина |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
W cerkwi była cała Moskwa, rodzina i znajomi. Podczas obrzędu zaręczyn, w oślepiająco jasno oświetlonej cerkwi, w kole wystrojonych pań i mężczyzn w białych krawatach, frakach i mundurach, nie ustawał ani na chwilę trochę przyciszony szmer, sprawcami którego byli przeważnie mężczyźni, podczas gdy panie były pochłonięte całe przypatrywaniem się wszystkim szczegółom wzruszającego je zawsze sakramentu.
W najbliższem kółku panny młodej znajdowały się dwie jej siostry: Dolly i starsza, znana piękność Lwowa, która przyjechała na ślub z zagranicy.
— Dlaczego to Marie w liliowej, zupełnie jak w czarnej, na ślubie? — pytała Korsuńska.
— Ratuje jak może swą cerę — odparła Drubecka — dziwię się, czemu biorą ślub wieczorem... tak po kupiecku...
— Ładniej... ja też brałam wieczorem — odrzekła Korsuńska i westchnęła, przypominając sobie, że była taką ładną tego dnia, że mąż jej aż do śmieszności był zakochanym, i że teraz to wszystko zmieniło się zupełnie.
— Powiadają, że kto więcej nad dziesięć razy drużbuje, ten nie ożeni się sam; chciałem drużbować po raz dziesiąty, aby się zabezpieczyć, lecz drużbowie już byli — mówił hrabia Siniawin do ładniutkiej księżniczki Czarskiej, mającej na niego pewne widoki. Czarska odpowiedziała mu tylko uśmiechem; patrzała na Kiti, myśląc o tem, jak i kiedy będzie stała z hrabią Siniawinym na jej miejscu i jak wtedy przypomni mu dzisiejszy żart jego.
Szczerbacki mówił starej freilinie Nikołajewowej, że ma zamiar włożyć wianek na fryzurę Kiti, aby córka była szczęśliwą.
— Nie trzeba było fryzować głowy — odezwała się Nikołajewowa, która dawno już zdecydowała, że jeżeli stary wdowiec, na którego polowała, ożeni się z nią, ślub będzie najskromniejszy. — Nie lubię tego...
Siergiej Iwanowicz rozmawiał z Darją Dmitrjewną i przez żarty zapewniał ją, że zwyczaj podróży poślubnych rozpowszechnił się dlatego, że państwo młodzi zawsze mają pewne wyrzuty sumienia.
— Brat pana może być dumnym... ma taką milutką żonę... zdaje mi się, że panu zazdrość.
— Dla mnie należy to już do przeszłości, Darjo Dmitrjewno — odparł Siergiej Iwanowicz i twarz jego spochmurniała nagle, a oczy przybrały smutny i poważny wyraz.
Stepan Arkadjewicz opowiadał jednej z kuzynek kalambur o rozwodzie.
— Trzeba poprawić wianek — odrzekła, nie słuchając go.
— Jaka szkoda, że ona tak zbrzydła — mówiła hrabina Nordston do Lwowej. — On z tem wszystkiem nie wart jej palca... jestem bezwarunkowo tego zdania.
— On mi się jednak bardzo podoba, nie dlatego, że to przyszły mój beau frère — zauważyła Lwowa — lecz taki jest zawsze na swojem miejscu, a to tak trudno, będąc w jego położeniu, nie być śmiesznym... on zaś nie jest ani śmiesznym, ani sztywnym, widać tylko, że jest naprawdę wzruszonym.
— Zdaje się, żeście państwo spodziewali się tego?
— Prawie. Ona zawsze lubiła go bardzo.
— Trzeba będzie zauważyć, które z nich stanie pierwej na dywanie. Radziłam Kiti...
— Wszystko jedno — odparła Lwowa — my wszystkie jesteśmy uległe żony, mamy to już we krwi.
— A ja naumyślnie pierwsza stanęłam. A pani? — zwróciła się ku Dolly.
Dolly stała koło nich, słyszała rozmowę, lecz nic nie odpowiadała; była wzruszoną, łzy kręciły się jej w oczach. Gdyby się była odezwała, musiałaby się rozpłakać natychmiast; widok Kiti i Lewina wzruszał ją, gdyż przypominała sobie swój ślub i spoglądając na uśmiechniętego i rozradowanego Stepana Arkadjewicza, zapomniała o teraźniejszości a pierwsza, niewinna, gorąca miłość ku niemu, stawała jej przed oczyma. Przypominała — sobie nietylko samą siebie, lecz i wszystkie krewne i znajome; widziała je znów w tej uroczystej dla nich chwili, gdy również jak Kiti obecnie, stały przed ołtarzem pełne miłości, z nadzieją i obawą w duszy, wyrzekając się przeszłości i wstępując w tajemniczą przyszłość.
Pomiędzy temi narzeczonemi, których widok wskrzeszała jej pamięć, Dolly wspomniała i swą miłą Annę, jak niemniej szczegóły projektowanego rozwodu jej. Ona również taka niewinna, stała kiedyś w welonie, z kwiatami pomarańczowemi na głowie... a teraz co? — „Dziwne dzieją się rzeczy!“ — pomyślała Dolly.
Nietylko siostry, przyjaciółki i krewne zwracały uwagę na wszystkie szczegóły obrzędu; nawet obce zupełnie pannie młodej kobiety, ze wzruszeniem tamującem im oddech, przypatrywały się państwu młodym, usiłując nie stracić żadnego ruchu, wyrazu twarzy, ani spojrzenia obojga narzeczonych i nie odpowiadały, a często nawet i nie słyszały tego, co mówili mężczyźni, którzy obojętnie przypatrywali się wszystkiemu i od czasu do czasu czynili żartobliwe uwagi, lub rozmawiali o rzeczach, nie mających żadnego związku z uroczystością, której byli świadkami.
— Czemu taka zapłakana? Czy idzie za mąż pomimo swej woli?
— Dlaczego ma iść mimo swej woli? Podobno to książę...
— A to siostra, ta w tej białej sukni atłasowej? Uważaj, jak dyakon zaraz huknie: „niech się słucha“...
— A śpiewacy zapewne z czudowskiego monasteru?
— Z synodu.
— Pytałam lokaja... powiada, że zaraz po ślubie jadą do dziedzicznego majątku; słychać, że szalenie bogaty... dlatego też wydano ją za niego.
— Co też pani mówi... taka dobrana para...
— Dowodziła pani, Maryo Wasiljewno, że wszyscy noszą teraz staniki z falbanami... Niech pani spojrzy na tę w liliowej, powiadają, że to żona posła...
— A panna młoda wygląda jak owieczka! Mówcie co chcecie, ale w każdym razie szkoda jej!
Takie były rozmowy wśród tłumu przypatrujących się kobiet, które zdołały dostać się do cerkwi.