Anna Karenina (Tołstoj, 1898)/Część piąta/VI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Lew Tołstoj
Tytuł Anna Karenina
Wydawca Spółka Wydawnicza Polska
Data wyd. 1898-1900
Druk Drukarnia »Czasu« Fr. Kluczyckiego i Spółki
Miejsce wyd. Kraków
Tłumacz J. Wołowski
Tytuł orygin. Анна Каренина
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


VI.

Po skończonym obrzędzie zamiany obrączek, sługa cerkiewny rozesłał przed anałojem pośrodku cerkwi kawałek różowej jedwabnej materyi, chór zaintonował trudny i melodyjny psalm, w którym bas i tenor śpiewali nawzajem, a ksiądz odwróciwszy się, wskazał państwu młodym kawałek rozesłanej tkaniny. Chociaż oboje dużo i często słyszeli o tej przepowiedni, że kto pierwszy stanie na dywanie, ten będzie głową rodziny, jednakże ani Lewin ani Kiti nie byli w stanie pamiętać o tem wtedy, gdy przechodzili te kilka kroków. Nie słyszeli ani głośnych uwag ani sprzeczek gości, z których jedni twierdzili, że on stanął pierwszy, drudzy zaś, że oboje jednocześnie.
Po zwykłych zapytaniach, czy pragną zawrzeć związek małżeński i czy już nie ślubowali komu, i po dziwnie dla nich samych brzmiących odpowiedziach, rozpoczęła się druga część ceremonii. Kiti słuchała słów modlitwy, chcąc zrozumieć znaczenie ich, lecz nie mogła. Uczucie tryumfu i wzniosłej radości coraz bardziej, w miarę dokonywania się obrzędu, wypełniało jej duszę i pozbawiało ją możności skupienia uwagi.
W modlitwie wspomnianem było, że Bóg stworzył kobietę z żebra Adamowego; błagano, by Bóg dał im płodność i błogosławieństwo, jak Izaakowi i Rebece, Józefowi, Mojżeszowi i Leforze, i aby mogli oglądać dzieci swych dzieci.
„Wszystko to bardzo ładnie — myślała Kiti, słuchając tych słów — wszystko to nawet nie może być inaczej“ — i uśmiech radości, udzielający się pomimowoli wszystkim patrzącym na nią, opromieniał jej uszczęśliwioną twarzyczkę.
— Włóżcie zupełnie! — dały się słyszeć rady, gdy ksiądz włożył na nich wianki i Szczerbacki trzymał wianek trzęsącą się ręką wysoko nad jej głową.
— Niech pan włoży! — szepnęła Kiti, uśmiechając się.
Lewin spojrzał na nią i został zdumiony tym radosnym odblaskiem, jaki bił z jej twarzy, a uczucie to bezwiednie udzieliło się i jemu. Lewinowi, również jak i jej, zrobiło się wesoło i pogodnie.
Wesoło im było, gdy słuchali, jak protodyakon czytał błogosławieństwo apostolskie i jak głos jego rozbrzmiewał, gdy, ku wielkiej uciesze zebranej publiczności, odczytywał ostatni wiersz.
Wesoło im było, gdy pili z płaskiej czary ciepłe czerwone wino z wodą i jeszcze weselej, gdy ksiądz, odrzuciwszy kapę i ująwszy swą ręką obydwie ich ręce, oprowadzał ich dokoła anałoju przy głośnym śpiewie basu. Szczerbacki i Czirykow, podtrzymując, jako drużbowie, wianki, chociaż plątali się w trenie panny młodej, uśmiechali się jednak również i wydawali się uszczęśliwionymi, to pozostając za młodą parą, to potrącając o nią, gdy ksiądz zatrzymywał się. Zdawało się, że iskra radości, jaka rozżarzyła się w Kiti, udzieliła się wszystkim obecnym w cerkwi. Lewin miał wrażenie, że i ksiądz i protodyakon, równie jak i on chcą się uśmiechać.
Zdjąwszy z głowy wianki, ksiądz przeczytał ostatnią modlitwę i złożył państwu młodym życzenia. Lewin spojrzał na Kiti i nigdy dotąd nie widywał jej taką; była zachwycającą tym nowym odblaskiem szczęścia, jakie biło z jej spojrzenia i całej postaci. Lewin chciał odezwać się do niej, lecz nie wiedział, czy ceremonia skończyła się już. Kapłan wyprowadził go z tego trudnego płożenia, gdyż uśmiechnął się i życzliwie odezwał: „pocałuj pan żonę, a pani niech pocałuje męża“ — i odebrał im z rąk świece.
Lewin pocałował ją ostrożnie w uśmiechnięte usta, podał jej rękę i doznając dziwnego wrażenia, że ona znajduje się tak blisko niego, szedł przez cerkiew. Nie wierzył, nie mógł wierzyć, że tak było istotnie. Tylko wtedy wierzył, że już po wszystkiemu, gdy zadziwione i nieśmiałe spojrzenia ich spotykały się, ponieważ czuł wtedy, że stanowią już jedną całość.
Zaraz tej samej nocy, po kolacyi weselnej, państwo młodzi wyjechali na wieś.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Lew Tołstoj i tłumacza: J. Wołowski.