Za niebem tęsknił i oczu błękity
Nieraz unosił w gwiazdolite szczyty —
Nieraz on we łzach i cierniach pokuty
Załamał ręce łańcuch ciała skuty —
Lecz woli Pana uległy i cichy
Znów był spokojny i ukochał ludzi,
Całą przepaścią przedzielon od pychy
Płakał nad ludźmi — kiedy duch się strudzi —
Lecz ludzie piersi te śnieżne natchnieniem
Skrwawili swoich pocisków kamieniem,
I skrzydła jego nieśmietelne lotem
I srebrnopióre — obrzucili błotem...
I chcieli w bydle zszatanić anioła
Bydlęta ziemi, miedzianego czoła —
Lecz padli zwiędłym liściem u stóp jego
Kiedy przechodził nad otchłanie złego —
Lecz niezdołali — acz się duch ich srożył,
Bo on swe dłonie na piersiach położył,
I kiedy świat, mu dał pocisk ostatni,
Z jego uścisk oblubieńczy bratni,
On acz ze łzami, z uśmiechem wesela
Uleciał w gwiazdy oczom kusiciela...
I tam na gromów rozesłany chmurze
Dotyka ręką arfy nieśmiertelnej,
A pieśń łabędzia w jasnych zórz purpurze
Wstaje jak tęcza z nad zgrai piekielnej!
Aniele jasny pokorny, i cichy
Co kłosem schylon przewiałeś po ziemi
Chroń nas od jadu zemsty, od dni pychy
Po niebie dziejów wiedź skrzydły orlemi!
Kamienie, co ci świat o piersi rzucił,
W chleb życia mieniąc odnieś ludziom w darze,
Łzą przebaczenia! ś w nocy zwątpień błysnął —
Łza, utonęła w twoich żądz pożarze!...
O niepłacz ziemio!... archanioł twój boski
Nad toby senną milcząc się kołysze,
I wróci niosąc piorunowe zgłoski
Zbawienia twego!... Już szum skrzydeł słyszę...