Anielka w szkole/Anielka omal nie zamarzła

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Janina Zawisza-Krasucka (opr.)
Tytuł Anielka w szkole
Podtytuł Powieść dla panienek
Data wyd. 1934
Druk Drukarnia „Rekord”
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

Anielka omal nie zamarzła.

Była pora obiadowa. Słońce świeciło jasno, spoglądając jakby z uśmiechem z błękitnego, pogodnego nieba. Miękki śnieg leżał na łąkach, polach i lasach, połyskując jak kryształ.
Anielka przymrużyła oczy, bo biel śniegu poprostu ją oślepiała.
— Przejedziesz się ze mną na saneczkach? — zawołała ku niej Cesia.
— Nie, muszę len zanieść do przędzalni.
— Jaka szkoda!
Anielka pokiwała główką i małe saneczki, na których stał koszyk z lnem, poczęła ciągnąć za sobą. Ciągnęła chwilami prawą ręką, chwilami znów lewą, bo saneczki były dosyć ciężkie, a droga daleka. Od czasu do czasu przystawała, aby odpocząć.
Niby ciepła miękka kołderka, leżał śnieg na zamarzniętej ziemi. Uginające się pod nim drzewa jęczały od czasu do czasu i drżąc chwilami, zsypywały z siebie płateczki śniegu, które fruwały w powietrzu, niby maleńkie piórka. A potem zalegała znowu martwa cisza.
— Drzewa śpią, — myślała Anielka, — a strumyk też śpi pod lodem, w strumyku zaś posnęły nawet żabki.
Droga prowadziła przez las.
— Ach! — westchnęła nagle Anielka i zatrzymała się.
Trzy przecudowne sarenki wynurzyły się z poza drzew i poczęły biec w jej stronę. W pewnej chwili stanęły, spoglądając na Anielkę z przerażeniem. Ona również nieśmiała ruszyć się z miejsca, była tak zdziwiona, że sznurek od saneczek upadł jej na ziemię. Sarenki potrząsnęły łebkami i zniknęły w głębi lasu.
Anielka poczęła iść dalej. Przypomniała jej się nagle bajeczka o trzech braciszkach zamienionych w sarny i bajeczkę tę zaczęła sobie na głos opowiadać. Potem zadeklamowała jeszcze kilka małych wierszyków, których się nauczyła od rodzeństwa. W ten sposób czas prędzej mijał.
Anielka bardzo rzadko spotykała kogoś na drodze, a przecież już od dwóch godzin wędrowała. Wreszcie zbliżyła się do budynku fabrycznego, gdzie miała len oddać.
Weszła do obszernej niskiej izby, w której zastała dużo kobiet i dzieci. Wszyscy oddawali len i otrzymywali zato pieniądze. Z kilku brzęczącemi monetami w kieszeni wyszła z fabrycznego budynku.
Na dworze zaczęło się zmierzchać, zimno było coraz bardziej. Anielka przyśpieszyła kroku. Mocniej owinęła szalik dokoła szyj i poczęła ciągnąć za sobą saneczki. Śnieg trzeszczał jej pod nogami. W miejscu, gdzie droga biegła nieco zgóry, siadała na saneczkach i zjeżdżała. Ale mróz był coraz większy i przenikał aż do kości poprzez niezbyt ciepłą sukienkę i szubkę. Anielka poczęła drżeć. Ręce jej posiniały i stały się zupełnie sztywne. Poprostu nie mogła teraz ciągnąć za sobą saneczek, mimo to jednak trzymała sznurek mocno i kroczyła wciąż naprzód, przed siebie.
Stawało się coraz ciemniej. Anielkę bolały już ręce i nagle poczęła cichutko płakać. Wreszcie usiadła na saneczkach i postanowiła rozgrzać posiniałe ręce pod fartuszkiem. Po chwili podniosła się, idąc dalej, a ręce coraz bardziej ją bolały.
Wreszcie Anielka zaczęła płakać głośno i przyzywać matkę na pomoc. Była bardzo zmęczona, mimo to jednak szła wciąż dalej i dalej, jak we śnie.
— Uhu, uhu! — krzyczał w lesie jakiś ptak.
Anielka słyszała ten wrzask, jakby gdzieś bardzo zdaleka. Przysiadła znowu na sankach. Oczy jej same się zamykały, ręce sztywno spoczywały pod fartuszkiem i Anielka nagle zasnęła...
Matka czekała i czekała w domu, ale Anielki nie było, zaczęła się więc niepokoić.
— Romek i Amelka, — zwróciła się do najstarszych dzieci, — niech prędko idą na spotkanie Anielki! Jestem bardzo niespokojna, że dziecka jeszcze do tej pory nie widać!
Rodzeństwo poszło.
— Anielciu! Anielciu! — rozbrzmiewało wśród śnieżnej ciszy.
Nie było odpowiedzi i dzieci poczęły się również niepokoić. Ile sił w nogach, biegły coraz dalej i dalej. Aż wreszcie na zakręcie leśnej ścieżki natknęły się na małe saneczki, na których siedziała śpiąca Anielka.
— Anielciu! Anielciu! — zawołali obydwoje, potrząsając dziewczynką ze strachem. — Chodź, wstań, chodź do domu!
— Tak... tak... do domu, — wyszeptała Anielka.
Ręce i nogi jednak miała tak zesztywniałe, że w żaden sposób nie mogła się podnieść z sanek. Wówczas Amelka zdjęła z siebie gruby wełniany szal, okryła nim Anielkę, położyła ją na sankach i obydwoje z Romkiem poczęli biec szybko, ciągnąc saneczki ze śpiącą siostrzyczką do domu.
— Całe szczęście, że was posłałam! — rzekła matka, a kolana ugięły się pod nią z przerażenia.
Jak najśpieszniej przeniosła Anielkę do chłodnej izby i poczęła rozcierać jej śniegiem ręce, twarz i nogi. Potem położyła ją do łóżka i kazała się napić gorącej herbaty.
Dużo jeszcze cierpień przeniosła wówczas Anielka, ale była szczęśliwa, że znowu znajduje się w domu i leży w swojem wygodnem łóżeczku.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Janina Zawisza-Krasucka.