Anafielas (Kraszewski)/Pieśń trzecia i ostatnia. Witoldowe boje/XV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Anafielas
Podtytuł Pieśni z podań Litwy
Tom Pieśń trzecia i ostatnia

Witoldowe boje

Wydawca Józef Zawadzki
Data wyd. 1843
Druk Józef Zawadzki
Miejsce wyd. Wilno
Źródło Skany na Commons
Inne Cała pieśń trzecia
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

XV.

U Kniazia Światosława, na Smoleńskim grodzie,
Rośnie Xiężniczka piękna, jak słońce o wschodzie,
Hoża, jak ranne słońce, gdy się z mgły wybija.
Rumiane lice Anny i oczy jéj jasne,
Jako słońce poranku; a kosy jéj długie,
Jak promienie słoneczne, gdy świat opasują
I w uścisku złocistym do serca go tulą.

Xiężna ją, jako dziecko jedyne, w pieszczotach,
Na kolanach piosenką i skazką kołysze,
Karmi ją białym chlebem, słodkiemi potrawy,
Ubiera ją we kwiaty i kraśne korale,
Włosy jéj to rozplata, to czesze i plecie,
To rozpuszcza puklami po białych ramionach.
Żadne jéj tak nie było ukochaném dziecię,
Żadne tak wypieszczone, nie wzrosło tak hożo.
A strzegli ją od skwaru, strzegli ją od chłodu,
Na nią, jak na źrenicę swoich ocz patrzali.


Ale niedługo matce cieszyć się dziewczęciem,
Ale niedługo ojcu pocieszać się synem:
Córce wynijść potrzeba z domu za młodzieńcem,
Synu swojego chleba dobijać się czynem,
Dobijać się walkami sławy i imienia.

I gdy Anna dorosła, córka Światosława,
Smutno się stało, i mówiła w sercu:
— Czemu ona nie dzieckiem! Napróżno dziecięce
Dawała jéj zabawy, w dzieciństwie utrzymać
Chciała córkę, napróżno! Mgłą jéj oko zaszło,
Pierś się wznosić zaczęła tęskno, nie za matką,
Ale za czémś nieznaném. Toczyła wejrzeniem.
I matka to widziała. Wówczas pieśni dawne,
Wówczas skazki poranne mówiła jéj stare,
I znów czesała włosy, znów, jak dziecię małe,
Sadzała u swych kolan, by rozbawić smutne.
Wszystko napróżno! Oko ciągle gdzieś szukało,
Czego jeszcze nie znało, co poznać pragnęło,
Co, nim przyszło, już duszę i serce zajęło.
— Matko! — pytała Anna, córka Światosława —
Zawsze nam tak tu siedzieć? zawsze żyć w téj ciszy?
Zawsze pieśni tych słuchać, skazki rozpowiadać?
Zawsze na twych kolanach głowę tęskną składać? —

— Zawsze, córko! A czegoż więcéj ci potrzeba? —
— Więcéj? Nic więcéj, matko! Inszego mi tylko,
Kogoś inszego — czegoś — pragnie smutna dusza.
Kiedy u wrót zatrąbią, to serce mi bije,

I czekam, gdy nadejdzie. Gdy z wojny przyjadą,
To patrzę wracających, szukam między niemi
Tego, com nie widziała jeszcze na téj ziemi,
A co go czekam, czekam! — Kogo, córko, czekasz? —
— Alboż wiém? matko moja! Ja się pytam ciebie.
Czego czekam i kogo? i tęskno mi czemu?
A gdy głowę na twoich położę kolanach,
To nie usnę, jak dawniéj; marzę niespokojna;
A i w głowie i w sercu ciągła jakaś wojna. —

Tęskno matka potrząsa głową posrébrzoną,
I tuli biedną córkę na drżące swe łono.

Raz tam na Rusi Kiejstut zapędził się z wojną,
I do Xięcia w Smoleńsku, co Litwie był druhem,
Przyszedł spocząć, od polu otrzeć skroń swą znojną,
Przyszedł u gościnnego zagrzać się ogniska;
I zobaczył on Annę, córkę Światosława,
I pomyślał, że syn mu dorastał już w domu.
A na przyszłą znów wiosnę na Smoleńsk powrócił,
Ale nie sam, Witolda przyprowadził z sobą.
Milczał, i ze swatami nie posłał do ojca;
Tylko kiedy na skórach spocząć się układli,
Siadł starzec i gasnące rozniecił zarzewie.
— Słuchaj — rzecze — Witoldzie! wziąść ci żonę pora.
Jam cóś stary, i bracia na mnie tam czekają!
Co noc ojciec nad łożem ręką mnie wskazuje.
Tyś mój najstarszy, w tobie i rodu nadzieja,
I nadzieje Litewskie. Czas tobie wziąść żonę,

Czas ci mieć dzieci, żeby, gdy brzemie zacięży,
Na nich złożyć miecz wojny i o kraje pieczę.
Na zamku Światosława tyś nie widział córki?
Hoża Anna! Jam myślał — to dla ciebie żona. —
— Nic, ojcze, nie widziałem — Witold odpowiedział. —
Twoja wola, i wedle twéj woli się stanie.
Mnie jeszcze o kobiécie żadnéj się nie śniło! —

I posnęli. A w Xiężnéj, Światosława żony,
Świetlicy, także cicha toczy się rozmowa.
Anna siedzi przy matce; włos jéj rozpuszczony,
W złotych włosach się biała twarzyczka jéj chowa,
A głos z ustek różanych tak płynie pieszczony:
— Malko moja! widziałaś gości, którzy wczora
Na zamek nasz przybyli. Starszy, wzrostem mały,
Burką grzbiet ma okryty, głowę skórą wilczą,
Na siwym, żmudzkim koniu do ojca zajechał;
Obok niego był młodszy. O! piękny i młody!
Takiego Kniazia wzrostu, lica i urody,
Jeszcze u nas nie było! Kto to? matko miła! —
Matka tęskno westchnęła i cicho mówiła:
— Z ojcem Kiejstutem, syn to Witold młody,
Xiążęta Żmudzkie i Trockie, z daleka.
Nieprzyjaciele to Rusi odwieczni;
A choć ich teraz w Smoleńsku przyjmują,
Choć oni z nami, kto wié na jak długo? —
— Ale ten młody? — Anna znowu matki pyta —
Czyż nieprzyjaciel? On jeszcze tak młody!

Czyż już był w wojnach, czy już krwi kosztówał? —
A matka na to: — Litwin się zamłodu
Wprawia do boju, by, gdy sił dorośnie,
Rękę do szabli i duszę zgotował;
Lecz ród to dziki, ród pogański, Anno,
I Chrystusowéj niecierpiący wiary. —
Córka na to zamilkła, i włosy złotemi
Siwe oczy zapuszcza znowu i zasłania,
I niby zadrzémała; a matka ogania
Muchy nad nią natrętne, komary brzęczące,
Na gorącą jéj głowę kładnąc ręce drżące;
Drzemiącą czy uśpioną cicho błogosławi.

Nazajutrz Kiejstut przybrał nową szatę, strojną,
Od bogatego futra, złota i szkarłatu,
Do Xięcia Światosława na świetlicę śpieszy,
Cóś mu do ucha kładnie i rękę wyciąga,
Jak gdyby jakiéj zgody od niego domagał,
Czy jakiejś z nim zapragnął skończenia umowy.
Długo Światosław myślał, opierał się, wzdragał,
Wreście smutno uchylił, choć niechętnie, głowy,
I temi do Kiejstuta odezwał się słowy:
— Niech wola wasza będzie. Córka moja,
Młode to ptaszę, z pod skrzydeł macierzy
Niechaj na nowe gniazdo do was bieży.
Ale was proszę, szanujcie jéj młodość!
Ale zaklinam, miejcie wzgląd! Pieszczone
Dziecię weźmiecie. Kiedy w obce strony

Zajdzie, wy dla niéj miejcie serce matki,
I serce ojca, i słowa pociechy.
O, smutno, smutno ulecieć z pod strzechy
Temu, kto z pod niéj nigdy nie wychodził,
Kto pod nią schował, kto pod nią urodził,
I całą młodość prześpiewał u kolan
Matki kochanéj, ojca łaskawego! —
Mówił Światosław, sługę za żoną wysyła.
A Xiężna, jakby zdawna, co ją czeka, znała,
We łzach cała już przyszła, i słuchając, drżała,
I chciała cóś powiedzieć, a słów jéj zabrakło;
Twarz rękami zakryła, uciekła do córki;
Milcząc, na jéj ramiona zimne ręce kładzie,
Milcząc, patrzy jéj w oczy, i płacząc, upada.
A Anna na nią patrzy; chce płakać, nie może;
Jakiś dziwny niepokój ogarnął ją cały;
Oczy tylko ciekawe namiętnie pałały.

Potém za tydzień i we dwa tygodnie
Gody w Smoleńsku i huczne wesele.
Anna i matka, długo w swych objęciach
Leżąc, płakały. Zaszły żmudzkie wozy,
Szkarłatném suknem kryte, wioząc wiano;
Stanęły konie pod złotą oponą.
Witold odjechał z młodą do Trok żoną.







Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.