Achilleis/Scena XV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Stanisław Wyspiański
Tytuł Achilleis
Podtytuł Sceny dramatyczne
Wydawca nakładem autora
Data wyd. 1903
Druk Drukarnia Uniwersytetu Jagiellońskiego
Miejsce wyd. Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


NAD MORZEM.
(Na ławicy piasku, śród łodzi i okrętów, rojowisko rzemieślników, zajętych pracą.)
TERSYTES
(wchodzi)
(przystaje)
(kijem kreśli znaki po piasku)
(przystają i gromadzą się koło niego)
(gdy się zbierze spora liczba gapiów)
TERSYTES
(porzuca kijek)
(wskakuje na beczkę i poczyna:)

Oto jako zawsze z maluczkich powstaje ogrom.
Z rzeczy napozór niepozornej rzecz, która wszelkim pozorom sprosta i przerośnie te nawet szczyty, ku którym myśl wasza nie sięgła.
O myśl waszą tu idzie.
Idzie o nią mianowicie, aby szła, a nie stała w miejscu, jak oto w miejscu stoją wasze okręty.
Waszych rąk dzieła, mianowicie te okręty stoją w miejscu.
A oto za ruchem waszych okrętów i żagli pójdzie myśl wasza.
Krótko: Po co wy tu siedzicie?
Wielkości rzuciliście już ten ochłap i pokłonili się, jakby tego wymagała wasza pycha i zarozumiałość. Aleć nie dla samej pychy i zarozumiałości żyjecie? Może wam być indziej i lepiej, aleć to jest nieznane i niech wprzódy takie orzechy rozgryzają same Bogi.
Krótko: chodźcie do domu.
Rzućcie jedno piękno dla piękna krztałtu drugiego. Zarzućcie wystawanie po cudzych brzegach, może nawet w skutku wzniosłe zdobycznością, ale zbyt dybiące trudami na waszą krew i żywot wasz niedoceniony. Zarzućcie dla piękna powrotu, zieleni morskich wałów, dla myśli powitalnej rodzimych strzech i tego dymu woniącego z kominów rodzimych waszych chat.
Dla chat waszych, kominów i dymu!
Krótko: to samo mówi Achilles, tylko Achilles nie umie mówić waszym językiem.
Wielbię wielkość i lubię słuchać opowiadań o rzeczach wielkich, ale aliści wielkość jest różna. I często nie wymiar jest tym czynnikiem ostatecznym.
Oto: współczucie oceniać ma miarę wielkości.
Rozumiecie mnie teraz, gdy w osierdziu waszem to samo rodzi się uczucie, które mnie w słowach ku wam skłania.
Idźcie za czuciem waszem, za osierdzia waszego pożądaniem a stworzycie wielkość dla was, podług waszej miary.
Tę wielkość własną.
Nowy stworzycie niejako krztałt i rozmiar.
Krótko: ładujcie okręty i w drogę.
Wylądujemy w Tenedos i tam zjemy obiad, nie zapominając o Zewsie, Apollinie, półboskich Atrydach, Achillesie i tym podobnych.
Niech żyje pamięć o Achillesie; bo choć Achilles pamięć ma krótką, ale pamięć jego myśli należy do nas, do narodu.
Niewiadomo jeszcze we wszech rzeczy mierze, kto ze swą miarą i wiarą ostanie — ?
Nie trzeba i źle jest po najwyższe w pysze sięgać, gdy najwyższe znać można ze słuchu. Owszem niech się rozwija, ale nie kosztem waszego zdrowia ani, kosztem całości skóry waszej.
Jeśli co kto może, — może powtarzam, — niech może sam.
Ku czemuż my potrzebni? — My mówię, — to jest wy. Ku czemuż wy?
Patrzcie na wały tej wody. — — Na srebrem pieniące się wały morza, na te bałwany wiekuistego żywiołu. Oto uderzają i wracają. Skarby swej toni i łona swego skorpiony porzucając na wybrzeżu. — Skorpiony, porzucone w suszy zaginą a narodu fala w głębinie swej wiecznie odżyje.
Atrydzi, — to skorpiony! A bałwany te słone, żywioł ten odżywczy, to naród, to wy! To my!! Czyli jedno jesteście z tym piaskiem, przez który rzeka abo potok płynie?
Rzeko, mówię, rzeko! Potoku, mówię, i żywy strumieniu narodu!
Wracaj, gdzie ci dobrze.
Albowiem chciano cię tu wywieść celem przesiedlenia i łupieztwa; by inni część twoją ojczystą wzięli i zagrabili.
Bednarze jesteście i cieśle! Tkacze, koszykarze i garncarze! Kucharze i siodlarze!
W waszem ręku żołądek narodu i jego skrzynie i ubiory.
Mosiądz jego i złoto jego gnie się w waszem ręku. Praca rąk waszych jest nieustająca i pilna i ona jest podstawą kaprysów tych, którzy wami rządzą.
W waszem więc ręku są kaprysy tych, którzy nad wami kapryszą.
Zakres wasz jest mały, ale doniosły.
Waszego potrzebujecie człowieka, któryby waszym był rzecznikiem.
Ja, że śród was wyrosłem ponad was, ja że handluję rozmaitościami, duszę waszą złożoną objąć, pojąć, ukochać i do łona przycisnąć mogę.
Niejako jakby mogę.
Wracajcie ze mną. A utworzymy Pospolitą-Rzecz z waszych siodeł i skrzynek, z potrawu i jadła, z garnków i koszyków, z rozmaitości i drobnostek, z pracy rąk waszych. Przez was, dla was, — obywatele przyszłości!
Męże do czynu!
W Tenedos spożyjemy pierwszy posiłek.
A od Tenedos Bóg się już dziełu naszemu sprzeciwiał nie będzie.
Bóg i naród.
Naród i Bóg! Wielkość w ogromie spotęgowanej woli maluczkich.
Mała wielkość! Swoja!!

(zachwycony sobą)

Pogoda jest i wiatr mię z tyłu podwiewa pomyślny, Wiatr ku ojczyźnie, — że i pracy wiele żeglarzom nie przyda.

(wskazuje obnażone wichrem łydki)

Boży to znak.
Znak! Bóg! Wielkość! Pogoda!
Obiad w Tenedos!!

WSZYSCY
(krzyczą)
(oklaskują Tersytesa)
TERSYTES
(wzruszony)
(poseła od ust całusy)





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Stanisław Wyspiański.