Przejdź do zawartości

Strona:PL Wyspiański - Achilleis.djvu/112

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i niech wprzódy takie orzechy rozgryzają same Bogi.
Krótko: chodźcie do domu.
Rzućcie jedno piękno dla piękna krztałtu drugiego. Zarzućcie wystawanie po cudzych brzegach, może nawet w skutku wzniosłe zdobycznością, ale zbyt dybiące trudami na waszą krew i żywot wasz niedoceniony. Zarzućcie dla piękna powrotu, zieleni morskich wałów, dla myśli powitalnej rodzimych strzech i tego dymu woniącego z kominów rodzimych waszych chat.
Dla chat waszych, kominów i dymu!
Krótko: to samo mówi Achilles, tylko Achilles nie umie mówić waszym językiem.
Wielbię wielkość i lubię słuchać opowiadań o rzeczach wielkich, ale aliści wielkość jest różna. I często nie wymiar jest tym czynnikiem ostatecznym.
Oto: współczucie oceniać ma miarę wielkości.
Rozumiecie mnie teraz, gdy w osierdziu waszem to samo rodzi się uczucie, które mnie w słowach ku wam skłania.
Idźcie za czuciem waszem, za osierdzia waszego pożądaniem a stworzycie wielkość dla was, podług waszej miary.
Tę wielkość własną.
Nowy stworzycie niejako krztałt i rozmiar.
Krótko: ładujcie okręty i w drogę.
Wylądujemy w Tenedos i tam zjemy obiad, nie zapominając o Zewsie, Apollinie, półboskich Atrydach, Achillesie i tym podobnych.
Niech żyje pamięć o Achillesie; bo choć Achilles pa-